fot. Karolina Zajączkowska 

Mamy fajny zawód! Słowak i Jabłońska

Joanna Ruszczyk
wywiad
16.01.2025
9 min. czytania

Jaki jest dziś świat sztuki? Czy jest w nim miejsce na współpracę i bliskość między artystkami i artystami, czy pozostaje jedynie rywalizacja?

Jaki jest dziś świat sztuki? Czy jest w nim miejsce na współpracę i bliskość między artystkami i artystami, czy pozostaje jedynie rywalizacja? Jak sukces artystyczny wpływa na relacje? Na te pytania odpowiadają malarki, które ten sukces osiągnęły: Karolina Jabłońska i Agata Słowak.

Zdjęcia Karolina Zajączkowska 

Stylizacja Karol Młodziński / Van Dorsen Artists

MUA Zuzanna Siemińska

Jesteście podekscytowane otwarciem MSN-u?

AS: Ja nie, ale pewnie będę zaskoczona. 

KJ: Ja tak, ale jestem zestresowana, bo dzisiaj jest odsłona obrazu, który MSN u mnie zamówiło. Ma zawisnąć w kawiarni. Co myślicie o muzeum? 

Po prostu musi być. Wydaje mi się, że polemika o samym projekcie architektonicznym wybrzmiała już kilka lat temu.

KJ: Budynek jest w środku bardzo jasny, sale są wysokie, jest przestrzeń. Sprawia spektakularne wrażenie. Po raz pierwszy w życiu poczułam narodową dumę – to jest muzeum, które może dorównać światowym instytucjom.

Dlaczego namalowałaś dla MSN-u akurat przetwory? 

KJ: Pod koniec maja w Sopocie otworzyłam wystawę Przetwory kuratorowaną przez Wojtka Szymańskiego. Właśnie wtedy dostałam propozycję namalowania obrazu dla MSN-u. U mnie jeden obraz wynika z drugiego, więc pomysł na Słoiki 2024 po prostu wpadł mi do głowy. Chciałam, żeby obraz był dostępny, a zarazem przystępny dla wszystkich – żeby każdy mógł sobie do niego dopowiedzieć własną historię. Poza tym wisi w kawiarni, więc chciałam, żeby miał związek z jedzeniem. Tam są słoiki, butelki…

A twoja twarz? 

KJ: Akurat w tym obrazie miało nie być twarzy. Uznałam, że to byłoby za dużo, ale dyrektorka MSN-u sama zapytała, czy będzie głowa. Poczułam się tym pytaniem zachęcona, w końcu na moich obrazach głowa pojawia się dość często. W ten sposób symbolicznie wkładam głowę artystki do muzeum, zaznaczam obecność kobiet w instytucji. Oprócz głowy w jednej z butelek jest list z 2024 roku wysłany do przyszłości. Treść nie jest czytelna, można wyłapać pojedyncze słowa takie jak nuda, wojna, na granicy. Słoiki leżą w trawie i pełzają po nich ślimaki. Wyobraziłam sobie, że ktoś ruszył w podróż i zabrał ze sobą zapasy, ale w drodze zaczęły mu ciążyć, więc je porzucił. Poszedł dalej bez oglądania się za siebie. Tak mogą ciążyć wspomnienia, bagaż emocjonalny zabrany z domu.

Agata Słowak i Karolina Jabłońska, fot. Karolina Zajączkowska 

Obie jesteście po trzydziestce. Czujecie się docenione jako młode artystki w świecie sztuki?

KJ: Bardzo doceniona. Czuję się dobrze w miejscu, w którym jestem. Włożyłam w to jednak dużo pracy. Agata pewnie też.

AS: Ja ten świat akceptuję. Inwestowałam przede wszystkim w swoje malarstwo. Pracuję z galeriami, mogę żyć z tego, co sprawia mi przyjemność – to miłe doznanie. Ale obracamy się w świecie sztuki, który jest niewymierny. Czasem czuję się przesadnie doceniona. 

Dlaczego?

AS: Świat sztuki może generować szybkie awanse. Jest bardzo wielu kandydatów i niewiele miejsc. Jeśli już jesteś na topie, to jesteś w wielu miejscach naraz. Ale sukces artystów i artystek, który oglądamy z zewnątrz, najczęściej nie jest spełnieniem ich marzeń i twórczych celów.

Obrazy Karoliny odbieram jako portrety psychologiczne. Nie skupiasz się na tym, żeby ukazywać rysy twarzy, tylko mimikę i emocje. Agata z kolei odkrywa pożądanie, pragnienia, może lęki. Mam wrażenie, że w jakiś sposób się dopełniacie. Czy wasze prace mówią o was samych?

