Dzieci patrzą na sztukę bez wstydu. Wystawa w Krupa Art Foundation
Dorosły często wobec sztuki jest bezradny, czuje, że jest niemądry albo że nie posiada odpowiednich narzędzi. Dlatego do galerii powinny chodzić dzieci.
Internetowe wypowiedzi na temat budynku warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej odsłoniły wiele konfliktów na linii sztuka-społeczeństwo. Biały klocek Lego w centrum miasta, wyglądający jak pudełko, do którego ktoś chce spakować Pałac Kultury i Nauki, wzbudził dużo niezdrowych emocji. Sztuka nowoczesna kojarzy się ludziom z czymś dziwnym; jest wyśmiewana w memach i postach, w których artystyczny performance porównuje się do psa robiącego kupę. Rozwarstwienie stare jak świat – jedni sztukę lubią i rozumieją, inni podchodzą z nieufnością. Stają przed obrazem i nie wiedzą, co powiedzieć. Ale główny problem polega na tym, że po prostu są dorośli.
Od 23 listopada 2024 do 1 czerwca 2025 roku we Wrocławiu w galerii Krupa Art Fundation można zwiedzać wystawę Tropy. Składają się na nią trzy równoległe pokazy – „Moja pamięć nie należy do mnie”, poruszająca temat relacji między wspomnieniami organicznymi i wspieranymi cyfrowo, „Koordynaty”, eksplorująca miejsca, mapy i heterotopie oraz „Nazwa bez wystawy, wystawa bez nazwy”, na której można oglądać wybrane dzieła z kolekcji Sylwii i Piotra Krupów. Galeria mieści się przy wrocławskim Rynku; wchodzi się do środka, schodami w dół, i już widać, że „Nazwa bez wystawy…” jest czymś wyjątkowym. Oto ścianę zdobią rysunki opadów atmosferycznych wyglądające na dziecięce. Pracę kuratorską wykonały właśnie dzieci w wieku od sześciu do dwunastu lat, uczennice i uczniowie Autorskiej Szkoły Podstawowej Jaskółka. Jej tytuł został wybrany demokratycznie spośród licznych propozycji.
To główny powód, dla którego pojechałem do Wrocławia – umiłowanie do dziecięcego spojrzenia na sztukę. To jak z nauką jazdy na rowerze albo wrotkach, ciało dorosłego jest spętane bagażem doświadczeń, za dużo myśli, za dużo się rozgląda, za bardzo wstydzi. Nie słucha intuicji, próbuje przechytrzyć naturę. Dziecko jeszcze tymi kulturowymi impulsami nie jest spętane, słucha siebie i słucha świata. Gibnie się, to się automatycznie odgibnie, wsiądzie, pojedzie, tyle go widzieli. Dorosły założy wrotki i się wywróci, zawstydzi, da sobie spokój. Ze sztuką jest to samo. Weźmy losowego człowieka – można by zaciągnąć jakiegoś przechodnia, przedstawiciela biurowej klasy średniej – postawmy go przed obrazem, niech powie, co widzi, co czuje. Znam takich, co wówczas zamrą niczym jeleń w reflektorach, poczują się wywołani do tablicy, nieprzygotowani, spróbują w naprędce ułożyć w głowie WYPRACOWANIE pt. CO ARTYSTA MIAŁ NA MYŚLI, gorączkowo rozejrzą się w poszukiwaniu tabliczki z wyjaśnieniem osoby kuratorskiej.
Ale wystarczy do tej samej przestrzeni wpuścić dziecko i dzieje się magia, sztuka mówi, dziecko słucha, patrzy, może się znudzi i odbiegnie, a potem wróci i jak spytasz, to powie, co tam zobaczyło i usłyszało.
Na pomysł wystawy kuratorowanej przez dzieci wpadła Natalia Barczyńska. W życie wcieliła go Monika Łuszpak-Skiba, która oprowadziła mnie w dniu wernisażu, w czasie ostatnich gorączkowych przygotowań. Wybranym obiektom z kolekcji towarzyszyły karteczki, jeszcze leżące luzem na ziemi, na którym odręcznym pismem osoby kuratorskie tłumaczyły, co przedstawia dany obraz lub rzeźba.
„Autor: Filip Rybkowski. Tytuł: Gnijąca noga Filipa. Opis: ta rzeźba przedstawia gnijącą nogę Filipa. Technika: gips, manekin, farba w spreju”. Rzecz jest rzeczą. Oto noga, która gnije. Możemy ją tu obejrzeć, doświadczyć jej obecności, obejść dookoła. Rzecz, która po prostu jest rzeczą. Czy ja bym tak potrafił spojrzeć na coś niecodziennego i zobaczyć w tym zwykły obiekt, który jest tym, czym jest? Mnie się z miejsca rozwiązał worek ze skojarzeniami, próby dopasowania wzorców, w sposób głupawy, a to z grzybowymi zombie z „The Last of Us”, a to z różnymi chorobami, wspomnieniami lektur i lęków; już się lepią metafory, bo ta doskonałość manekina, lalki nadludzkiej i najładniejszej, jest tu zniszczona przez chorobę-artystę. To z pewnością o czymś mówi, jak klocki Lego maltretowane przez Liberę, pocięte, posklejane, przewiercone – zróbmy z nich zestaw koszmarów.
