Postapokaliptyczne spa: dlaczego pozwalam sobie lubić nową wystawę w Muzeum Sztuki Nowoczesnej

Postapokaliptyczne spa: dlaczego pozwalam sobie lubić nową wystawę w Muzeum Sztuki Nowoczesnej

( 30.04.2025 )

Jak ocenić wystawę, którą organizowano w atmosferze tak nadmuchanych oczekiwań? Nadmuchanych aspiracjami, chęcią kompensacji wielu lat posuchy, oczekiwania na instytucję, która pozwoli nam się poczuć jak „na Zachodzie”?

W trwającej kampanii prezydenckiej MSN jest wykorzystywane do politycznych celów. W październiku 2024 muzeum otworzyło się mimo braku wystawy, żeby wesprzeć rozpoczynającą się kampanię Rafała Trzaskowskiego, który jako prezydent Warszawy w dużej mierze zawłaszczył to wydarzenie. Natomiast kandydat PiS Karol Nawrocki używa MSN jako instrumentu wtórnej antagonizacji społeczeństwa, obsesyjnie nawiązując w przemówieniach do „muzeum Trzaskowskiego” jako symbolu moralnej zgnilizny i zepsucia opozycji. „Prezydent jest od tego, żeby dbać o narodowe dziedzictwo, a nie o dziwactwo.”

Między innymi dlatego Muzeum zdecydowało się ocenzurować kilka prac, np. „Oko za oko” Artura Żmijewskiego (nagie postaci zostały „ubrane”) czy „LoveSick” Soshiro Matsubary. Zneutralizowano wymowę ceramicznej rzeźby, która przedstawia Oskara Kokoschkę robiącego minetę Almie Mahler – instalacja jest odwróceniem prawdziwej sytuacji, kiedy porzucony przez kompozytorkę malarz wpierw zamówił lalkę wyglądającą jak Mahler, a potem ją zdekapitował.

Na ekspozycji pojawiają się wszędzie ostrzeżenia przed nagością i „drastycznymi” treściami, coś, czego w tej instytucji jeszcze nie było. Do kogo tak naprawdę są skierowane i jak daleko zajdziemy w nakładaniu kolejnych ostrzeżeń i zakazów? Podobno już queerowa wystawa Ani Nowak „Pocałunek nie zabija” okazała się kontrowersyjna, i to wcale nie dla kościółkowej prawicy, a dla rzekomo liberalnej klasy średniej, którą triggerowały motywy nagości i śmierci. Na niedawnej wystawie kolekcji w Zachęcie też wszędzie były już taśmy ostrzegawcze wokół bardziej kontrowersyjnych prac, co skłania do smutnej refleksji, że sztuka współczesna i jej instytucje dążą do tego, by było miło i by nikogo nie drażnić.

Trudno przecierać nowe szlaki i jednocześnie zaspokajać wymagania napędzane przymusem łatwej konsumpcji sztuki. „Wystawie niestałej” towarzyszy więc pewna trudno uchwytna melancholia, poczucie świadomej daremności i porażki po rezygnacji z bardziej radykalnego programu. Przez kilkanaście lat swojej działalności MSN działał trochę jak think-tank i awangardowa platforma, dyskontując to, co było zarazem jej ograniczeniem i zaletą: brak głównego budynku dawał jej niezależność. W swoich przełomowych wystawach, chociażby takich jak „Robiąc użytek. Życie w epoce postartystycznej” czy „Po co wojny są na świecie” (obie z 2016), Muzeum odważnie eksperymentowało. Dziś trudno sobie wyobrazić taką wystawę, jak znakomita „Nowa Sztuka Narodowa” (2012), gdzie zespół kuratorski przyglądał się artystycznym strategiom prawicy, zanim objęła ona władzę, a przecież był to zarazem gest zaproszenia do dyskusji – prace ukazujące podejście prawicy do sztuki mogłyby bowiem stanowić wstęp do jakiegoś dialogu.

