Franek Warzywa i Młody Budda, zdjęcia dzięki uprzejmości artystów

Ciągnie nas do darcia japy. Franek Warzywa i Młody Budda

Cyryl Rozwadowski
muzyka
wywiad
4.07.2024
10 min. czytania

Polskie 100 gecs? Naczelni tricksterzy młodej polskiej muzyki? Franek i Budda prowadzą nas przez swoje najnowsze wydawnictwo, Komputer, za którym stoi wielkie smutne big rel oraz klasyka science-fiction.

„Wszystko jest kawałem oraz żartem”, nawinął niegdyś Belmondawg. Do Franka Warzywa i Młodego Buddy przylgnęła w pewnym momencie łatka rezolutnych rozrabiaków, którzy łamią muzyczne konwenanse, ale ostatecznie tworzą komediowy rap. Tymczasem ostatnia EP-ka duetu nie tylko podważa tę etykietę, ale muzycznie i konceptualnie wchodzi na zupełnie nowy poziom. Jara się nimi naczelny internetowy krytyk muzyczny Anthony Fantano, jara się nimi legion młodziaków, którzy robią młyn na kolejnych wyprzedanych koncertach. Często powtarza się myśl, że najzabawniejsi komicy są często w życiu prywatnym niesłychanie melancholijnymi osobami. Czy do Franka i Buddy pasuje więc stańczykowski archetyp? Nie, bo żyjemy w epoce postinternetowej i wszystko jest dużo bardziej skomplikowane niż kiedyś.

Ostatnio rozmawialiśmy rok temu, jeszcze przed wydaniem Wykopków. Teraz ukazała się EP-ka „Komputer”. Jesteście w stanie opowiedzieć, co działo się z Frankiem i Buddą przez te 12 miesięcy?

Młody Budda: Pomiędzy tymi dwiema EP-kami działy się jakieś legendarne rzeczy. Może to brzmieć pompatycznie, ale nie sądziłem nigdy, że to, że napiszę do Franka na TikToku z propozycją nagrania jednego numeru, uruchomi taką lawinę zdarzeń. Zagraliśmy mnóstwo koncertów w Polsce i poza nią, a recenzje naszej muzyki znalazły się w polskich i zagranicznych mediach. Najciekawsze jest dla mnie to, że udało nam się przyciągnąć fanów spoza naszej artystycznej bańki.

Dostaliśmy propozycję zagrania supportu przed słoweńskim zespołem Joker Out, który niedługo wcześniej reprezentował swój kraj na Eurowizji. Zagraliśmy z nimi 4 koncerty w Polsce i w ten sposób posłuchało nas mnóstwo osób, które normalnie pewnie by się nami nie zainteresowały. I znaleźliśmy się na radarze niezwykle zaangażowanego i kontaktowego fandomu. Po czwartym, finałowym koncercie czuliśmy, że udało nam się ich przekonać. A teraz ta wspaniała słoweńska mafia rysuje nasze portrety i wysyła nam graficzne interpretacje poszczególnych numerów.

Nazwaliście już swój fandom jakoś? Lady Gaga ma Little Monsters. Justin Bieber ma Beliebers. A Franek Warzywa i Młody Budda?

Franek Warzywa: Były różne profile na Instagramie, gdzie ewidentnie udzielał się nasz fandom. Najaktywniejsze konto nazywało się Warzywa Franka i prowadziły je dwie nieznane nam osoby. Było tam kilka potężnych prac. Zachęcaliśmy ich do dalszego działania, jak wydawaliśmy kolejne single, ale chyba zapał gdzieś uszedł. Teraz pojawił się profil Pomidorki Franka. Ktoś sporządził grafikę reprezentującą najpewniej wszystkie numery, które kiedykolwiek wydaliśmy.

Młody Budda: Pewnych rzeczy w naszym działaniu mogliśmy się spodziewać. A tu nagle support przed grupą eurowizyjną uświadomił nam, że to, co robimy niekoniecznie jest skazane na niszę, możemy sięgać szerzej i dotrzeć do kogoś, kto nie wie, co to Death Grips.

Franek Warzywa i Młody Budda, zdjęcia dzięki uprzejmości artystów

Pogadajmy o Komputerze. Otwierające go Sześć słońc to z pozoru pastelowy rysunek ładnego krajobrazu, ale czai się w nim niepokojący mrok.

FW: Ten utwór jest zainspirowany opowiadaniem Nastanie nocy Isaaca Asimova, w którym zmrok zapada, a ludzie potwornie się go boją. W świecie wiecznego światła, ten strach przed ciemnością jest oczywistą metaforą oporu przed konfrontacją z własnymi, trudnymi emocjami i o tym jest też ten utwór. Także sprzeciwem przed narracją pt. Hej, czemu jesteś smutny? Wyjdź na zewnątrz i naciesz się słońcem.