Gnijąca noga Filipa.
Dzieci to ludzie, każde z osobna jest człowiekiem – patrzy na świat nie tylko z dziecięcej perspektywy dziecka, ale przede wszystkim z własnej indywidualnej pozycji. Można więc w tych opisach kuratorskich napotkać różne podejścia do tematu, od stwierdzenia faktu, przez próbę opisu, aż po wyjaśnienie, co tu się właściwie dzieje. To nie tylko wystawa przygotowana przez dzieci, ale wystawa dzieci – są na niej wystawione. Młode osoby kuratorskie pojawiają się na filmiku z warsztatów, ale i cała sala jest pełna ich tropów. Możną tu przyjść i prześledzić, jak myślą dzieci. I to spotkanie z młodą myślą może okazać się odświeżającym doświadczeniem dla wszystkich, którzy ich podejście do świata znają głównie z głupich żartów i internetowych anegdot.
Trzy miesiące temu wyszła moja książka „Zakaz gry w piłkę. Jak Polacy nienawidzą dzieci”, którą rozpoczynam relacją z wizyty w teatrze dla dzieci. Ujawniły się wtedy różne problemy związane z polską dzieciofobią – traktowanie ich niczym rekwizytów potrzebnych do udanego przedstawienia, budowanie nieprzyjaznej przestrzeni i narzucanie swojego zdania przez dorosłych. „Nazwa bez wystawy. Wystawa bez nazwy” mogłaby stać się epilogiem albo chociaż post scriptum – tu wszystko zrobiono prawidłowo.
Że dzieciom potrzebna jest sztuka, zarówno doświadczana w roli odbiorców, jak i uprawiana samodzielnie, to każdy rozumie. Z ideami w Polsce problemu nie ma, gorzej jest z ich implementacją. Weźmy takie słowo: „partycypacja”, o którym niedawno rozmawiałem na panelu z okazji 35. rocznicy uchwalenia konwencji o prawach dziecka. Dopuśćmy dziecko do udziału, niech poczuje się częścią przedsięwzięcia. Wpuszcza się młodzież raz do roku do sejmu, niech sobie porządzą, teatrzyk. Teatrzyk też wpuszczał, wciągał na scenę, kto nie będzie partycypował, ten najwyraźniej nie jest odważny. Tymczasem inny teatr jest możliwy. Na Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Dla Dzieci i Młodzieży KORCZAK w tym roku gościł szwedzki teatr Unga Klara. Jego założycielka, Suzanne Osten (zmarła miesiąc temu), w swojej pracy skupiała się na perspektywie dziecka, konsultowała treść i formę przedstawień (poruszających trudne tematy) z młodymi odbiorcami.
W podobnym duchu przygotowano wystawę w galerii KAF. Tropy uczciwie potraktowanej dziecięcej partycypacji widać tu na każdym kroku. Dzieci dokonały wyboru obiektów na warsztatach (bazując na wydrukowanych reprodukcjach), ale także zaprojektowały przestrzeń wystawienniczą. Makieta galerii została potraktowana jak mapa myśli (jakże ciekawie koresponduje to wystawą „Koordynaty”), podzielona na pokoje, których wystrój w kartonowych pudełkach zaprojektowały młode osoby kuratorskie. Pomysły (ta ściana będzie w panterkę, tu nakleimy gwiazdkę na podłodze, ta ściana będzie pokryta kartonem) zostały przeniesione do realnej przestrzeni. Ściany są też pokryte reprodukcjami dziecięcych obrazków, warto się rozglądać, może się zobaczy rysunkowego kotka?
Wkraczając do galerii, wchodzimy wprost do świata dziecka. Intrygujący okazał się „pokój bez sztuki”, ciemne pomieszczenie z pufami i poduszkami. „Oho, to się skończy bitwą na poduszki” – powiedziałem, bo wszędzie widzę potencjalne place zabaw. Daria Miechurska i Igor Patryas, edukatorzy, którzy prowadzili warsztaty przygotowujące wystawę, wyprowadzili mnie z błędu. To przestrzeń wymyślona przez dzieci, żeby można było odpocząć! Okazało się, że wszyscy mieliśmy rację – zaraz naszą rozmowę zilustrowało zalegające w poduszkach zmęczone dziecko blogerki parentingowej, ale gdy tylko nabrało sił, zaczęło się budowanie wieży z poduszek, a potem – dzikie harce, fikołki i rzucanie. Oto efekt tej dobrze przeprowadzonej partycypacji, która przecież sprowadza się do zapytania dziecka o zdanie – i wysłuchania go.