Po prawie dekadzie rządów PiS-u nikt nie chce już żadnych antagonizmów. Strona liberalna jest przerażona, że straci ten skrawek, który jakimś cudem ocalał. Trzyma więc z neoliberałami, którzy – o czym otwarcie mówi Joanna Mytkowska w wywiadach – uratowali Muzeum przed kasacją, chętniej finansując jego powstawanie, odkąd zaczęła je tak intensywnie atakować prawica. Muzeum stało się polem walki politycznej, ale chyba nie takiej, jakiej pragnęła jego ekipa.

Kółko graniaste, czworokanciaste

Wystawa jest naprawdę ogromna i z trudem daje się obejrzeć podczas jednej wizyty. Znalazło się na niej 150 prac około 110 artystów, z czego ok. 120 należy do kolekcji MSN, a reszta jest wypożyczona. Skrupulatnie sprawdziłam, które prace rzeczywiście zostały zakupione przez muzeum, bo wielokrotnie słyszałam, że muzeum tak naprawdę „nie ma kolekcji” albo że jest ona „bardzo mała”. Oczywiście okazało się to grubą przesadą - wystawa pokazuje, że nawet z tej niewielkiej być może kolekcji, która obejmuje ok. 2800 obiektów, na takiej liczbie da się pracować.

Wystawy są więc cztery, nie jedna. Krążą wokół konsumpcjonizmu, emancypacji politycznej, niszczejącego świata i ezoteryki sztuki. Dla każdego coś miłego: w momencie, kiedy widz ma dość ciężkich tematów o wojnie i śmierci, może zawsze zanurzyć się w bardziej popowych motywach.

Przez wiele lat zajmowałam się opisywaniem, jak (niespełnione) pragnienia i aspiracje społeczeństw po wschodniej stronie żelaznej kurtyny były stymulowane przez zachodni konsumpcjonizm. Powstała z tego książka „Biedni ale sexy”, zainspirowana m.in. wystawą „Cold-War Modern” w V&A w 2009 roku. Zwiedzanie zaczęłam więc od wystawy pop, Tworzywa sztuczne: ciała, towary, fetysze, konstatując ze zdziwieniem, że to podejście staje się nowym kanonem. Osią jest tutaj Alina Szapocznikow, postać, która przeszła wiele metamorfoz – od ocalałej z Holokaustu, przez fascynację komunizmem, aż do statusu feministki i artystki pop we Francji. Jej sztuka tworzy w Muzeum ekscytujące połączenia, bo między jej monumentalną socrealistyczną „Przyjaźnią” a frywolnymi na pierwszy rzut oka lampami z żywicy w kształcie piersi rozpościera się cały świat. Zauważając fascynację erotyką i konsumpcją u wschodnich i zachodnich artystów, kuratorzy rzucają pojęcie „plastikowego ciała” i tematyzują rozwój militarnych tworzyw sztucznych, takich jak włókno szklane, które pozwoliło na masową produkcję atrakcyjnych przedmiotów. Do nich nawiązuje też Alina Szapocznikow w „Piersiach”, obiektach kruchych i mocnych jednocześnie, racjonalnych i absurdalnych – lampom oprócz piersi wyrastają kobiece wydęte usta i nosy.

trwającej kampanii prezydenckiej MSN jest wykorzystywane do politycznych celów. W październiku 2024 muzeum otworzyło się mimo braku wystawy, żeby wesprzeć rozpoczynającą się kampanię Rafała Trzaskowskiego, który jako prezydent Warszawy w dużej mierze zawła

Alina Szapocznikow, Rzeźba-lampa III (Fetysz IX), 1970, fot. Bartosz Stawiarski

Początkowo ta koncepcja działa fenomenalnie, „pracując” na kolekcji. Fetyszystyczny trenczyk i zgrabne nogi w szpilkach z szklanego włókna Sylvie Fleury (Silver Rain, 2018) doskonale współgra na przykład z Kiki Kogelnik (Kobieta i nożyce, 1966), która opowiada o zagrożeniu bombą atomową poprzez ponętne wycinanki we fluorescencyjnych kolorach. Do tego Eveline Axell i jej „Portrait de Hanka” (1969) (ikona polskich gejów i etatowa filmowa lesba, Hanna Stankówna), doskonale balansujący między kiczem a konceptualizmem. Ta część wystawy jest poprowadzona bardzo lekko i umiejętnie. Jest to miły przerywnik, można pobyć w grze.

