Żyjemy i przyzwyczajamy się do bólu. Rozmowa z Serhijem Żadanem

Żyjemy i przyzwyczajamy się do bólu. Rozmowa z Serhijem Żadanem

( 22.07.2025 )

Nowym zbiorem opowiadań zatytułowanym „Arabeski” Serhij Żadan konkluduje nieformalną, prozatorską trylogię wojenną, rozpoczętą „Internatem” i kontynuowaną tomem „W mieście wojna”. To opowieść o tym, jak w trakcie wojny zmieniały się emocje Ukraińców – od depresji i poczucia beznadziei, przez przerażenie i euforię, aż po przyzwyczajenie się. Rozmawialiśmy 10 lipca, Żadan był wówczas w trasie wraz ze swoim oddziałem.

Rozmawiamy przez internet, który się rwie, i mam wrażenie, że to niezła metafora tego, czym jest wojna: zupełnej nieprzewidywalności, nad którą człowiek może mieć wyłącznie minimalną kontrolę. Jak ta nieprzewidywalność wpłynęła na pana warsztat? Jak pisać w takich okolicznościach?

Pisałem Arabeski jeszcze przed swoją mobilizacją, skończyłem zeszłej zimy. Teraz nie byłbym tego w stanie zrobić, bo moje życie, od kiedy dołączyłem do wojska, niesamowicie się zmieniło. Oczywiście: nie siedzę w okopie. Nie jestem w oddziale, który walczy, zajmuję się raczej komunikacją i mediami, ale jest to praca, która zajmuje cały mój czas.

Teraz pan nie pisze?

Nie.

*Reklama

Ale pomysły…

…przychodzą, jasne, że przychodzą. Przychodzą i się zagnieżdżają. Zapisuję je, odnotowuję, myślę nad nimi i czekam na ten moment, kiedy będę mógł wrócić i zająć się pisaniem. To jest kwestia priorytetów: dzisiaj kluczowa jest dla mnie pomoc mojemu oddziałowi i wojsku. Oczywiście w istotny sposób mnie to jako pisarza ogranicza. Wiem jednak, że dziś w Ukrainie wiele osób  znajduje się w o wiele bardziej niekomfortowych, skomplikowanych sytuacjach. Nie jestem więc w żaden sposób uprawniony do narzekania.

Kiedy wojna się zaczynała, powiedział pan, że tą sferę, którą ona dewaluuje, jest przede wszystkim język. Czy w Arabeskach – bardzo skrótowych, bardzo minimalistycznych – odnalazł pan właściwy język, by mówić o wojennym doświadczeniu Ukraińców?

Oczywiście Arabeski napisane są innym językiem aniżeli ten, którym posługiwałem się przed 2022 rokiem. Czy właściwym? Nie, nie sądzę. Wojna nas złamała i łamie każdego dnia, niszcząc nie tylko język, ale też emocje, ład psychiczny. Uważam zresztą, że powstaje teraz nowy język ukraiński. Gdy czasem, dla zachowania równowagi, sięgam po książki moich przyjaciół wydane przed 2022 rokiem albo nawet przed 2014, widzę, że są napisane w sposób, jaki dzisiaj byłby niemożliwy. Z tym że nie wszyscy, którzy w Ukrainie piszą, poddają się tej zmianie. Niektórzy wciąż stosują intonację, która obowiązywała osiem lat temu. I nie jest to kwestia etyczna: wszyscy ci pisarze są patriotami i kochają Ukrainę. To kwestia estetyczna: niektórzy wzięli jako swoje złamanie, które nam się przytrafiło, inni nie.

Wspomina pan o złamaniu. Kiedy czytałem Arabeski, emocją, która przechodziła na mnie z tej książki, było przygnębienie, ale przygnębienie specyficzne – spowodowane przyzwyczajeniem się do strasznej sytuacji, w której muszą żyć bohaterowie.

