„Oskarżam architektów”. Rozmowa z Filipem Springerem
„Czy możemy sobie pozwolić na budowanie wszystkiego, na co tylko mamy ochotę? Moim zdaniem nie” – mówi Filip Springer, autor książki „Szara godzina. Czas na nową architekturę”.
Ta książka jest wymierzona w architektów?
Tak. Oskarżam architektów, bo sami sobie opowiadają, jakim to ważnym zawodem zaufania publicznego jest zawód architekta i jakie niezwykle etyczne warunki muszą spełnić, by go sprawować. Lektura kodeksu architektów to śmiech na sali. Oni lubią ustawiać się w tej demiurgicznej roli, co jest spuścizną po modernizmie. Ale Holender Reinier De Graaf wskazuje, że zachowują się tak też dlatego, że w efekcie znaczą coraz mniej.
Architekci wciąż są jednak popularni, media gadają z nimi bardzo chętnie, na spotkania z nimi przychodzą setki osób, w tym młodzi ludzie, którzy widzą w nich swoją przyszłość. Mimo to architekci wolą stawać po stronie, która mówi: „jeśli nie my, to ktoś inny by to wybudował” – dlatego biorą zlecenia na Centralny Port Komunikacyjny.
Architekci mogą być wkurzeni po lekturze, ale to nie przez nich powstała ta książka.
Ona wynika bezpośrednio z lektury raportu IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Change), który pokazał, że zmiana klimatu nie jest jedną z wielu przykrych rzeczy, które dzieją się na świecie, tylko kluczową, najważniejszą spośród wszystkich rzeczy, które mają wpływ na kształt świata. Pisałem o tym w „Piśmie”, założyliśmy Szkołę Ekopoetyki z Julią Fiedorczuk i zaczęliśmy badać możliwości literatury w tym obszarze. Pomiędzy 2018 a 2024 rokiem pomyślałem, że umieszczenie architektury w kontekście zmiany klimatu to coś, co znów sprawia, że pisanie o niej jest dla mnie ciekawe i ważne.
Dlaczego?
Po napisaniu „Źle urodzonych”, „Wanny z kolumnadą”, „Księgi zachwytów” – którą napisałem trochę dla świętego spokoju, bo wszyscy mnie pytali, gdzie w Polsce są fajne budynki – zaczynałem czuć, że niewiele już mnie interesuje w architekturze. Skoro coś jest interesujące tylko dlatego, że ma dziwny kształt albo powstało w spektakularnym miejscu, z rozmowy o takim bibelocie nie wynika żaden namysł – na przykład nad tym, co architektura może robić w naszym życiu.
Raport o stanie klimatu zmienił twoje myślenie o architekturze?
Uświadomił mi, jaki wpływ na zmiany klimatu ma architektura. Pomyślałem sobie, że nie da się uporać ze zmianami klimatu, jeśli nie uporamy się ze śladem ekologicznym architektury. Można o tym myśleć w kategoriach techniczno-projektowych: robimy recycling, korzystamy z nowych technologii, ale architekci mają potężniejsze narzędzie do tego, by przeorganizować nasze myślenie o tym jak rzeczywiście ograniczyć wpływ architektury na degradacje środowiska.
Raport podaje osiem ścieżek mitygacyjne, z których każda zakłada, że zmiany będą narastać – ale możemy wypracować dwa schematy. W jednym to, co nas czeka, nie wymknie nam się spod kontroli. Drugi scenariusz zakłada to, że na planecie nie będzie się dało żyć za 50 lat. Nauka jest zgodna: teraz się decyduje, którą z tych ścieżek pójdziemy. Gdyby nauka powiedziała, że sprawa jest przesądzona i zmiany klimatu są jak kometa, która leci prosto na Ziemię, to nie byłoby sensu pisać tej książki. Byłbym pierwszym w kolejce do samolotu, by pokazać dzieciom świat, póki jest na to czas, bo zaraz będzie po balu. Na całe szczęście jest jeszcze nadzieja.
I to akurat architektura jest problemem?
