Rok Barbie, era Taylor Swift

Rok Barbie, era Taylor Swift

( 03.11.2023 )

Taylor Swift dokonała tego, o czym Barbie mogła tylko marzyć – stała się kobietą sukcesu

Moją pierwszą lalkę Barbie kupiłem w 2010 roku, kiedy byłem już po trzydziestce. Była blondynką w wieczorowej sukience. Miała grzywkę – fryzurę, która jest dość trudna w utrzymaniu, gdy ma się prawdziwe włosy – i nieco rozmarzony wyraz twarzy. To charakterystyczne dla lalek. Poza niektórymi japońskimi figurkami cała ich osobowość wyrażana jest w tej jednej minie. Pierwsza Barbie (pełne nazwisko: Barbara Milicent Roberts), słynna „nastoletnia modelka” z 1959 roku, miała w sobie coś łobuzerskiego; gdy brało się ją do ręki, nie patrzyła prosto w oczy. 

Moja najnowsza Barbie (nie wiem, która z rzędu, straciłem rachubę) ma ciemne falujące włosy i piegi na całym ciele. Nie są one tylko uroczą ozdobą policzków, jak w tiktokowym filtrze, ale znajdują się też na rękach i na nogach. To model z 2023 roku; Barbie dawno przestała być niedościgłym ideałem, który miał wpędzać dziewczynki w kompleksy, zamiast tego uczy ciałopozytywności. Przebyła długą drogę od karykatury seksapilu – Lilli z komiksów Bilda, przywiezionej do Ameryki przez Ruth Handler i przerobionej na ikonę nowoczesnej kobiecości. Barbie mogła robić wszystko, czego nie mogły robić Amerykanki. Gdy ZSRR wysłał w kosmos Walentynę Tiereszkową, Amerykanie odpowiedzieli przebraniem lalki w kosmiczny skafander. 

Taylor Swift na poważnie zacząłem słuchać w 2014 roku, gdy wydała album 1989. Mniej więcej wtedy, kiedy zacząłem rozumieć, o czym śpiewa.

Lalki i ludzie

Film Barbie nie został zrobiony dla mnie. Jestem facetem, który zbiera lalki, bo lubię modę (z tego samego powodu lubię japońską kulturę komiksową) i cyberpunkowy powab plastiku. Lubię Barbie, bo lubię lalki, roboty i androidy. Lubię jej napis na plecach ©2015 MATTEL, przypominający o tym, że nie jest i nigdy nie będzie prawdziwa, że jej wątłe ciałko zostało zaprojektowane nie tylko dlatego, że pierwowzorem była długonoga trzpiotka, ale i po to, żeby było łatwo odziewać ją w ubranka z grubych materiałów. O tym, że lalki wcale nie chcą być ludźmi, opowiada cyberpunkowy dramat Innocence Mamoru Oshii, sequel kultowego Ghost in the Shell: androidy obdarzone skopiowaną ludzką świadomością z desperacji popełniają samobójstwa. 

O tym w pewnym sensie jest też film Barbie – o lalce, która nie może poradzić sobie z rozpaczą dorosłej kobiety, z emocjami, na które nie ma miejsca w plastikowej utopii. Barbie w rzeczywistości nie jest o lalkach, bo pokazuje mieszkanki (i mieszkańców) nie jako plastikowe zabawki, które ożywają dopiero w rękach dziecka, ale jako osoby o niezależnych agendach. Barbie przeżywa kryzys egzystencjalny, swój kryzys męskości przeżywa sprowadzony do roli trutnia-ozdoby Ken, wieloletni przyjaciel/chłopak Barbie. 

Kto się bawi tymi lalkami? Greta Gerwig, reżyserka tego plastikowego karnawału, która wyrosła z kina niezależnego. Oglądamy więc dorosłą kobietę wprawiającą w ruch dorosłe kobiety udające lalki. Lalkowość Barbie jest tu sprowadzona do tęsknoty za prawdziwością; przeniesiona do ludzkiego świata adoruje piękno starości. Brak tu przekroczenia, które można znaleźć w zbiorze opowiadań i poezji Mondo Barbie (1993), gdzie plastik zderza się z cielesnością, perwersją, pożądaniem, nienawiścią i miłością. Paradoks kina sci-fi, które uwielbia zastanawiać się nad człowieczeństwem androidów, ale przecież zwykle te androidy są grane przez ludzi.

*Reklama

Taylor Swift ma w sobie coś z Barbie; ze swoimi „klasycznymi czerwonymi ustami” („Style” z 1989) i blond włosami jest ikoniczną miss Americana. Na koncercie z trasy Eras jej wcielenia z różnych albumów pokazują się w klatkach przypominających pudełka.

Róż i sepia

Premierę filmu zwiastował mem „Barbenheimer”, tego samego dnia do kina miał bowiem trafić dramat biograficzny „Oppenheimer” Chrisa Nolana. Śmiechom i żartom nie było końca – oto z jednej strony wyszczerzona Margot Robbie w różowym kabriolecie, a z drugiej pochmurny Cillian Murphy w fedorze. Yin i yang, różowe kino na obcasach i męski ponur o sprawach ostatecznych. O Oppenheimerze nikt nie pamiętał tydzień po premierze, Barbie natomiast okazała się fenomenem. W ogóle mnie to nie dziwi, bo o czym tu gadać? Bomba – zła. Tymczasem Barbie wpisała się w zjawisko kobiecych narracji, którego nie da się sprowadzić wyłącznie do hasztagu #metoo. To film, o którym krytyczki dyskutowały z pozycji feministycznych, pokazując, że feminizm nie ma jednej twarzy, jak sama Barbie; zabawka, kobieta, komercyjny produkt, feministyczna ikona. 