Człowiek przyzwyczai się do wszystkiego, tacy już jesteśmy. W Ukrainie rzeczywistość weszła w fazę inercji: żyjemy i przyzwyczajamy się do śmierci, do straty, do bólu. Widzę to i u wojskowych, którzy są na pierwszej linii frontu i walczą, strzelają, ale też wśród zwykłego społeczeństwa, gdzie każdy de facto może postrzegać się jako cel rosyjskiego ataku. Dobrze da się to zaobserwować w Charkowie, który jest dziwnym miastem: rzeczywistość frontowa i przyfrontowa się tu mieszają. Wojna zmieniła wszystkich: mężczyzn, kobiety, dzieci, ludzi starszych. Kiedy się skończy, oni już nie wrócą do tego, kim byli przed nią.

okładka

Czy przyzwyczajenie to to samo co obojętność? Ona charakteryzowała głównego bohatera pana pierwszej powieści poświęconej wojnie, czyli Internatu.

Nie. Przeciwieństwem obojętności jest bowiem empatia, a to jest siła, która w tym momencie spaja ukraińskie społeczeństwo. Problem w tym, że empatia jest niezwykle wycieńczająca. Ona wypala człowieka, męczy go. Gdybym miał powiedzieć, jacy są dziś Ukraińcy, powiedziałbym, że są przede wszystkim niesamowicie zmęczeni. Nawet jeśli nie mówią tego głośno i są powściągliwi w wyrażaniu emocji, można to zobaczyć w sposobie ich zachowania, w mowie ciała. Wieczorami w Charkowie obserwuję młodych ludzi, którzy próbują żyć swoim życiem, zajmować się własnymi sprawami. Ale ja wiem, pan wie i, co najważniejsze, oni także wiedzą, że ich życie jest całościowo definiowane przez wojnę, wpływa i na ich zachowanie, na ich przyzwyczajenia, na ich emocje. Na całą ich psychikę.

A jak te emocje się zmieniały? Kiedy sięgam po pana „środkową” książkę z wojennej trylogii, czyli W mieście wojna, uderza mnie gigantyczna witalność tych zapisków.

Dziękujemy!
( Klementyna Szczuka )

Miłość w Portoryko. Nowy Bad Bunny

Och, witalność pozostała. Po prostu wielkie zmęczenie jej towarzyszy. Większość ludzi, którzy wtedy, na wiosnę 2022 roku, włączyli się w wojnę – czy to dlatego, że się zaciągnęli albo zaangażowali w wolontariat – jeśli wciąż żyją, to nie zniknęli. Dalej wojują. Dalej pomagają. Ale są starsi o te trzy lata, które były niezwykle intensywne. W przypadku niektórych jakby całe ich życie się podczas tych trzech lat wydarzyło. A ci, którzy nie żyją… spogląda pan na ludzi, których zna, na swój najbliższy krąg. Każdy ma w tym najbliższym kręgu kogoś, kto zginął. Patrzy pan na przyjaciół, myśli o nich i dociera do pana, że już ich nie ma.

Jak zmieniło się po 2022 roku pana postrzeganie roli inteligenta i pisarza? Z rozmysłem używam tego pierwszego słowa, obarczonego w naszej części świata istotnym ciężarem.

Ja wciąż kocham literaturę. Rozumiem jednak, że dzisiaj są rzeczy ważniejsze niż literatura. Chodzi o życie moich rodaków, przyjaciół. Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało jakbym ujmował czegoś literaturze. Nie przestałem być pisarzem, nie przestałem chcieć pisać. Jednak mogę sobie z łatwością odmawiać pisania, jeśli to odpowiedź na pytanie: pisać czy ratować ludzi.

Ratować ludzi czy ratować państwo? Rozmawiałem kilka miesięcy temu ze Szczepanem Twardochem, który, spytany, co go najbardziej zaskoczyło w Ukrainie, odparł: to, jak wiele  sprzętu na wojnie bierze się ze zbiórek, z wolontariatu, a nie: ponieważ państwo go zapewniło. Pan w pierwszych miesiącach wojny także kwestował, zbierał pieniądze.

Oczywiście jest tak, że ludzie – całe społeczeństwo, cały naród – włączyli się w budowanie wojska i pomaganie armii. Jest to więc wojsko narodowe. Jest to jednak przede wszystkim wojsko państwowe. Nie odróżniam teraz zresztą narodu i państwa, i inni Ukraińcy też tego nie robią. Dla nas ta wojna nie jest wojną, w której walczymy za tego czy innego polityka, będącego akurat przy władzy, lecz za państwo – ponieważ tylko to państwo pozwala nam być Ukraińcami. Jeżeli przyjdzie tu Rosja, nie będę mógł już dłużej być pisarzem ukraińskim. Będę musiał udać się na emigrację. Kiedy szedłem do wojska, szedłem właśnie po to: by móc być w pełni Ukraińcem. A być nim mogę tylko w wolnej Ukrainie.