Budowy, rozbiórki i wszystko, co się z architekturą wiąże, generuje 40 procent globalnej emisji, a zarazem jest nam najbardziej potrzebna. Śladu ekologicznego lotów możemy się w jakiejś części pozbyć. Może przecież przyjdzie czas, w którym ograniczymy latanie, może będziemy wprowadzać regulacje, które ograniczą loty na krótkich dystansach. Ktoś się oburzy, ktoś będzie przeciwny, ale większość z nas sobie bez tego latania poradzi. Bez budynków nie da się jednak żyć, ale mimo to chciałem w tej książce jasno pokazać, że nie możemy ich więcej budować – a na pewno nie na taką skalę, na jaką budujemy dziś.
Ambicją tej książki jest to, byśmy zrozumieli, że nie warto budować?
Nie do końca. To raczej opowieść o tym, że nie powinniście mieć już domów jednorodzinnych – i tak, to jest opowieść, która wkurwia na maksa. Przede wszystkim ambicją tej książki jest wprowadzenie do dyskusji tematu rezygnacji z budowania.
Zamiast budować pawilon na rzecz edukacji ekologicznej gdzieś nad jeziorem, wydajmy 50 milionów na ekologiczną edukację młodzieży. To przyniesie większy efekt.
Ktoś powie: przecież efektywność energetyczna budynków wzrasta, oszczędzamy poprzez technologię.
I super. Prawdopodobnie za kilka lat nie będą generować żadnych emisji. Niezależnie od tych wyników, rosną emisje z architektury, czyli to, że budujemy budynki neutralizuje wysiłek wkładany w energooszczędność. Logicznym wnioskiem z tej obserwacji jest to, że musimy mniej budować. Jeśli budynki mają tak ogromny ślad ekologiczny, czy naprawdę możemy sobie pozwolić na budowanie wszystkiego, na co tylko mamy ochotę? Moim zdaniem nie.
Co powiesz ludziom, którzy po prostu chcą mieć mieszkanie?
Dziś mamy inny problem, czyli budowanie mieszkań, które są tworzone nie po to, by spełniać potrzeby mieszkaniowe, ale pod inwestycje. Założyliśmy, jako społeczeństwo, że lokale będą formą inwestowania, ale jest to wyjątkowo nieekologiczny sposób lokowania pieniędzy. W książce pytam, czy nie lepiej – zamiast budować bez sensu – zostawić działkę, by zarastała krzakami? Z punktu widzenia ekologii to lepsza decyzja.
No tak, ale z punktu widzenia ekonomii niekoniecznie.
Ekonomia i ekologia to zwykle dwa przeciwległe bieguny, a ja jestem za tym, by opisywać inwestycje w kategoriach ekonomicznych, wracając do właściwego rozumienia słów „oikos” i „nomos”. To pierwsze to dom, a drugie – reguły. Ekonomia jest zbiorem zasad zarządzania domem. One muszą opierać się na wiedzy, która dotyczy tego domu, „oiko” i „logos”, na ekologiach. Dopóki ekonomia będzie oddzielana od ekologii, będziemy w dupie. Tymczasem możemy używać pojęć ekonomicznych i robić z nich dobry użytek. W książce podaję przykład dewelopera. Development to rozwój, który zwykle rozumie się jako zwiększanie wartości czegoś – ale tę wartość można rozpatrywać nie tylko w kategoriach fiskalnych, ale i społecznych.
Mówisz, żebyśmy nie budowali, bo klimat się zawali. Ale zmiany klimatu już następują i jedną z ich wyraźnych konsekwencji są migracje. Architektura w miejscach takich jak Polska raczej musi przygotować się na to, żebyśmy mogli przyjmować tych ludzi, którzy już nie będą mogli żyć na południu Europy.
Zgadza się. A jednocześnie architektura nie może dokładać do tego przyspieszenia. Żadna droga adaptacji do tych zmian nie będzie dobra, skoro dalej będziemy rozkręcać rynek budowlany. Druga sprawa – architektura dysponuje wieloma narzędzi do tego, by przerabiać nasz świat, ale nie chcemy z nich korzystać. Miasta mogą być mniej emisyjne, gęstsze, jak to się ładnie mówi – piętnastominutowe.
