Czy Jadwiga Stańczakowa nagrywałaby głosówki na messengerze. Rozmawiamy z wnuczką poetki, Justyną Sobolewską
Znalazłam ostatnie teksty Jadwigi i one pokazały mi ją jako artystkę, która przerabia swoją chorobę na wiersze, która śpiewa, żeby się uspokoić, która jest już jedną nogą w innym świecie i próbuje o nim opowiadać. Ulżyło mi.
Twoja babcia, Jadwiga Stańczakowa, wierzyła w znaki. Dlatego najpierw otworzę jej zbiór na przypadkowej stronie i przeczytam tekst, żeby nas poprowadziła: Ptaszek przefruwa / nad gałęzią jesionu / już niebo bliżej.
No i jesteśmy w dobrym miejscu, bo te jesiony były właśnie tutaj, na Hożej, gdzie siedzimy. Ona je kochała. To haiku od razu nas przenosi do jej świata.
Odnajdujesz coś dla siebie w poezji Stańczakowej?
Odkryłam twórczość Jadwigi dopiero niedawno, a wiele jej wierszy i tekstów odnalazłam podczas pisania książki, w teczkach i późnych dziennikach. Przez lata w ogóle nie zaglądałam do tych utworów. Dopiero teraz je czytam i myślę, że naprawdę warto je wznowić, że ta proza i poezja są dobre, osobne. Jadwiga uwolniła się od wpływu Białoszewskiego.
Dawniej nie miała własnego głosu?
Na początku pisała „dziennikowe” wiersze w stylu Mirona. Później poszła w swoją stronę, odkryła haiku – wymyśliła własne haiku miejskie, szpitalne, europejskie, związane z życiem codziennym, tu i teraz.
Jadwiga jest wciąż nieodkrytą poetką i prozaiczką. W papierach znalazłam „prozinki”, o których piszę w książce, jest też wiele innych ciekawych tekstów. „Prozinki, to jej własna forma prozy. Jeszcze w tym roku ukaże się wybór prozinek i wierszy Jadwigi.
Patrzysz na twórczość Jadwigi z perspektywy krytycznoliterackiej czy osobistej?
Trudno jest mi to oddzielić. Dlatego ciekawa jestem, co powiedzą czytelnicy. Jej wiersze i teksty, które cytuję w biografii, są moim zdaniem nośne i mocne. Odbija się w nich jej życie, ale też jej odjazdowe przeżycia duchowe.
O Jadwigę jako poetkę upominały się już badaczki. Od wielu lat mówi się o tym, że Jadwiga jest niezależną poetką, która pisze o doświadczeniu niewidzenia i depresji. Dziewczyny zrobiły to przede mną.
A jak ty, krytyczka, umiejscowiłabyś ją w polu polskiej poezji?
To poezja, która zmierza do minimalizmu. Mamy już takie przykłady, chociażby Krystyna Miłobędzka, poetka, której późne wiersze to czasem jedno słowo. Miłobędzka operuje ciszą. Jadwiga, mam wrażenie, idzie w stronę minimalizmu, tylko u niej on jest przeniknięty doświadczeniami wewnętrznymi. Minimalizm doświadczeń wewnętrznych, tak bym to nazwała. Ona jest inna też dlatego, że jej życie było inne – filtrowała wszystko przez brak widzenia. Zyskała na tym jako poetka.
Czytając twoją książkę, pomyślałam, że Stańczakowa była bardzo współczesna. Chociażby w kontekście szukania duchowości poza Bogiem chrześcijańskim. W jodze, w medytacji.
Joga rozkwitła w latach 70. i Jadwiga rzeczywiście była jedną z pierwszych uczestniczek kursów medytacji transcendentalnej. A potem próbowała różnych rzeczy: technik doskonalenia umysłu, dermooptyki. Dla mnie najbardziej współczesne w Jadwidze jest to, że śmiało mówiła o swoim doświadczeniu życia z niepełnosprawnością, o swojej ślepocie – bo tak to określała, mówiła na siebie „ślepak”, oswajała to. Wtedy nie mówiło się o tym tak otwarcie. Nie miała dość uwagi ze strony czytelników, a dziś trafia do nich bardziej niż wtedy. Dlatego też chciałam o niej opowiedzieć. Chociaż… właściwie trochę mnie zmuszono do napisania „Stańczakowej”.
Co masz na myśli?
Sama bym nie wpadła na to, żeby napisać o niej książkę. Głównie dlatego, że bałam się wracać do wspomnień. Ostatnie lata jej życia, lata 90., kojarzą mi się z jej chorobą. Te lata były straszne, mieszkałam z nią wtedy. Byłam przy niej i nie bardzo wiedziałam, co się z nią dzieje. Gdy była chora, stawała się inną osobą, nie było z nią kontaktu.