MB: Te słońca to osoby z rodzaju good vibes only, które proponują bieganie jako odtrutkę na depresję.

FW: Nie ma ostatecznie nic złego w zanurzeniu się w negatywnych emocjach. To są stany, których doświadczamy na co dzień, i nie można ich zwyczajnie wypierać.

Oddzielnie myślicie o muzyce i tekście?

MB: Zwykle ta dźwiękowa baza wychodzi ode mnie. Franek podsuwa mi tropy do pociągnięcia danych motywów w konkretnym kierunku. Teksty i wokale najczęściej powstają na końcu. Przy tej okazji inspirowałem się muzyką japońską. Totalnymi klasykami w rodzaju Yellow Magic Orchestra i solowej twórczości Ryūichiego Sakamoto oraz produkcjami Reia Harakami. Do tego dochodzą też ścieżki dźwiękowe z anime czy gier wideo, a ostatnio fascynuje mnie Hakushi Hasegawa. Totalny pojeb i zaraz będzie o nim bardzo głośno. Elementami wspólnymi są totalny maksymalizm i bezkompromisowość, które bardzo często charakteryzują japońską muzykę – nawet popularną. Ale to nie tylko unikalne brzmienia przekładają się na nasz własny rodzaj wrażliwości, którą czasami ciężko mi odnaleźć w tradycyjnie pojmowanej muzyce zachodniej.

Franek, sporo krzyczysz na nowej płycie. Jak oswoiłeś darcie japy?

FW: Wcześniej mieliśmy problemy z nagrywaniem wrzasku w studyjnych warunkach. Na żywo dużo łatwiej jest włożyć w to odpowiednią energię. Ale moje gardło najwyraźniej się rozwija i łatwiej o nowe rodzaje ekspresji, nawet w sterylnym otoczeniu. Nie musiałem się jakoś technicznie przygotowywać, ten proces odbył się samoistnie. Ciągnie nas do darcia japy, zobaczymy jak będzie dalej.

Kup warzywa to ciekawy utwór w waszym repertuarze. Bo pierwszy raz ukochane warzywka stają się w jakiś sposób negatywnymi bohaterami w tekście.

MB: Każdy utwór poza Do widzenia jest oparty o opowiadanie science-fiction. Tu jest nie inaczej.

FW: Postanowiliśmy podprogowo zmobilizować odbiorców i odbiorczynie do kupowania warzyw. A może nawet nie podprogowo, po prostu wtłaczamy to ludziom do głów bardzo otwarcie i chcemy ich zaprogramować. Inspiracją było The Subliminal Man J. G. Ballarda, gdzie opisane są reklamy operujące światłem, które podświadomie programują ludzi. Bohater sam orientuje się, że kupuje zbyt dużo papierosów i zmienia samochód co pół roku, mimo że stary nadal świetnie działa. Może lepiej posłuchać nas i kupić coś użyteczniejszego – warzywa. Jesteśmy otwarci na cały świat i nadajemy ten komunikat w rozmaitych językach.

MB: Na razie otrzymujemy sygnały, że ludziom ten utwór wydaje się mocno z dupy w kontekście całej narracji. Ale ten futurystyczny, a jednak zupełnie współczesny wątek cyfrowego konsumpcjonizmu jak najbardziej należy do świata Komputera. No i można też potraktować ten numer jako przerwę na reklamę.

FW: Bohater konfrontuje się z wesołkami, którzy sprzedają mu badziewne recepty na poprawę humoru, a potem zostaje zalany równie jałowym marketingiem. W kolejnym numerze idzie na imprezę…

Czyli płynnie przechodzimy do Do widzenia.

FW: Ten utwór nie powstał na podstawie żadnego opowiadania. Natchnęło go samo życie. Szwędałem się po różnych wydarzeniach. Dużo ludzi, ogólna intensywność, nie miałem siły na więcej niż 20 minut. Przychodzi się po stymulacje i doświadczenia, a wychodzi z pogłębionym lękiem społecznym. To chyba coraz popularniejsze doświadczenie. Potwierdzają to reakcje ludzi, którzy do nas piszą.

Gdyby mi zależało na skrytykowaniu tekstu, mógłbym go opisać jako  mizantropiczny.

FW: Może. Ale to wszystko wynika z wewnątrz. Z uczucia, że zaraz się poparzysz i musisz uciekać. To paniczna reakcja, której efektem jest niechęć do rozmowy czy innych interakcji.