KJ: Ja na pewno nie opowiadam tylko o sobie. Cała moja poprzednia wystawa była o tym, że twórczość, którą uprawiam, nie jest autoportretem. W moich obrazach jest dużo zmyślenia. Kreowanie się jest częścią naszego zawodu, Wszystkie moje bohaterki, które noszą moją twarz, powstały z różnych inspiracji – z codzienności, z bohaterek książkowych. To autofikcja. Jest tam tylko trochę mnie. Przyszła mi teraz do głowy Sigrid Nunez, której główna bohaterka zazwyczaj jest pisarką. Przez to jej proza często jest odbierana autobiograficznie. W książce Przyjaciel bohaterka miała psa i po premierze wszyscy ją pytali, jak się ma pies, a ona tego psa nigdy nie miała.

AS: Używamy swoich twarzy, bo tak jest najłatwiej – zawsze mamy je pod ręką, zawsze można zerknąć w lustro.

Dobrze się znacie? Jak jest w środowisku artystycznym z przyjaźniami, koleżeństwem albo siostrzeństwem? Pamiętam, jak Kaśka Kozyra przy zakładaniu swojej fundacji powiedziała, że kobiety wygryzają się, zamiast się wspierać.

AS: Nie znamy się dobrze, widziałyśmy się może ze dwa razy, ale dobrze myślimy o sobie nawzajem. Ten wywiad jest trochę jak wspólna wystawa – chcemy się pokazać razem. Dlatego chciałyśmy odbyć tę rozmowę na żywo. To tak jakbyś była kuratorką naszej wystawy. 

Malarki szanują się za warsztat, za pracowitość, lojalność. Obserwujemy siebie nawzajem. Rozmawiamy o tym, gdzie wyznaczać granice, na jakich zasadach pozwalać na wykorzystywanie naszych prac, na przykład do plakatów. Nie wiem, czy można nazwać to siostrzeństwem, ale jest jakiś przepływ. Mnie najbardziej kręci malarstwo silnych kobiet, ale nie mogę im niczego zapewnić – mogę je szanować i doceniać. 

KJ: Z perspektywy krakowskiej mogę powiedzieć, że jesteśmy silną grupą wsparcia. Zaczęliśmy kształtować swoje środowisko na studiach, potem wokół Potencji, którą tworzyliśmy z chłopakami. Kiedy kończyliśmy krakowską akademię, wiele osób wyjeżdżało do Warszawy, a nas w Krakowie trzymała między innymi grupa przyjaciół. W dziewczyńskim towarzystwie konsultujemy merytoryczne sprawy i rozmawiamy o rynku sztuki. Teraz nie czuję, żeby w świecie sztuki krążyły negatywne emocje wycelowane we mnie, ale może też z wiekiem zmieniło się moje nastawienie. Jak ty do świata, tak świat do ciebie. 

Agata Słowak, fot. Karolina Zajączkowska 

Na jakie?

KJ: Na łagodniejsze. Nie oburzam się na wiele rzeczy. 

AS: A to nie jest tak, że masz silną pozycję i ona cię uspokoiła?

KJ: Na pewno. Dojrzałam – choć nie wiem, czy to dobre słowo, bo kojarzy mi się z jabłkami, które gniją pod drzewem. 

Agata, otworzyłaś wystawę w galerii BLUM w Los Angeles. 

AS: Jest w niej dużo wątków rodzimo-ludowych. Bawi mnie tamten grunt – w Kalifornii nie bardzo potrafią nawet wymówić tytuł wystawy, który zaczerpnęłam ze staropolskiego „Sztuką diabła tłuką”. U mnie w domu ożyła dyskusja, co to oznacza, bo trudno odnaleźć to powiedzenie w sieci. 

Skąd u ciebie zainteresowanie ludowością? 

AS: Latem pojechałam w okolice mojego rodzinnego domu, do wsi Zalipie. Są tam malowane domki i ludowa twórczość, taka bezpretensjonalna. Pomyślałam, że fajnie będzie połączyć polskie i ludowe wątki związane z motywem przemijania ze mną jako artystką i kobietą. Z jednej strony wystawa opowiada o naszych korzeniach i ludowości – wykorzystałam na przykład kilka symboli przechwyconych od narodowców, bo uważam, że wszyscy, także mniejszości, mają do nich prawo, a z drugiej strony – mam teraz fazę na kolekcjonowanie polskich magazynów erotycznych z lat 70., 80. i 90. Zetknięcie tych elementów wydaje mi się czymś interesującym. 

Co cię pociąga w tym erotyzmie?

