Reklama

fot. Zuza Gąsiorowska

Nawet jeśli nie słuchasz jazzu, na pewno znasz EABS

Andrzej Cała
muzyka
wywiad
11.04.2024
12 min. czytania

Naszą siłą jest to, że nie przynależymy do żadnej sceny. Nie jesteśmy ani młodzi, ani starzy, nie oglądamy się na nikogo. Jesteśmy trochę za burtą. Rozmowa z EABS

Nawet jeśli nie interesujesz się jazzem, nazwa EABS powinna być ci znana. Grali na scenach całego świata, zdobyli sporo nagród na polskim rynku, ich muzykę prezentował Gilles Peterson, a albumy dryfujące swobodnie w stronę hip-hopu, muzyki etnicznej, elektroniki czy gatunkowych mistrzów zyskiwały znakomite przyjęcie. EABS to w 2024 roku istotny „towar eksportowy” polskiej muzyki. 

Z zespołem spotkałem się po próbie warszawskiego koncertu, na którym mieli zaprezentować między innymi materiał z nadchodzącego albumu „Reflections of Purple Sun”, stanowiącego kontynuację Purple Sun Tomasza Stańki sprzed ponad pół wieku. Nie sposób okiełznać chłopaków w rozmowie, tym bardziej że włączał się do niej również Sebastian Jóźwiak – szara eminencja EABS, współzałożyciel oficyny Astigmatic Records i (ktoś znacznie więcej niż) menadżer zespołu. 

***

Czasem mam wrażenie, że ciągle jesteście w trasie. Liczyliście, który to będzie koncert od 2017 roku, gdy ukazał się wasz oficjalny debiut?

(chórem): O rany! Kurde, no pewnie ponad trzysetny. Na pewno da się to jakoś obliczyć, ale łatwo się pogubić.

Sebastian: Był rok, gdzie wyszło ich ponad pięćdziesiąt. 

EABS, fot. Zuza Gąsiorowska

Zmierzam do pytania, czy da się sobą znudzić w tym czasie? To jednak niemal ciągła trasa.

Wuja HZG (Paweł Stachowiak, basista): Wydaje mi się, że zespół jest ze sobą tak zgrany, że… nie.

Olaf Węgier (saksofonista): Kluczowe są przerwy. My nie mamy takich sytuacji, że jesteśmy w trasie przez 20-30 dni z rzędu. Mamy szansę nie tylko odpocząć od siebie, ale też tak po prostu, życiowo. Bez tego mogłoby być gorzej.

Marcin Rak (perkusista): A i tak najważniejsze jest to, że po prostu się lubimy. W zespole trzeba się lubić. Znamy takie zespoły, gdzie muzycy tego nie czują, nie rozmawiają ze sobą.

Rozumiem taką sytuację w przypadku grup czysto komercyjnych, gdzie grasz tylko dla kasy, odcinasz kolejne kupony. EABS takim przypadkiem nie jest, więc czy w ogóle czujecie zagrożenie?

Sebastian: To złe słowo. Spięcia są i jest to naturalne, jak w przypadku każdej rodziny czy grupy ludzi, w której każdy ma coś do powiedzenia. Gdy jesteś zamknięty w puszce, czyli busie, i jedziesz z Wrocławia przez Londyn do Manchesteru, zawsze pojawią się momenty, gdy coś wybuchnie, komuś pęknie żyłka. Grunt, żeby to przegadać, wyjaśnić i jedziemy dalej.

Czujecie się pupilkami mediów? Rzadko zdarza się przeczytać o was coś krytycznego.

Wuja HZG: Naszą siłą jest to, że nie przynależymy do żadnej sceny. Nie jesteśmy ani młodzi, ani starzy, nie oglądamy się na nikogo. Jesteśmy trochę za burtą, a to pozwala na chłodniejszą obserwację. Robimy muzykę totalnie niezależną i możemy się tylko cieszyć, że dociera ona do różnych odbiorców i spotyka się z dobrym odbiorem. O to chodzi.

