Wojciech Fangor, B 54 (1965), dzięki uprzejmości Fangor Foundation, kolekcja prywatna

Dance Floor. Esej Agnieszki Wolny-Hamkało

Agnieszka Wolny-Hamkało
artykuł sponsorowany
esej
opowiadanie
25.09.2024
8 min. czytania

W ramach zapowiedzi Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania publikujemy esej Dyrektorki Artystycznej, Agnieszki Wolny-Hamkało, który ukazał się w katalogu wystawy „Wojciech Fangor. American Dream”, wydanym przez Krupa Art Foundation.

Międzynarodowy Festiwal Opowiadania startuje 4 października we Wrocławiu. Tegoroczna, 20. edycja skupia się na temacie amerykańskich mitologii, w krytyczny sposób ukazując te opowieści, które budują Stany Zjednoczone. Jednym z nich jest historia „amerykańskiego snu”, przewijająca się w opowieściach chociażby emigrantów z Polski. Amerykański sen inspirował też Wojciecha Fangora do namalowania cyklu obrazów o tym tytule. Dlatego w ramach zapowiedzi festiwalu publikujemy esej Dyrektorki Artystycznej, Agnieszki Wolny-Hamkało, który ukazał się w katalogu wystawy „Wojciech Fangor. American Dream”, wydanym przez Krupa Art Foundation we współpracy z Festiwalem Opowiadań. 

Pareidolia

Pareidolia to zjawisko dopatrywania się znajomych (rozpoznawalnych) kształtów w różnych, czasem przypadkowych elementach rzeczywistości. Nasze poznanie zakłada stałe interpretowanie rzeczywistości, doszukiwanie się figuracji w abstrakcjach, świętych objawień na korze drzew, (dobrej) wróżby w horoskopach, które przecież tak trafnie nas opisują. Nanosimy obserwowane kształty, zestawienia kolorów i figur na znane nam siatki kontekstów i znaczeń. Podobnie wygląda praca odbiorcy sztuki: oglądamy obraz i próbujemy jakoś go umiejscowić w znajomym porządku, sklasyfikować go, znaleźć w pamięci pojęcia, które najlepiej obraz opiszą. Maria Poprzęcka nazywa ten proces doprowadzeniem zabłąkanego dzieła do domu. Poręczne, efektowne klasyfikacje mogą jednak działać obosiecznie i na zawsze unieruchamiać dzieło w konkretnej, kanonicznej interpretacji. Historia sztuki jest przecież także historią jej interpretacji. Czasem dokonujemy drobnych przesunięć, czy nieśmiałych rewizji – jednak rzadko ośmielamy się na histeryczne interpretacje, nieprzystojne pomysły, powstające poza dominującymi idiomami, czy przyjętym paradygmatem. Fangorowskie koła o zatartych granicach, zaburzone kształty, op-artowe geometrie, redukcyjne abstrakcje nadają się do tego doskonale. Czy nasza praktyka będzie jedynie dopatrywaniem się diabła we włosach Królowej Elżbiety II na portretach z kanadyjskich banknotów z 1954 roku, dziecięcą zabawą poza obiegiem myśli humanistycznej, kampową igraszką mocno niestosowną w koncertowej sali, gdzie gra – jak mówił Kandinsky – czysta muzyka kolorów?