Podobnie Sara Lucas w swoich „Rzymianach” (2011) komentuje kompulsywny hedonizm lat 90. (prowadzący donikąd - techno buty na platformie grzęzną u Lucas w betonie), gdzie nagle można było wszystko i nikogo nie obchodziło już kompletnie nic. Pracę tę połączono ze zdjęciami Danwen Xing, chińskiej artystki dokumentującej życie antyrządowej kontrkultury w Chinach lat 90., która ryzykowała życiem i wolnością, a jej hedonizm był podszyty lękiem i autentycznym zagrożeniem.

*Reklama

Ale potem zaczynają się schody. Umieszczenie tu pracy „Lego – obóz koncentracyjny” Zbigniewa Libery to błędne odczytanie tej pracy w kontekście jej tworzywa. „Lego” odnosi się nie do materiału, z którego zostało wykonane, ale do racjonalności, instruktażowości, wynika z przemyśleń autora o przymusie i nakazach. Podobnie trudno mi pojąć funkcję „Kompozycji monumentalnej” Magdaleny Abakanowicz (1971-3), która nie miała funkcji dekoracyjnej, ale raczej odwoływała się do kultur niezachodnich i ich potraktowania tkaniny. Podobne wątpliwości mam wobec prac postinternetowych, które ukazują limity krytyki kapitalizmu. „Przyjaciele z grejpfrutem” Cajsy von Zeipel (2020), „Tajemniczo poczęte” Kris Lemsalu (2018) i „Zen dla Hoejabi” Anny Ehrenstein próbują być krytyczne wobec różnych praktyk późnego kapitalizmu: zawłaszczania tożsamości czy feminism-washingu. Ale ostatecznie wyglądają jak coraz bardziej wymyślne przedmioty, które odwracają naszą uwagę od prawdziwych przyczyn naszej obecnej kondycji, są kolejnym pięknym opakowaniem.

Na wystawie nie ma słabej pracy, ale brakuje miejsca na osobistą refleksję, bo całość przemyśleń została już z góry za nas zaplanowana. Te podpisy są jak odwrócony MOCAK – zamiast ciarek żenady mamy opisy błyskotliwe, słuszne, idealne do zinstagramowania dla pokolenia, które nie lubi myśleć samodzielnie. Jest jedna praca naprawdę wybitna - „Eurotique” (2018) artystki pochodzącej z NRD, Henrike Nauman, która w dwóch wnętrzach zestawiła ze sobą nostalgiczne przedmioty z przeszłości i nowe kiczowate meble, jakimi zaczęliśmy się otaczać od lat 90. w ramach tzw. Euroremontu. To idealna metafora Polski jak i samego muzeum. Instalacja Nauman nie została jednak wystarczająco wyeksponowana, bo wciśnięto ją gdzieś w kąt, mimo że jest znakomitym ostrzeżeniem zarówno przed bezkrytycznym aprobowaniem tego, co nowe, jak i przed niebezpieczeństwami nostalgii.

Na podobne bolączki cierpi „Sztandar” Sebastiana Cichockiego, znanego z projektów kuratorskich opartych na sztuce zaangażowanej. To znakomita wystawa dla zagranicznego odbiorcy, który może się z niej sporo dowiedzieć o niedawnej historii regionu. Dla mnie było to celebrowanie własnych pięknych porażek, w dodatku spojrzenie od zewnątrz. Są tu prace zagranicznych artystów, zafascynowanych opozycją demokratyczną czasów komunizmu, jak np. Amerykanka Sharon Hayes. W swoich mikrodemonstracjach, dzierżąc sztandary z hasłami związanymi z historią Ameryki, queerem i feminizmem, artystka wchodziła na Stadion Dziesięciolecia czy do b. Huty Lenina, gdzie zaczęła się Solidarność, by sprawdzić ich potencjał („W niedalekiej przyszłości”). Albo Jill Godmilow i plansze z postulatami strajkowymi „Solidarności” z legendarnego filmu „Daleko od Polski”. Mamy też Sanję Ivekowić i niewidzialne bohaterki Solidarności, oraz przetworzenie słynnego plakatu wyborczej z 4 czerwca 1989, gdzie zamiast Gary'ego Coopera pojawia się postać kobiety-kowbojki. Z kolei „biedny, ale sexy” artysta rumuński Ciprian Muresan proponuje reinterpretację pomników komunistycznych, masowo usuwanych po upadku komunizmu. Z pomocą przychodzi też ekspresja lat 80. w wykonaniu Jurry'ego Zielińskiego i Edwarda Dwurnika – świetne, ekspresyjne pop-malarstwo, jakby ktoś zapomniał jak ponure były lata 80. Transformację natomiast „obsługuje” „Alfabet” Andrzeja Tobisa, katalog zaniedbań i absurdów od lat 90. do dziś.