EABS, fot. Zuza Gąsiorowska

Marek Pędziwiatr (pianista, klawiszowiec, wokalista): Każda recenzja czy opinia, dobra czy zła, to są różne punkty widzenia. My robimy swoje.

Olaf: A starsze pokolenie zawsze miało uwagi do młodszych. Ta historia się powtarza. Oglądanie się na to nie ma sensu.

Sebastian: Te krytyczne recenzje są fajne, bo możemy je wrzucić na nasze social media i robi się hałas, zwiększa się zainteresowanie nami. Nawet negatywne opinie można przekuć na coś pozytywnego. Poza tym najważniejsze, że nasza muzyka kogoś obchodzi i jest podstawą do dyskusji. Mamy świadomość tego, co robimy, umiemy też odpierać czy przyjmować krytykę. Najgorzej będzie, gdy nikt nie będzie nic o nas mówił.

Marcin: Denerwujące są te sytuacje, gdy brakuje merytorycznego podejścia, gdy ktoś pisze albo mówi coś, co nie ma żadnego poparcia w faktach, myli instrumenty, nazwiska. 

Na ile Wrocław i tamtejsza scena okołojazzowa przełomu wieków – Robotobibok, Miloopa, Skalpel – miały przełożenie na wasze granie? Na ile przesiąknęliście tą fuzją, w której elektronika i jazz swobodnie się mieszały?

Marek: Z jednej strony trudno powiedzieć, bo nikt z nas nie jest z Wrocławia.

Marcin: Ale znamy się z tymi ludźmi i we Wrocławiu faktycznie zaczęliśmy wspólnie działać. Można więc spokojnie powiedzieć, że to środowisko jak najbardziej na nas wpłynęło. Wrocław ma w sobie te mocno elektroniczne ciągoty, niejazzowe podejście do jazzu. Ja do Wrocławia przyjechałem dopiero na studia jazzowe i dość szybko przekonałem się, że to bardzo kompaktowe miasto, wszyscy się znają. Granie w takich miejscach jak Rura czy bliska znajomość z Radkiem „Bondem” z Miloopy sprawiły, że faktycznie nie patrzyłem na jazz tak akademicko.

Sebastian: Należałoby też wspomnieć o Wojciechu „Vojto Monteurze” Orszewskim z Miloopy, który był z nami związany na początku. 

Marek: Ja zawsze byłem ortodoksem. Nawet jeśli chodzi o hip-hop, poszukiwałem rzeczy akustycznych, organicznych, też w samplach. Wrocław poraził mnie prądem takiej otwartości, mieszania się. Potem uczestniczyłem w Red Bull Bass Campie, gdzie byli twórcy z zupełnie różnych środowisk, gatunków, a tworzyliśmy razem, wychodząc z tych swoich szufladek. Ogromnie odświeżające było uświadomienie sobie, że wszyscy przecież szukamy tego samego – rytmu, a inne są tylko instrumenty, tempa.

EABS, fot. Zuza Gąsiorowska

Czy w 2024 roku da się, nie tylko w jazzie, a muzyce w ogóle, działać w oparciu o jakiś sztywny wykładnik, tworzyć coś, co nie jest przesiąknięte innymi gatunkami, stylami? 

Marcin: Wciąż są ortodoksi, więc da się. 

Ale to chyba dotyczy głównie tych starszych osób?

Wuja HZG: Moim zdaniem młodsi mają dużo bardziej otwarte głowy. Powiem więcej, mam wrażenie, że powstaje w muzyce jakiś bunt, jakiś nowy punk. 

Marcin: I bardzo dobrze, bo to powiew nowej energii, coś stymulującego artystycznie. 

Sebastian: Można powiedzieć, że żyjemy już nawet nie w późnym modernizmie, postmodernizmie, tylko w czymś, co poszło o krok dalej, wszystko miesza się ze wszystkim. Jazz flirtuje z afro-techem, z amapiano, ale to też nic nowego, bo przecież już w latach siedemdziesiątych było fusion, dołączenie elektroniki do jazzu. Tylko być może teraz częściej operujemy na szczegółach i nowych wynalazkach stylistycznych i gatunkowych. 