Pączek amerykański

Patrząc na obrazy Fangora myślę o przyjemności. O czystej radości, jaką daje obcowanie z jasnymi, jaskrawymi barwami. O czymś regresywnym, dziecięcym, jak plastikowe kółka nakładane na stojak. O erotycznej piosence Take me to the candy shop, anyżkowych cukierkach, które docierały do nas z dalekich, skandynawskich krajów w czasach komuny. Jednocześnie pojawiają się konflikty: pierwszy, związany z wartościowaniem. Czy kiedy interpretujemy sztukę poprzez humor, zabawę, przyjemność – nie odbieramy jej widoczności? Czy w takim kraju jak Polska, w którym patos, powaga, doniosłość kojarzone są z wartościami, kanonem, „kulturą narodową” – rzeczy przyjemne, lekkie, zabawne nie lądują automatycznie pośród bytów błahych, niekoniecznych, infantylnych, niewartych uwagi? Kiedy pod koniec lat 80. Centrum Sztuki WRO zaprezentowało interaktywną japońską sztukę z obszaru nowych mediów – jej kolorowa natura i proste intencje wzbudziły konfuzję. I po raz kolejny obnażyły nasz resentyment. Postromantyczne automatyzmy wciąż miały się dobrze i nadal determinowały nasz odbiór sztuki. Jakby humor we wszystkich swoich odmianach nie był czymś całkiem poważnym, mechanizmem obronnym, trybem przystosowawczym. Lęk przed śmiechem jest właśnie narodowy, katolicki, do niedawna był także państwowy. Dlatego napiszę otwarcie: kiedy patrzę na okrągłe cykle Fangora, myślę o pączkach amerykańskich, donutach, które są lżejsze od polskich pączków i mniej słodkie, a wszystko, co się w nich dzieje – cała błyskotliwość, różnorodność, słodycz – rozgrywa się na powierzchni.

Krupa Art Foundation, Wojciech Fangor, B 19 (1965), dzięki uprzejmości Fangor Foundation, kolekcja Wojciecha Bruszewskiego

Drugi konflikt jest poważniejszy, bo etyczny: czy wypada nam bawić się i odczuwać przyjemność w czasach denializmu klimatycznego, szóstego wielkiego wymierania, dwóch wojen, które rozwijają się na naszych oczach? Czy w ogóle można jeszcze czegoś chcieć? Czy branie to nie odbieranie? Zastanawiam się, czy pogodne albo po prostu „niezaangażowane” interpretacje nie powinny zostać zawieszone (sam artysta wielokrotnie umiejscawiany był w kontekstach geopolitycznych). Nagle towarzyszy nam dziwne poczucie nierzeczywistego charakteru zwykłych spostrzeżeń, jakby nawet codzienność była czymś ukradzionym. I chyba tak właśnie jest.

Koła ratunkowe

Czym jeszcze są te śmiałe, „barbarzyńskie” harmonie? Co może nas wyratować z marazmu, który wszak łatwo przekształca się w poczucie niemocy, a potem wspomniany denializm, czyli pełne zaprzeczenie rzeczywistości, wyparcie psychologicznie niewygodnej prawdy? Uciekamy w podróże, miłostki, seriale, ale tak naprawdę od dawna nie ma już dokąd uciec. „Nasze dni grają w to samo, ale w różnych fazach”. W końcu obraz przepada, jakby „wessany do wnętrza telewizora”, znikają punkty odniesienia i jesteśmy sami. Malarz proponuje koła ratunkowe, nawet te dziecięce, dmuchane, barwne. Wymyślono je do ratowania życia (mimo to służą także do zabawy). Wyobrażam sobie, że nazywają się jak iluminowane zatoki: Ha Long, Fundy, Phang Nga, Guanabara, Pemra, Wineglass Bay. Dla artysty bardziej niż same koła ratunkowe, niż feeryczne, rozmigotane zatoki, liczą się relacje między nimi. Powtórzenia motywów ze zmianami, które uwidaczniają się w cyklach, tworzą niekończące się serie powidoków, a iluzyjna przestrzeń między nimi jest pełna napięć i ruchu. Patrząc na koła ratunkowe Fangora wyobrażam sobie, że w nich płyniemy – mimo zatartych brzegów, udaje nam się w nie uwierzyć, a dzięki temu – utrzymać na wodzie.

Koło do pływania Tęcza od Swim Essentials: koło o średnicy 90 cm jest przeznaczone dla dzieci od 6. roku życia. Dzięki niemu Twoje dziecko może czuć się bezpiecznie podczas zabaw w basenie, nad jeziorem lub nad morzem. Idealny do nauki pływania oraz do wakacyjnego relaksu. /…/ pozytywne, barwne kolory oraz świetna jakość produktów. Każdy znajdzie tu coś dla siebie!