MB: To rekonstrukcja paranoicznych myśli, w której zanonimizowana masa ludzka po cichu cię ocenia i tobą gardzi. Wytwór zmęczonego i przebodźcowanego mózgu. Paradoksalnie ten numer jest najprostszy muzycznie, mimo że oddaje intensywne doświadczenia. Proste metrum, szybki basik, raczej bez fajerwerków. Bałkański akordeon na końcu może jest jakimś ozdobnikiem. Narracyjnie wyjściem z tego rozgardiaszu jest ucieczka do strefy komfortu. W naszym wypadku, i zapewne dla wielu osób, jest to Komputer.

Tytułowy Komputer zapierdala jak żaden z waszych wcześniejszych numerów.

MB: Tu się objawia inspiracja wspomnianym Hakushim Hasegawą i jego spojrzeniem na digital hardcore spod znaku Atari Teenage Riot. W środku numeru z kolei wbija gitarka rodem z czołówki jakiegoś anime. Ten numer na początku był w stylistyce midwest emo, potem poszedł w stronę Radiohead, a na koniec stał się tym, czym jest teraz.

Franek, jak bardzo kochasz swój Komputer?

FW: Tu znowu wchodzi inspiracja literacka. Tym razem w postaci Nie mam ust, a muszę krzyczeć Harlana Ellisona. W teledysku pojawiają się motywy zaczerpnięte z gry, która jest adaptacją tej noweli [ukazała się pod tytułem Have No Mouth, and I Must Scream – C. R.]. Utwór traktuje o symbiotycznej relacji z technologią, która ma dwuznaczny charakter. Łatwo kochać tę istotę, którą jest komputer, bo umożliwia nam zrobienie niemal wszystkiego. Ale ta zależność oczywiście prowadzi do fuck-upów – np. 20-minutowych przerw w czasie naszych koncertów. Sami bywamy okrutni. W procesie przygotowywania tej EP-ki mój komputer umarł, Adama na szczęście przetrwał.

Czyli miłość rodzi cierpienie.

MB: Oczywiście, maszyny ucierpiały. Musiałem zrobić konkretny systemowy reboot własnego kompa, bo był na krawędzi wytrzymałości. Ale ta miłość jest zupełnie nieodwzajemniona. Coraz więcej czasu poświęcamy relacji z maszyną, a w drugą stronę nic się nie zmienia.

Dochodzimy do finału. Dziury muszą być utworem z historią – nawet patrząc na gościnny udział Dominiki Płonki i Panilas.

MB: Tak, Dominika w zasadzie pełni funkcję głównego wokalu. Panilas gra z kolei na klarnecie basowym, dodając nieco free jazzowych elementów. Pojawia się także Anastazja Wojtiuk, która z kolei gra na bandurze. Nieco ukrytym featuringiem są zupełnie zniekształcone, zsamplowane wokale mojej przyjaciółki Kesiry, z którą nagrywaliśmy różne rzeczy na boku. Więc wkład w ten numer miały cztery dodatkowe osoby, co zdecydowanie było najbardziej skomplikowanym przedsięwzięciem, jeśli chodzi o nasze nagrywki.

FW: Musieliśmy się spotkać z Dominiką dobrych kilka razy, żeby napisać tekst. Ustalić momenty naszych wokalnych splotów i po prostu szlifować ten numer. Dla nas dwojga to było zupełnie świeże doświadczenie.

A strona fabularna?

MB: Osoba, która wcześniej zmagała się z lękami i sprzecznymi uczuciami, w końcu dochodzi do momentu, by trzeźwiej spojrzeć na samą siebie. Dostrzega dziury i je akceptuje. Taka jest struktura tej piosenki – pozostawiliśmy w niej nieudane tejki i niedoróbki. Ten podziurawiony, złamany android jest tutaj nim formalnie i symbolicznie.

FW: Osnową jest Specjalista Roberta Sheckleya – opowiadanie, które różni się fabularnie od reszty wspomnianych tekstów. Przedstawia losy statku kosmicznego, który składa się z żyjących w symbiozie bytów, żyjących po to, by być częścią tej machiny. Podczas burzy gwiezdnej ginie tytułowy specjalista. 

Pozostali muszą więc znaleźć kogoś, kto weźmie na siebie jego rolę. Trafiają na planetę istot o podobnych cechach, co specjalista, choć nie mają pojęcia o swojej użyteczności. Stworzyły jakąś przedziwną cywilizację, żyją bez określonego celu. Spoiler, jeśli ktoś się zainteresował tą fabułą: tą planetą jest Ziemia. Oni cały czas szukali człowieka. Ziemianin zupełnie nie kuma, o co im chodzi, i nie chce z nimi lecieć, ale ostatecznie zostaje przekonany i wyrusza, znajduje swój cel. Nawet pisząc tekst do tego numeru, dostrzegałem w sobie dziury. Zarówno na podstawowym, jak i na metapoziomie wszystko się tu zazębiło.

Franek Warzywa i Młody Budda, zdjęcia dzięki uprzejmości artystów