Wtedy nie miałam do tego dystansu. Musiało minąć wiele lat, żebym zrozumiała, że nie byłam winna temu, co się działo. Człowiek, który jest z chorą osobą, ma poczucie winy, że nie może pomóc. A ta osoba często zwraca się przeciwko bliskim. I co robić, gdy ktoś bliski pragnie śmierci? Miałam dwadzieścia lat, czułam bezradność, rozpacz. Wyrzuciłam ten czas z pamięci. Nawet nie wiem, czy byłam na jej pogrzebie, nie pamiętam nic.
Jak zareagowałaś, kiedy dostałaś zlecenie z wydawnictwa, żeby napisać jej biografię?
To był pomysł redaktorki Doroty Gruszki, która powiedziała, że warto pokazać Jadwigę, bo ludzie czytają „Ślepaka”, że jest odzew. Bałam się, że nie będę umiała tego napisać tak, żeby nikogo nie skrzywdzić i żeby nie pisać półprawd. To było bardzo intymne.
Kiedy zaczęłam szperać i odczytywać to, co Jadwiga po sobie zostawiła, zrozumiałam, że zwraca się do przyszłej czytelniczki, którą jestem ja. Tak jakby chciała zaistnieć w przyszłości. Kiedy to sobie uświadomiłam, przestałam się bać. Znalazłam ostatnie teksty Jadwigi i one pokazały mi ją jako artystkę, która przerabia swoją chorobę na wiersze, która śpiewa, żeby się uspokoić, która już jest jedną nogą w innym świecie i próbuje o nim opowiadać, trochę z dystansem. Ulżyło mi.
Ta praca pomogła mi się też uwolnić od ciężaru lat 90. Nagle zostało wypowiedziane coś, co w rodzinie było „ciężką sprawą”, o której się nie mówiło.
Czytaj też: Burdel pod maską. Rozmowa z Dorotą Masłowską
Odkryłaś w sobie gotowość do zmierzenia się z historią Jadwigi, ale do stworzenia książki musiałaś pewnie zaangażować całą rodzinę. Czy ona też była gotowa?
Musiałam tę książkę napisać sama, trochę wbrew wszystkim dokoła. Każdy ma swoją wersję przeszłości, mogła by z tego powstać mozaika głosów, ale ja nie chciałam tego. Poza tym wiele osób na pytanie o Jadwigę opowiadało o Mironie. A ja chciałam wydobyć samą Jadwigę. Ostatecznie napisałam „Stańczakową” na podstawie własnych wspomnień i tekstów Jadwigi. Zadedykowałam ją mojej mamie, bo to też opowieść o jej dzieciństwie, o relacji z Jadwigą.
Kiedy pokazałaś książkę swojej mamie?
Bardzo późno, na ostatnim etapie pisania. Nikt z rodziny jej w całości nie przeczytał, dopóki nie była gotowa. Mama zaakceptowała, to było najważniejsze.
Na swojej premierze na Festiwalu Literackim Sopot powiedziałaś, że zaszło w tobie pewne „odbabciowienie” w trakcie pisania. Co to dokładnie znaczy?
Gdy zagłębiałam się w teksty Stańczakowej, przestała być moją babcią, a stała się Jadwigą. Zdałam sobie sprawę, że gdybyśmy się spotkały w latach 20. czy 30. jako młode dziewczyny, to mogłybyśmy się zakumplować. Myślę, że dobrze byśmy się bawiły. Pewnie miałybyśmy podobne poglądy polityczne w tamtych czasach. Znałam zasadniczą, surową babcię, która miała dużo wymagań.
Stańczakowa zaczynała jako dziennikarka prasowa. Miałyście podobne początki kariery?
Tak, wzruszyły mnie początki jej pracy zawodowej, przypomniały mi moje dziennikarskie porażki. Poznałam osobę niesłychanie silną, która szła dalej mimo wielu porażek. Straciła wzrok, a szła dalej. Miała wielkie pragnienie bycia artystką i spełniła je.
Wróćmy jeszcze do Mirona, ale postawmy sprawę inaczej niż zwykle. Co Jadwiga Stańczakowa dała Mironowi Białoszewskiemu?
Okazuje, że bardzo dużo. Po pierwsze nagrania. Jadwiga, nagrywała wszystko na magnetofon. Jako czytelnicy i słuchacze zawdzięczamy Jadwidze nagrania z Mironem, które są niesamowite. Można je znaleźć na YouTubie i w Muzeum Literatury. Miron był bardzo ciekawy, jak odbiera świat osoba niewidoma. Myślę, że to przyciągnęło Mirona do Jadwigi. Dla niego było ważne, żeby wychodzić z siebie, badać inne przestrzenie i sprawdzać, co się wydarzy.