To film, który operuje topornymi narzędziami – pokazuje społeczeństwo, w którym role zostały odwrócone. Rządzą lalki-kobiety, a lalki-chłopaki muszą żebrać o ich uwagę i względy (nie muszą natomiast wykonywać żadnej brudnej roboty, bo to czysto liberalna fantazja). Barbie sprowadza toksyczną męskość do internetowych memów i porównuje patriarchat do inwazji porywaczy ciał, zamiast przedstawiać go jako opresyjną kulturę budowaną od stuleci. Ale może właśnie dlatego film działa. Te uproszczenia pozwoliły bezpośrednio opowiedzieć o skupionych na sobie chłopakach czy wpleść w fabułę przemowę o losie współczesnej kobiety. Niby nic nowego ani odkrywczego, ale wiele dziewczyn pierwszy raz usłyszało w kinie na głos coś, o czym jedynie myślało. Kto kogo wykorzystał – Mattel Gerwig, żeby sprzedać więcej lalek, czy Gerwig Mattela, żeby sprzedać feministyczną opowieść?   

Dziękujemy!
( Sztuka ) ( Recenzja ) ( Stach Szabłowski )

O czym bzyczą zdjęcia, czyli pszczoły na Zamku

W kluczowej scenie filmu lalki udają, że są zaabsorbowane „męskimi” hobby Kenów; „kiedy nie rozmawiamy, nie muszę udawać, że lubię acid rocka” śpiewa Taylor Swift w piosence dodanej do reedycji 1989, a dziewczyny na tiktoku nagrywają do niej filmiki mówiące o tym, czego już nie muszą robić po zerwaniu z egotycznymi chłopakami. 

Kultura kobiet

Wielu mężczyzn oczywiście filmu nie zrozumiało lub zrozumiało go na opak. Mieszkańcy „manosfery”, internetowego wysypiska toksycznej męskości, eksperyment myślowy z zamianą ról odebrali jako potwierdzenie, że to mężczyźni są prześladowani we współczesnym społeczeństwie. Podobnie było w przypadku takich filmów jak pixarowski Turning Red (To nie wypanda), opowiadającego o udrękach dojrzewającej nastolatki. „Jak mam oglądać coś, co nie jest o mnie?”. Ulubione bohaterki filmowe facetów to kobiety, które udają mężczyzn, sprawdzają się w „męskich” rolach, jak Ripley z Obcego – i nie próbują przy tym odsunąć na drugi plan męskich bohaterów, niczym znienawidzona przez inceli Kapitan Marvel czy Rey Skywalker.

Barbie jest triumfem kultury kobiet, przemawiającym w jedynym języku, jaki rozumie współczesny kapitalizm. Odniosła sukces finansowy, a do tego (ze względu na reżyserkę, która ma na koncie ambitne produkcje) nie można go zbyć jako „głupotkę dla bab”, jak miało to miejsce z romansami pokroju Zmierzchu czy jego erotycznej wersji, 50 twarzy Greya. Widać przy tym, że inaczej ocenia się kino kierowane do żeńskiej widowni – znacznie surowiej, jakby dziewczyny nie miały prawa do odrobiny frajdy. To coś, z czego mężczyźni nigdy nie są rozliczani, a jednocześnie problem, z którym od zawsze borykała się lalka Barbie – każde potknięcie jej producentów było nagłaśniane. Niesłynna lalka narzekająca na to, że matematyka jest trudna jest jedną z niewielu rzeczy, które o Barbie wiedzą laicy (obok piosenki zespołu Aqua). Nikt nie mówi o tym, jak chłopców ogłupia gapienie się na sport w telewizji. Tak samo nikogo nie dziwi kolekcjonowanie pamiątek sportowych czy nerdowskich gadżetów, a przedziwną fascynację wzbudzają oddane fanki Taylor Swift, analizujące jej twórczość i zbierające kolejne wersje płyt. Kiedy robili to fani rocka, nikt powiedział nawet słowa. 

Koncerty Taylor Swift są spełnieniem kobiecej, a zarazem i dziewczyńskiej kultury. Stała się tym, kim Barbie zawsze udawała, że jest. Zaczynała jako nastolatka z gitarą śpiewająca o licealnych miłostkach; dziś nagrywa albumy koncepcyjne, reżyseruje teledyski, a z okazji jej koncertów wyprzedają się po trzy stadiony w jednym mieście. Karierę budowała krok po kroku, zderzając się z branżowym seksizmem – nic dziwnego, że koncert Eras Tour (kto nie załapał się na bilet stadionowy, mógł obejrzeć go w kinie) rozpoczyna piosenka o przeszkodach, których nie musiałaby pokonywać, gdyby była facetem. Część kobiecego doświadczenia jest bowiem uniwersalna zarówno dla miliarderek, jak i zwykłych dziewczyn słuchających piosenek o bałamutnych chłopcach.

( Mintowe Ciasteczka )

Nasza strona korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Jeżeli chcesz dowiedzieć się jak to działa, zapraszamy na stronę Polityka Prywatności.