Wuja HZG: Wtedy te zmiany były wolniejsze, a potem przyszedł internet i dostęp do nieograniczonych źródeł muzyki, które przerodziły się w inspiracje. W parze z tym idzie łatwość, z jaką można to robić, próbować ciągle czegoś nowego. I ta punkowość jest ekstra:  wychodzenie z szufladek, wygodnych, ciepłych miejsc.

Marcin: Mieszają się nacje, pokolenia, ludzie podróżują po całym świecie, osiadają tam na dłużej czy krócej i to w muzyce jest bardzo słyszalne. 

Wuja HZG: Muzyka, wokół której my się obracamy, mogę określić future-jazzem, i jego wyróżnikiem jest brzmienie, totalnie współczesne, inne. Instrumenty masz przecież w większości te same, co kiedyś, ale sposób wykorzystania tego, ten sound na końcu – to nas wyróżnia.

Często wyjeżdżacie, gracie w sumie na całym świecie. Spytam przewrotnie, nie o koncert, który wspominacie z wielkim uśmiechem, a o taką wyprawę, która nie spełniła waszych oczekiwań.

Marek: Najdziwniejsza była wyprawa do Chin, ale to ze względu na wielkość kraju. Tam było po prostu różnie, zależy w którym miejscu. Nigdy bym nie powiedział, że niefajnie, nie w tym rzecz – dziwiły aż tak duże kontrasty. Ale wszystkie z tych koncertów coś nam dały. 

EABS, fot. Zuza Gąsiorowska

Marcin: Specyficznie było też w Holandii, pod Nijmegen, na takim rootsowym festiwalu. Byliśmy tam z Jaubi i mam wrażenie, że ludzie po prostu nie do końca nas skumali. Ale na koniec było już elegancko.

Sebastian: Było coś, co wspominamy jako jednocześnie ekscytujące i straszne – w Korei graliście w mega deszczu na scenie, która była do tego totalnie nieprzygotowana. Baliście się, że prąd kopnie, że stanie się coś złego, bo kable zwisały totalnie niezabezpieczone. Zarazem ludzie bawili się znakomicie. 

Marcin: Wystarczyło jedno przebicie i byłby to nasz ostatni koncert.

No ale może właśnie takie przygody sprawiają, że trudniej wpaść w rutynę?

Olaf: To jest u nas zakazane słowo.

Marcin: Dokładnie, nie ma takiego słowa. A jeszcze wracając do tych koncertów – by z nich czerpać, trzeba umieć po nich odpoczywać. Każdy z nas ma na to inny sposób, sport, natura, przebywanie w ciszy, odcinka. Bez odpoczynku nie będziesz miał siły, by robić coś kreatywnego, a wiele osób o tym zapomina.

Przejdę na moment do tego, co bieżące. Nadchodzi album Reflections of Purple Sun, którego punktem wyjścia jest zatytułowane tak wydawnictwo Tomasza Stańki z 1973 roku. Macie różne doświadczenia przy pracy nad tego typu płytami. Jak było z Tomaszem, jaki jest jego wkład? Wy go reinterpretujecie, odświeżacie czy macie „obok siebie”?

Sebastian: A co ty uważasz?

Uważam, że ten Stańko jest obok was na scenie.

Marcin: Skonsumowaliśmy go po swojemu i wypluliśmy go po swojemu. 

Olaf: Moim zdaniem zrobiliśmy to tak, jak on by chciał – bez oglądania się, bez kopiowania, tak jak Stańko zawsze innych motywował: graj, nie odtwarzaj.

Wuja HZG: Wielu artystów bierze na warsztat kanon i po prostu go odgrywa. Ok, można tak, ale nam zależało na zagraniu swojej muzyki w oparciu o pewien korzeń. 

Marek: W muzyce Stańki wspaniałe jest to, że drogowskazy nie są jasne. Zostawiał dużo powietrza, przestrzeni, możliwości interpretacji. My wciąż jesteśmy zaskoczeni brzmieniem po nagraniu tego albumu, na koncertach wybieramy nowe sposoby prezentacji.