Warto zwrócić uwagę, że dzieci obcowały tu z „dorosłą” sztuką; dziełami, które nie powstawały z myślą o młodym odbiorcy, ale i tak potrafiły czerpać z nich radość (mój ulubiony „opis” to kuratorska wersja obrazu Sasnala, podobała mi się bardziej od oryginału). Ale prócz obiektów z kolekcji Sylwii i Piotra Krupów na wystawie znalazły się też dwa obrazy Poli Dwurnik z roku 1984, kiedy miała pięć lat. Jeden z nich jest wspólnym dziełem z ojcem Edwardem Dwurnikiem: córka zagospodarowała dolną połówkę płótna, dorosły – górną (ta dolna podobała mi się bardziej, była kolorowa i wesoła). Postać malarki wzbudzała ewidentnie ekscytację wśród osób kuratorskich, dopytywały, czy zjawi się na wernisażu.
Patrzyłem na ten podpis, POLA, lat 5, 1984 rok, też wtedy tyle miałem, i poczułem małe ukłucie zazdrości. Pamiętam z tamtych czasów niedoboru, z jaką radością przyjąłem pudełko flamastrów przywiezione z dalekich krajów i z jakim lękiem ich używałem, myśląc o tym, że zaraz się skończą (życie pisaków próbowaliśmy wówczas przedłużać, wlewając do nich spirytus). A tu – rówieśnica z płótnem i farbami; ale przede wszystkim – ze świadomością, że może być artystką. Z radością patrzyłem na te dzieciaki, które to już o sobie wiedzą.
Cóż, osoby kuratorskie mają sporo szczęścia – chodzą do autorskiej szkoły, w której (widziałem na własne oczy) dostają do ręki młotek i gwoździe albo spędzają czas w Malort – pokoiku do malowania po ścianach. Żyją jak w szwedzkiej książeczki dla dzieci. Ja wyrosłem w tej kulturze kontroli, gdzie rysowało się na ocenę, w teatrze trzeba było być cicho i siedzieć do końca, a galerie i muzea pachniały nudą i pastą do podłogi. Ten świat niestety wciąż istnieje, nawet jeśli pojawiają się wyspy wolności.
Wystawa w galerii Krupa Art Foundation okazuje się akcją edukacyjną, ale dla dorosłych. Mogą nauczyć się, że dzieci to myślące osoby ludzkie, i zobaczyć, co się dzieje, gdy odda im się głos. I dowiedzieć się, że dorosła sztuka doskonale nadaje się dla młodych odbiorców, zwłaszcza kiedy jest wystawiona w takiej przyjaznej formie, gdzie dzieci czują się jak u siebie. Są galerie i muzea, które kuszą interaktywnością (celują w tym muzea techniki), placami zabaw (berlińskie MACHmit! Museum), możliwością samodzielnej pracy (wystawa drzeworytów w krakowskim Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha) i jest to wspaniałe, ale czasem można też po prostu popatrzeć. Nie trzeba się bać „nieodpowiednich” treści, wstyd przychodzi z dorosłością.
Krążyło kiedyś – i pewnie wciąż jest żywe – przeświadczenie, że młodzi ludzie w naturalny sposób znają się na technice; dorośli przychodzą do nich z pytaniami, co i gdzie kliknąć. Nie jest to prawdą, ale wydaje mi się, że dzieci naprawdę w naturalny sposób znają się na sztuce, zwłaszcza współczesnej. Stańcie razem przed płótnami i posłuchajcie, co mają do powiedzenia. A potem kucnijcie i powiedźcie, co sami zobaczyliście.
Wystawę można oglądać do 1 czerwca 2025 roku w galerii Krupa Art Foundation. Zaś 10 grudnia 2024 roku o książce „Zakaz gry w piłkę. Jak Polacy nienawidzą dzieci“ z Michałem R. Wiśniewskim porozmawia Agnieszka Wolny-Hamkało, mama, poetka i autorka książek dla dzieci i młodzieży. Więcej na krupaartfoundation.pl
Czytaj też: Jak opowiedzieć światu o Andrzeju Wróblewskim?
Kultura obowiązkowa, 2–8 grudnia
Rusza ArteKino Festival, darmowy festiwal filmowy online, oraz nabór na książkę do 18. Nagrody Literackiej Warszawy. Do tego: Invisible Exhibition w Londynie, przegląd polskiej ...
czytaj więcej ->I taki to był tydzień w kulturze. Przemówienie Nan Goldin i czy bojkotujemy „Anorę”
Autorowi „Red Rocket” i „Florida Project” należy się uznanie, ale to jest jednak brawurowy pokaz zapominalstwa, że w filmie, który rozgrywa się głównie w domu synalka rosyjskich...
czytaj więcej ->150 największych postaci polskiego rapu robi wspólne zdjęcie
Na zdjęciu pojawią się między innymi Solar – współzałożyciel SBM, jednej z największych wytwórni hip-hopowych w Polsce, Wini – właściciel wytwórni Stoprocent, Paluch – właścicie...
czytaj więcej ->