AS: Nie odszukuję tych magazynów, żeby się do nich onanizować. Są z przedkonsumpcyjnych czasów, których nie pamiętam, kiedy nie było internetu. Łatwo w nich odnaleźć coś prawdziwego. To fascynujące naturalizmy. Ludzie nie byli sprowadzani do wyimaginowanych ideałów przy pomocy technologii. Jest różnorodność – modele w różnym wieku, o różnej urodzie, bez retuszu. W czasach PRL-u seksualność Polaków była bardzo fasadowa, ale w magazynach typu „Seksdonosiciel” było miejsce na tolerancję i akceptację. Nie mam możliwości zobaczenia ciał różnych ludzi, a nie chcę wykorzystywać zdjęć z internetu. To skarbnica modeli w ekspresyjnych układach ciał. 

Malujesz odważne sceny erotyczne, jakbyś próbowała dotknąć pożądania. 

AS: Sztuka daje przestrzeń na odkrycie czegoś w przepracowany sposób, nie tak jak na przykład pornografia. Chodzi o balansowanie na granicy. Moje malarstwo jest cielesne, wynika z tego, w jaki sposób maluję. 

Karolina Jabłońska, fot. Karolina Zajączkowska 

W kwestii języka i stylu sporo was różni. Karoliny malarstwo jest jasne, jakby przejrzyste, a obrazy Agaty są bardziej przygaszone i mroczne. Jak pracujecie?

KJ: Pracuję cyklami, które trwają kilka miesięcy – maluję kilkanaście obrazów, a potem naturalnie przechodzę w kolejny cykl i inne kolory. Myślę, że intensywność kolorów zależy między innymi od farb, jakie stosuję. Na studiach zupełnie nie przejmowałam się technologią, malowałam farbami, które akurat były dostępne w dużych tubach. Kiedyś na zakupach plastycznych znalazłam tubkę farby Michael Harding w promocji, w kolorze deep purple. Namalowałam nią cały cykl ciemnofioletowych obrazów, zafascynowały mnie intensywność i piękno tego koloru.

AS: Zwykle zaczynam od postaci, reszta wychodzi w procesie. Pracuję po zmroku, przy sztucznym i zimnym oświetleniu. Maluję zwykle laserunkowymi farbami dobrej jakości, a jako spoiwo wykorzystuję olejek terpentynowy z olejem. Pracuję warstwami. 

KJ: Maluję dość szybko, „mokre w mokre”, więc gdy już zacznę pracę nad jakimś obrazem, spędzam w pracowni cały dzień. Najdłużej zajmuje mi wymyślenie, co będzie na płótnie, samo malowanie najczęściej jest satysfakcjonujące. Jeśli mi nie wychodzi, zazwyczaj niszczę gotowy, ale nieudany obraz, co jest z kolei bardzo frustrujące. Znam osoby, które mają szkicowniki zapełnione pomysłami czekającymi na realizację. Zazdroszczę im. U mnie często jeden obraz wynika z drugiego, jest jakaś rozmowa pomiędzy nimi, ale nie mam pomysłów na zapas.

Czy wasz styl ewoluuje? Twoje malarstwo, Karolina, jest trochę komiksowe.

KJ: To słowo w języku polskim nie znaczy tego, co powinno, kojarzy się z kreskówką, może trochę infantylnie. Ale nie mam problemu z określeniami „kreskówkowe”, „ilustracyjne” czy nawet „dekoracyjne”. Maluję rozdziałami i każdy z nich jest inny. Duża zmiana techniczna była widoczna na mojej wystawie w Sopocie, gdzie pokazywałam między innymi szkicowniki. Na dużych płótnach namalowałam szkicowniki. Wzbudziły zdziwienie, ludzie jednak woleli moje typowe obrazy. Dalej drążę temat rysunków, zmieniam się i w malarstwie, i w sposobie myślenia o nim. Staram się być pewna siebie i swojej twórczości – to ważny element pracy nad sobą. Jestem odpowiedzialna za to, co robię. Wydaje mi się, że jako kobiety zostałyśmy wychowane w taki sposób, żeby nie wyrażać zbyt dosadnie swojego zdania, a już na pewno nie pokazywać zadowolenia z siebie.

AS: Pewność siebie wynika z przejścia przez jakieś etapy. Coraz mniej osób ci imponuje – z czasem rozpracowujesz mechanizmy władzy, lepiej poznajesz ludzi, którzy byli dla ciebie autorytetami, i przestają cię tak fascynować.

KJ: Czyżbyśmy zaczynały się tłumaczyć z tej pewności siebie? Bezczelność, o której mówiłyśmy, w jakiś dziwny sposób się z nią łączy. I teraz powoli się z niej wycofujemy.

(…)

Pełną wersję wywiadu przeczytasz w pierwszym drukowanym roczniku Mint wydanym 15 stycznia 2025 roku.

Agata Słowak i Karolina Jabłońska, fot. Karolina Zajączkowska