Dziękujemy!

Serhij Żadan, fot. z archiwum autora

Czy wojna sprawiła, że w Ukraińcach zniknęło to, o czym pisał pan dawno temu w powieści Depeche Mode – tak zwany pochuizm, czy, powiedzielibyśmy po polsku, postawa, w ramach której człowiek ma wszystko gdzieś, przede wszystkim własne państwo?

Zdecydowanie. Myślę, że są ludzie, którzy dalej trwają przy koncepcji pochuizmu. Ale albo wyjechali z kraju, albo… prawdę powiedziawszy nie wiem, gdzie oni teraz są. Bo ci, którzy dzisiaj walczą za Ukrainę, kierują się zupełnie innymi kategoriami etycznymi i politycznymi. Ci, którzy dziś wojują, zwyczajne dziewczyny i chłopcy, którzy kilka lat temu nie interesowały się polityką i nie chodzili na wybory – coś się w nich włączyło. Odkrywają teraz mnóstwo rzeczy na nowo.

Jak wyobraża sobie pan Ukrainę po wojnie? Niektórzy snują utopijną wizję europejskiego Izraela jak po wojnie sześciodniowej: mocnego militarnie państwa, pełnego obywateli-patriotów. Ale z literatury wojennej i powojennej wiemy, że żołnierzy na ogół kocha się, gdy walczą. Gdy wojna się skończy, człowiek chce o nich zapomnieć, nie chce sobie radzić z ich traumami.

Jasne jest, że przez długi czas będziemy społeczeństwem weteranów, kombatantów. I tu chodzi nie tylko o ludzi, którzy walczą dziś w okopach, ale o wszystkich! Całe społeczeństwo doznało i doznaje wstrząsu. Skutki będą więcej niż odczuwalne. Po wojnie będziemy potrzebowali nowych form socjalizacji – przecież nie doświadczyliśmy wcześniej czegoś podobnego. Zresztą już zaczynamy ich szukać. Na tym polega służba w moim oddziale: zajmujemy się tymi, którzy wrócili z frontu. Pracujemy z kombatantami i z ich rodzinami, żeby nie czuli się odrzuceni, pokonani i samotni.

Jak pan uważa, jak będzie po wojnie w Ukrainie czytana literatura, którą powstała przed wojną? Ba: jak będzie czytany Żadan z okresu Depeche Mode?

Nie wracam dzisiaj do swoich wczesnych powieści. Wydają mi się napisane przez kogoś zupełnie innego. Uważam też, że wiele rzeczy napisanych dwadzieścia, trzydzieści lat temu wypadnie z umownego kanonu ukraińskiej literatury. To, co dziś dzieje się z ukraińskim społeczeństwem, porównałbym do dojrzewania nastolatka: jest bardzo szybkie i bardzo bolesne, a gdy się skończy – będzie to już zupełnie inny człowiek. Dziś w Ukrainie pisze się dużo literatury, która nie służy wojnie, tylko ludziom, którzy piszą; powstaje ona po to, żeby ludzie, którzy piszą, mogli przepracować swoje emocje, to, co w nich siedzi. Literatura, która faktycznie przepracuje to, co się z nami stało – napiszą ją zupełnie nowe nazwiska. Mam mnóstwo szacunku i sympatii do moich kolegów po piórze. Ale za dekadę w polskich księgarniach najpopularniejszymi ukraińskimi pisarzami bedą ci, z których istnienia dziś sobie nie zdajemy sprawy.

Serhij Żadan, Arabeski, przeł. Michał Petryk, Wydawnictwo Czarne, 2025.

O książce Serhija Żadana mówimy również w podcaście Mint Magazine. Posłuchaj tutaj.

( Mintowe Ciasteczka )

Nasza strona korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Jeżeli chcesz dowiedzieć się jak to działa, zapraszamy na stronę Polityka Prywatności.