Co z tym zagęszczaniem? To przecież hasło, które od razu kojarzy się z blokowiskiem.
Mam na zagęszczanie odpowiedź (Filip Springer bierze do ręki telefon, by pokazać widziany z lotu ptaka Muranów). To jest jeden z pięciu najgęściej zabudowanych kilometrów kwadratowych w Polsce. Gęściej zabudowane jest tylko północne Śródmieście Szczecina, Ołbin we Wrocławiu, Warszawskie Nowolipki i Miasteczko Wilanów. Żaden z tych kwadratów, a na pewno nie Muranów, nie wyglada jak miejsce nie do życia. Wbrew temu, co się mówi, osiedla JW Constructions na Woli wcale nie leżą w najgęściej zabudowanych kwadratach Warszawy. Da się żyć w gęstej dzielnicy, gdzie jest miejsce na zieleń i relatywnie niskie, pięcio- i szęsciopiętrowe budynki mieszkalne.
Piszesz o tym, że architektura przyzwyczaiła nas do wygody. Ładny widok z okna, zielone drzewo za parapetem. Tego się od architektury dziś oczekuje. A może z tego też trzeba rezygnować?
Na pewno powinniśmy się zastanawiać nad tym, do czego się przyzwyczajamy. Amerykanie w wielu miejscach żyją bez pralki w mieszkaniu, Brytyjczycy bez dobrego systemu ogrzewania. To nie znaczy, że ich miasta są miejscami gorszymi do życia, nie sprawia, że akurat przez te kwestie wzrasta na przykład śmiertelność. Architektura może projektować dyskomfort – to jest myśl, która mnie osobiście uwodzi, ale oczywiście zdaję sobie sprawę, że w takim myśleniu będę raczej osamotniony. Popularyzując myślenie o tym, by budować mniej, nie chcę poświęcać zbyt wiele miejsca na sprawy komfortu i tego, jak szybko nasze aspiracje i marzenia o wygodzie stają się standardem.
Przecież to ważne, bo jeśli mówimy o tym, by budować mniej, to pierwszym skojarzeniem jest właśnie strata, dyskomfort. Trudno przekonać społeczeństwo do takich idei.
Może właśnie dlatego trzeba opowiedzieć historię o budowaniu mniej, w kategorii zysku. W pandemii opowiadaliśmy tak o pracy zdalnej. To nie była utrata biurka, tylko możliwość zagospodarowania czasu po swojemu. Jesteśmy w stanie się przyzwyczaić do wielkich zmian, jeśli zrozumiemy ich korzyść.
Potrzeba jakiegoś mitu, żeby ludzie uwierzyli w słuszność zmiany.
Joanna Erbel forsuje tezę o tym, że zmiany trzeba opierać na „złych”, a nie „dobrych” cechach ludzi, czyli na wygodzie, konformizmie, egoizmie, na tym, co nam się opłaca. Sport to rzecz niekomfortowa, trzeba się pocić, męczyć, ale ludzie dostrzegli w tym korzyść. W dłuższej perspektywie to jest dobre. Ludzie wiedzą, że praca w klimatyzowanym wnętrzu jest niezdrowa. Odwódźmy zatem Polaków od klimatyzatora. Komunikacja miejska to czas dla siebie, który przecież tak teraz cenimy.
Mamy jakieś osobiste korzyści z budowania mniej?
Jeśli uświadomimy sobie, że wiele budynków jest wznoszonych jedynie w celach spekulacyjnych i inwestycyjnych, przez co pogarszają jakość życia w mieście, to odpowiedzią, jedną z wielu, może być zdrowie. Zdrowie bardzo szeroko rozumiane jest dziś ważne. Zdrowie to nie tylko brak choroby, zdrowie to też dobry stan naszej psychiki i całego społeczeństwa. Okazuje się, że w imię tego da się wprowadzać zmiany, które nazywamy potocznie zielonymi. Zdrowie może nam podyktować tę zmianę ku ograniczeniom budowania.
Zdrowie jest ważne dla klasy średniej. Dla klasy ludowej, jak pisze choćby Zofia Smełka-Leszczyńska w książce „Cześć pracy” poświęconej kulturze zapierdolu, motywacja leży gdzie indziej.