trwającej kampanii prezydenckiej MSN jest wykorzystywane do politycznych celów. W październiku 2024 muzeum otworzyło się mimo braku wystawy, żeby wesprzeć rozpoczynającą się kampanię Rafała Trzaskowskiego, który jako prezydent Warszawy w dużej mierze zawła

Sharon Hayes, W niedalekiej przyszłości. Warszawa 2008. Kolekcja Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

Tym, co mi przeszkadzało, była doskonała przewidywalność. Jest Radziszewski i prześladowanie queerów, jest Sasnal o pushbackach na granicy, jest czarny protest i antypisowskie demonstracje sfotografowane przez Archiwum Protestów Publicznych. Powtarzanie sobie tego, co już i tak wiemy, podkreślające, że jesteśmy po „właściwej” stronie. Więcej miał mi do powiedzenia Wasyl Tkaczenko, autor obrazu przedstawiającego jego rodziców wynoszących rannego z ruin własnego domu. Praca prosta, ale przypominająca, że wojna dzieje się tu i teraz, a nie w przeszłości. Podobnie działa też flaga Nikity Kadana, „Gazelka”, z serii flag, które ten artysta skonstruował z pozostałości po rosyjskich bombardowaniach. To także przecież brakująca flaga obrabowanej „Przyjaźni” Aliny Szapocznikow. To świetnie, że muzeum tak bezszelestnie potrafiło połączyć temat dawnej opresji Polski ze współczesną opresją Ukrainy w sposób czytelny dla widza. Mimo to mam jednak wrażenie niezborności polskiej i ukraińskiej historii, której takie gesty „Przyjaźni” nie są w stanie zatrzeć.

Medytacje pośmiertne


Może dlatego skupiona na sztuce, a nie na socjologii „Realna abstrakcja” okazała się najbardziej udana. Świat jest stosem ruin, sztuka może mu w tej katastrofie towarzyszyć, pośredniczyć między własną substancją a komentowaniem historii. Modernizm jest trupem. Na wystawie objawia się to w rozpadzie i degradacji obecnej w naznaczonej białaczką twórczości Marii Jaremy, której prace przenika coraz większy rozpad i nicość. Zmierzchaniu ciała towarzyszy zmierzch ideologii modernizmu, widoczny w pracy Piotra Łakomego, zmieniający ideały le Corbusiera i jego Modulora w tchnący chorobą totem w stylu Włodzimierza Borowskiego, zawieszony na ścianie jak postindustrialny odpad. Można też obejrzeć odrzucony przez byłych więźniów antypomnik Auschwitz Oskara Hansena z lat 60., który miał być asfaltową drogą, ukośną linią arbitralnie przeprowadzoną przez cały obóz. Polecam tę wystawę osobom z depresją - stawki tutaj są tak wysokie, ludzkość cierpi, jest niszczona, miażdżona i mordowana na tyle różnych sposobów, że prowadzi do pozytywnej masy krytycznej.