Marcin: Nigdy nie zagramy dwa razy tego samego koncertu. Mogą się powtórzyć motywy, setlista, ale tak naprawdę rzucamy na scenę patyk i chwytamy go inaczej. 

Wchodzi całe na biało słowo kluczowe – świeżość. Czym jest świeżość w muzyce?

Marek: Uczenie się cały czas czegoś nowego. Obserwowanie tego, jak wygląda muzyka dookoła.

Jakub: Dla mnie to też otwartość muzyki na to, co dzieje się na świecie. Coś związanego z teraźniejszością. Trudno jest przeganiać pewne wzorce czy wymyślać nowe środki. Ta świeżość może być związana z tym, że muzyka pasuje do aktualnie otaczającego nas świata.

Marek: Ale też ogromne znaczenie ma rola selektora – jest tak wiele muzyki zewsząd, że potrzebujesz przewodnika, didżeja. Fresh to selekcja.

Jakub: Teraźniejszość to stan pewnego napięcia społecznego, które da się przełożyć na muzykę.

EABS, fot. Zuza Gąsiorowska

Czyli znowu cofamy się o pół wieku, nawet więcej, gdy polski jazz był oknem na świat, czymś odzwierciedlającym stan ducha Polski za komuny.

Marcin: Dokładnie! I to przetrwało. Choć dzisiaj mamy zupełnie inny świat, wciąż brzmi on doskonale, bo przenosi nas w tamten czas, ma swoją aurę. 

Nie będę pytał o inspiracje muzyczne, to banalne. Bardziej mnie ciekawi, jak mocno inspiruje was szeroko pojęta popkultura?

Marcin: Muzyk w ogóle nie powinien inspirować się muzyką. Powinien ją znać, jasne, ale chodzi o to, by robić swoje i pod żadnym pozorem nie oglądać się na to, co dominuje w rozgłośniach radiowych, na playlistach.

Marek: Był temat tego punku, buntu, potrzeby inności – i szukanie inspiracji poza muzyką właśnie do tego też zmierza. Żeby nie chcieć brzmieć jak kto inny, żeby nigdy nie sparaliżowała cię myśl, że masz zagrać coś pod taką a taką składankę. 

Sebastian: W tym niestety bardzo mocno „wyspecjalizował” się w pewnym momencie polski rap, w którym jest mnóstwo ciekawych osób, ale bardzo mało wyjścia poza szablony. Skoro coś się sprzedaje, to idzie to dalej taśmowo. Boleśnie się na to patrzy.

Żyjemy w czasach, gdy algorytmy zastępują kreatywność i ciekawość poznania.

Wuja HZG: I to jest frustrujące, bo czasem otrzymując od kogoś prośbę o bit, dostaję też wyraźne sugestie: zrób tak jak ten, o dokładnie tak. Po cholerę mam robić coś, co już jest zrobione? Gdzie w tym sens? 

Marek: Wynika to z ogólnego przesytu i zmęczenia ludzi. Nie mają siły szukać, nie chce im się. I musi dojść do przesytu takim życiem. Nie ma w tym w sumie żadnej większej myśli czy filozofii, że nastąpi czas, gdy znów do łaski wrócą cisza i potem coś, co ją wartościowo wypełni. Zmierzamy do pewnego końca. 

Marcin: I ten koniec nie będzie wcale czymś złym, bo znów obudzi w ludziach potrzebę wyrwania się z pewnych więzów. Nie zrezygnujemy już z komórek, z udogodnień, ale i minusów, jakie ma ten cyfrowy, algorytmiczny świat. Można go po prostu lepiej ułożyć pod  siebie, zamiast dawać mu nad sobą pełnię władzy.

Sebastian: Dlatego tak ważny jest element humanizmu i szczerości w muzyce. Jeśli to masz, ludzie zawsze do wrócą i docenią.

Reflections of Purple Sun, EABS

Premiera 10 maja