Tak, dla klasy ludowej argument finansowy będzie ważniejszy. Ale wiem, że nie da się stworzyć jednej opowieści dla wszystkich. To zresztą prawda, którą świetnie opanował marketing, kierując przekaz do konkretnych grup.
Z raportu „Ziemianie atakują” wynika ciekawa rzecz. Dwadzieścia procent ludzi uważa, że nie ma zmian klimatu, cała reszta wierzy, że są zmiany i że wywołuje je człowiek, ale aż połowa z tych ludzi nie wie, co z tymi zmianami zrobić. Tu leży wyzwanie. Często w debacie o tym, jak mówić o zmianach klimatu, pytamy, jak przekonać niedowiarków. Odpowiedź może być prosta – zostawić ich w spokoju. Trzeba się zająć tymi, którzy wiedzą, że coś jest nie tak, ale nie potrafią nic z tą wiedzą zrobić.
Zajmijmy się zatem tymi, którzy wiedzą. Co im doradzić?
Nie znajduję innej odpowiedzi: budujmy mniej. Jeśli tego nie zrobimy, po prostu sobie nie poradzimy. Czy my, czytelnicy magazynu „Mint”, przyjmujemy do wiadomości, że zmiany klimatu mogą nas wkrótce pochłonąć? Jeśli przyjmujemy i nic z tym nie robimy, to pozostaje nam czekać na apokalipsę. Myślę, że wielu z nas ma świadomość tych zmian, ale zachowuje się trochę tak, jak rodzina białych Amerykanów z pierwszego sezonu „Białego Lotosa”. Niby deklarują zrozumienie, niby podzielają wartości, które czynią z nich „cywilizowanych, nowoczesnych ludzi”, ale nie robią z tą wiedzą absolutnie nic.
Mówisz o tym, żeby budować mniej, a jeśli budować, to mądrzejsze, lepiej zaprojektowane budynki. Ale takie budowanie jest drogie. Nie ja to mówię, tylko bohaterowie twojej książki, biuro TBS ze Szczecina.
Tak, droższe na etapie budowy, ale nie na etapie utrzymania.
Płacimy za budowę od piętnastu do dwudziestu procent mniej. Za to trzydzieści procent mniej kosztuje utrzymanie tego budynku przez kolejne 30 lat. Architektura jest potężnym narzędziem przenoszenia kapitału. Podczas pracy nad „13 piętrami” myślałem, że naprawdę istnieje jakieś lobby, które zrobiło przekręt i wmówiło ludziom, że kupowanie droższych i droższych mieszkań ma sens, a potem jedna z najbardziej progresywnych badaczek rynku powiedziała, że to się samo wydarzyło. Państwo wycofało się z obszaru mieszkaniowego i wszedł tam rynek. Wolę myśleć, że zmiana myślenia o architekturze może się wydarzyć w ramach kapitalizmu, w ramach zasad popytu i podaży. Coś, co jest nieekologiczne, musi stać się nieopłacalne.
Filip Springer „Szara godzina. Czas na nową architekturę”, Karakter, 2024.
I taki to był tydzień w kulturze. Obraz drogi jak muzeum (prawie) i artystyczne zawody w robieniu z siebie głupka
…Ale to był też tydzień, w którym wydarzyło się sporo dobrego. Bo po pierwsze, poznaliśmy reprezentantów Polski na Biennale Architektury w Wenecji. I pierwszy raz od dawna...
czytaj więcej ->Kultura obowiązkowa 18–24 listopada
„Ziółka, drzewka, y chruściki” Agnieszki Brzeżańskiej, potrójna wystawa w Krupa Art Foundation, filmowy festiwal autorskich narracji „Korelacje” oraz Watch Docs, czyli filmy o p...
czytaj więcej ->I taki to był tydzień w kulturze. Booker za „Orbital” i miłość Polaków do finisaży
Jest w nas Polakach jakiś strach przed końcem i miłość do finisażu, do tej kolejki co się ustawia, żeby pożegnać cokolwiek trzeba właśnie żegnać. Z ponad 20 tysięcy osób, które ...
czytaj więcej ->