Dziękujemy!
( Film ) ( Sztuka ) ( Recenzja ) ( Michał Walkiewicz )

Ile na dziesięć? Przeszłość, która nadejdzie

Karol Nawrocki grzmiał w swoim wystąpieniu, że nie pozwoli na „neokolonialną narrację” w Polsce. Boże broń, żeby Polacy kiedykolwiek zetknęli się z prawdą na swój temat, mogłoby to zaburzyć ich pozycję wiecznej ofiary. W części „Realna abstrakcja” wita nas tkanina Otobong Nkangi, „Pozostałości”, gobelin z wyszytym naszyjnikiem z „ranami ziemi” zamiast cennych kruszców, z których obrabowuje Afrykę zachodni kapitalizm. Praca Teresy Margolles, „127 ciał” składa się z powiązanych kawałków nici, jakimi zszywano po sekcji zwłok ciała anonimowych osób zamordowanych w wojnach gangowych w Meksyku. Jest też Lawrence Abu Hamdan i dźwiękowa praca o mordowaniu Palestyńczyków przez IDF, co artysta udowodnił dopiero po analizie częstotliwości dźwięku wydawanego przez broń.

Być może fakt, że tak łatwo poddałam się ostatniej wystawie o duchowości, świadczy tylko o tym, do jakiego stopnia potrzebuję swoistego postapokaliptycznego spa. Ile można tkwić w katastrofie? Magda Lipska i Szymon Maliborski odnoszą się tutaj do koncepcji „przenicowanego świata”, zaczerpniętej m.in. z arte povera alla polacca, czyli sztuki Romana Stańczaka. Na tej części wystawy jesteśmy już po końcu świata i jest to bardzo uspokajające uczucie przypominające medytację. Najważniejszym obiektem jest tu instalacja Irlandki Cathy Wilkes, pełna odwróconych postaci i martwych dzieci leżących na podłodze. Najpierw wkurzyło mnie, że nie można do niej wejść (strażnicy mocno tego pilnują, potem zdałam sobie sprawę, że przecież to praca o tzw. Siostrach Magdalenkach – zakonnicach, które do lat 90. XX wieku zmuszały młode, niezamężne, ciężarne kobiety do oddawania dzieci do adopcji lub aktywnie noworodki mordowały. Brak wejścia na instalację (i zamazanie twarzy) to historia zbrodni, za którą nikt nie został ukarany.

„Przenicowany świat” to scenariusz przetrwania w warunkach katastrofy, która niechybnie nas czeka. Nawet Daniel Rycharski, ze swoimi „Strachami”, a więc przemienionymi krzyżami/strachami na wróble, wobec którego twórczości pozostaję głęboko sceptyczna, zagrał doskonale w tym towarzystwie, ujawniając melancholijne podłoże swojej niekiedy zanadto plakatowej sztuki. W tym towarzystwie jego strachy wyglądały jak postapokaliptyczne drewniane zombie, tylko czekające, żeby zemścić się za doznane krzywdy. Podobnie jak falliczne totemy Teresy Tyszkiewicz. W tym kontekście sprawdza się też „Czerwiec” z serii „Przeczarowując świat”, wyszywanych, aplikowanych tkanin Małgorzaty Mirgi-Tas, których wykoncypowana naiwność wydawała mi się eksploatacją kultury romskiej. Zyskuje duchowy wymiar, rozmawiając np. z kosowskim artystą Petritem Halilajem i jego kostiumem w kształcie kolorowej ćmy, który wyraża sposób artysty na zaakceptowanie siebie i poetyckie zakomunikowanie swojej rodzinie własnej homoseksualności.

trwającej kampanii prezydenckiej MSN jest wykorzystywane do politycznych celów. W październiku 2024 muzeum otworzyło się mimo braku wystawy, żeby wesprzeć rozpoczynającą się kampanię Rafała Trzaskowskiego, który jako prezydent Warszawy w dużej mierze zawła

Frances Stark, Bałagan ucieleśniony – kostium artystki szyty na miarę, 2009. © Frances Stark, Kolekcja Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

Jest więc w doświadczeniu „niestałej” głębokie pęknięcie. Dostajemy wyrafinowaną, poczwórną narrację, w której przegląda się jakaś część świata. Problemem jest to, co ta narracja, która sprawdziłaby się w każdym wielkim mieście tego świata, od Tokio przez Nowy Jork, mówi Polakom o nich samych w bardzo trudnym dla wszystkich momencie. Czy nie należałoby raczej odpowiedzieć na zarzuty stawiane przez Nawrockich tego świata? I zamiast kolonializmu zachodniego powiedzieć o tym polskim?