Miron też zaczął się uczyć brajla. Dzięki wejściu w doświadczenie „ciemności”, napisali wspólne opowiadanie, które znalazłam w papierach, „Wydłużona ręka”. Tekst jest o tym, że „ręka” przenosi się na ulicę – wydłużając się, stając się bytem niecielesnym. Przemieszcza się bez barier, które niewidomy odczuwa w rzeczywistości. A dziś też jest tych przeszkód dużo – kiedy patrzę na ulicę Hożą i rozrzucone na środku chodnika hulajnogi, myślę, że to musi być niebezpieczne dla osób niewidomych.
Czyli Miron zaczął odczuwać świat tak jak Jadwiga?
Tak, czerpał z tego. Interesowało go też, jak wygląda seks niewidomych, jak się kochają, kiedy nie wiedzą, czy są sami, czy przypadkiem ktoś na nich nie patrzy. Schadzki są trudne, bo ktoś musi ich zaprowadzić i odprowadzić. Dużo o tym rozmawiali z Jadwigą.
Jadwiga stała się bohaterką utworów Mirona, panią Jadźwinką. Patrzył na nią ją z lekkim przymrużeniem oka – lewitacje Jadwigi, zjawiska parapsychiczne, medytacje. On sam nie był w to aż tak wkręcony, raczej był obserwatorem. Myślę, że oni się po prostu dobrze bawili razem.Zastanawiali się, czy warto się zakochiwać, czy nie, czy może już nie warto, bo to są ciężkie sprawy, lepiej już tylko „załatwiać” seks.
Opowiadasz o tym jak o naprawdę najbliższej przyjaźni. Tyle że Miron miał wielu innych przyjaciół, prawda?
Tak, Miron miał wokół siebie wiele osób, które były dla niego ważne. Dla Jadwigi on był najważniejszy, jedyny. Dał jej najwięcej, bo wydobył z niej tę twórczość, ośmielił ją, mimo że ją krytykował.
A ty nie byłaś zła na Mirona? W książce cytujesz jego słowa na temat Jadwigi: „Kolejna baba do czytania poezji”. „Pisz sobie, ale o tej swojej depresji, o tych babskich sprawach”.
Tak, ale ta krytyka jej nie zatrzymała. Wiem też, że najostrzejsze słowa krytyki usłyszała nie od Mirona, a od osób z kręgu Mirona. Od jego przyjaciół. Jeden nawet zadzwonił do Jadwigi, żeby przekazać, że to, co pisze, to nie jest nawet literatura.
Normalnie człowiek byłby załamany, gdyby coś takiego usłyszał, ale nie Jadwiga. Myślę, że ona ostatecznie była przekonana o wartości swojej twórczości, i dobrze. Często ją krytykowano, rodzina też to robiła.
Co by się Jadwidze podobało w naszym świecie? Na pewno nie hulajnogi.
To, że słuchamy książek, audiobooków. Jako pierwsza słuchała książek w wydaniu dźwiękowym. Nagrania były robione dla Związku Niewidomych, dały jej wiele radości. Świat słuchania to jest jej świat i my w tym świecie coraz bardziej żyjemy.
Nagrywałabyś jej głosówki na messengerze?
Oczywiście, to by ją na pewno cieszyło. Może by korzystała ze sztucznej inteligencji i rozmawiała z ChatemGPT? Niewykluczone.
Czytaj też: Prześwity. Engelking o pisaniu Jona Fossego
I taki to był tydzień w kulturze. Zmiany stołków w instytucjach kultury i Café Mint w Piwnicy pod Baranami
Najważniejszym wydarzeniem tego tygodnia było i tak Café Mint w Piwnicy pod Baranami. Uznajmy to za preludium do świętowania naszych własnych urodzin, uznajmy to za zwieńczenie ...
czytaj więcej ->I taki to był tydzień w kulturze. WGW i Matejko na okładce płyty Lady Gagi
Jest to tydzień WGW, FRINGE i generalnie wielkich wydarzeń w kulturze, ale ja mam ochotę wspomnieć o filmie „Jego trzy córki”, który sobie cichaczem wpadł na Netflix.
czytaj więcej ->„Ciężko pojąć, że recenzent mija się z prawdą”. Polemika: Wiśniewski vs Peresada
Jeśli coś mnie jeszcze dziwi po 25 latach za klawiaturą, to zła wola odbiorców. Jeszcze jako tako rozumiem, że ktoś cieszy się błędem albo interpretuje jakąś dwuznaczność na nie...
czytaj więcej ->