Metropolis

Warszawa, Nowy Jork. Pomarańczowe światło karetki pogotowia, pośpiech na nocnych dyżurach, jedzenie zamawiane do domu, gaszenie papierosów w obiadowych talerzach. Ludzie pulsujący w rolach, mówiący ciszej lub głośniej, w zależności od tego, czy są w domu, czy w pracy. Zaspane bary i rozdygotany dance floor. Jaskrawa czerwień działająca jak dźwięk trąbki. Zredukowany do barwnych abstrakcji „błyskotliwy nieład zjawiskowych ujęć”. Wielkomiejska brutalność obrazów Fangora pokazuje dwa oblicza miast: rozmyty, rozpadający się rytm zmęczonych ludzi i maszyn, ale także ekspresjonistyczne, zaskakujące harmonie barwne, formy dążące do uproszczenia, piękno różnorodności i funkcjonalności. Przesilenie, kryzys i kontrujący go obłęd tańca, seksualnych rytuałów, psychodelii. Pigułki rozpuszczające się na języku, antykoncepcyjne plastry, musujące witaminy na dnie szklanki. Kiedy myślę o obrazach Fangora, wiem, że nie mogę dotknąć ręką krawędzi jego figur, wirują tak szybko, że wydają się nieruchome. W tym sensie nie da się ich zintegrować, mieć. Są historią głodu i przesytu jednocześnie.

Wojciech Fangor, B 54 (1965), dzięki uprzejmości Fangor Foundation, kolekcja prywatna

Gloria

Po wyprowadzce z Nowego Jorku artysta zamieszkał w Summit. To sielankowa okolica, o której pisze się gównie w kontekście urodzin Meryl Sreep. Czas Fangora upływał na obserwowaniu pagórków i lasów, ale to jego noce były piękniejsze niż nasze dni. Zafascynowany od dziecka astronomią artysta wybudował nieduże obserwatorium. Nocami, nad oddalonym od miejskiej łuny Summit, rozgrywały się świetlne widowiska. Kiedy obrazy Fangora osiągają dostateczną temperaturę i gęstość stają się kulistymi ciałami niebieskimi, skupiskami powiązanej grawitacyjnie materii. Stojący w polu działania obrazu odbiorca czuje promieniowanie elektromagnetyczne. Kolorowy, pozbawiony twardych krawędzi op-art tworzy nowe zjawiska optyczne. A my przywołujemy to, co rozpoznane: okrągłe tęcze, świetliste dyski, glorie, halo aureole. Przestajemy tęsknić za porządkiem i strukturą, podnieca nas rozszczepione widmo, świetlista czystość barw.

Zwykle stoimy zbyt nisko, żeby zobaczyć tęczę w jej pełni. Widzimy łuk ucięty z obu stron przez horyzont. Żeby zobaczyć tęczowe kółko musielibyśmy znaleźć się na przykład na szczycie wieżowca Lakhta Center w Sankt Petersburgu. Wysokościowiec ma 87 pięter, czyli 462 metry. Ale nikt raczej nie wybierze się teraz do Rosji. Jeśli będziemy mieć szczęście – koło tęczy zobaczymy z samolotu rejsowego. Ponad linią horyzontu łatwiej oddawać się własnym wyobrażeniom. I pilniej można studiować różnicę jasności na zewnątrz i wewnątrz okręgu. Patrząc na obrazy Fangora rozrzucam tęcze jak pizzę po stołach. Wyolbrzymione, okrągłe niczym totemy polinezyjskie na tatuażach. Rysowane na piasku obrazy o przeznaczeniu magicznym. Glorie, w których chodzimy otoczeni barwnymi pierścieniami, kule, świętujące swoją nierówność.