Teraz widać, że heroiczna epoka antagonizmów siłą rzeczy musiała dobiec końca. Nie tylko dlatego, że porządek świata wydaje się dziś nadzwyczaj kruchy. Sztuka nie zmieniła świata, jak marzyli artyści awangardowi, nie stała się uniwersalnym językiem, dzięki któremu artysta mógł coś przekazać społeczeństwu. Powstanie Muzeum po tylu latach oczekiwania przychodzi w chwili zawłaszczenia języka politycznego radykalizmu przez rynek. Dziś sztuka podlega takiej samej gentryfikacji znaczeń i utowarowieniu politycznego potencjału, jak każdy inny skrawek tego, co publiczne. Wydaje mi się, że propozycja programowa w MSN zdaje sobie z tego sprawę, ale jeszcze szarpie się, aby to zamaskować.

Warto też podkreślić, że ta wystawa jest w pewnym sensie dziełem zbiorowym – nie byłoby jej bez wieloletnich wysiłków bardzo wielu instytucji w Polsce. Muzeum staje się teraz sceną, gdzie ten generalny intelekt się materializuje. Wielu pewnie poczuje się niedocenionymi. Zamek Ujazdowski może sobie przypomnieć, jak roztrwonił swoje dziedzictwo, bo od tej pory historię ich eksperymentów ze sztuką zawłaszczyło Muzeum. Będzie to już jednak inna historia, bardziej mainstreamowa, bardziej wycelowana w rozproszonego widza, do którego trzeba krzyczeć, żeby usłyszał, co mamy do powiedzenia.

Można też sobie do woli wyobrażać, jak te same prace wyglądałyby w budynku o mniejszym oddechu, skali, metrażu, i wniosek będzie jednoznaczny. Wystawa wreszcie pokazuje możliwości budynku, nareszcie można chodzić po wszystkich salach, docenić miękkość drewnianych elementów i ciepło, którego nie było widać wcześniej.

Kolekcja MSN pokazuje wyczucie zespołu kuratorskiego (i kogokolwiek, kto na przestrzeni lat był decyzyjny w sprawie zakupów) wobec sztuki którą można pokazywać w dowolnych kontekstach. Jakkolwiek by nie skrytykować tej wystawy: że jest odpolityczniona, że jest płytka, że prześlizguje się po poważnych problemach naszego regionu, oferując atrakcyjną wizualnie landrynkę, że za sprawą autocenzury stała się własną karykaturą, koniec końców jest ona tylko zbiorem przedmiotów, które w żaden sposób nie odpowiedzą na bolączki Polski/świata, bo sztuka już jakiś czas temu straciła taką funkcję. Może właśnie ta wielość i bogactwo atrakcyjnych obiektów odurza i uwodzi, odwracając tak naprawdę uwagę. „Kupiłam” tę muzealną wizję, sprawdziła się jako propozycja, jeśli tylko nie stawia się jej zbyt wygórowanych oczekiwań. Najwyraźniej nie jestem w tym osamotniona. Mimo krytycznych głosów od chwili otwarcia muzeum odwiedziło 300 tys osób.

Może ze względu na ten nieudany balans pomiędzy atrakcyjnością i głębią w dniu obejrzenia byłam wystawą nieco oszołomiona. Po tygodniu stałam się bardziej krytyczna, po dwóch – jest mi ona coraz bardziej obojętna. Po dekadach zwiedzania zachodnich instytucji na głodowym budżecie, idiotycznego z pewnością wzdychania do zachodniej fajności, mam teraz tę fajność w domu i jest ona, trzeba to przyznać, bardzo fajna. Mogłabym dać sobie spokój z krytyką i się tym cieszyć, ale jeszcze nie potrafię.

( Mintowe Ciasteczka )

Nasza strona korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Jeżeli chcesz dowiedzieć się jak to działa, zapraszamy na stronę Polityka Prywatności.