Fragment obrazu Patryka Różyckiego „Lepiej o tym zapomnij”

Odsłonięcie. Opowiadanie Kingi Sabak [przedpremierowo]

Kinga Sabak
książka
literatura
opowiadanie
20.06.2024
9 min. czytania

Zakładam rajstopy, bo jak spódnica, to i rajstopy potrzebne. Październik jest albo listopad. Chyba jeszcze przed Świętem Zmarłych. Tak, na pewno przed, bo dopiero w Święto Zmarłych się okazuje… Wtedy matka odkrywa. Czyli październik.

Redakcja przedstawia THE BEST OF MINT 2024 – w podwójnym numerze znajdziecie dziesięć tekstów z ostatniego półrocza, które najbardziej wam się podobały.

Opowiadanie Kingi Sabak ukazało się w 37. numerze tygodnika Mint.


Odsłonięcie to opowiadanie z debiutanckiej książki Kingi Sabak pt. Trochę z zimna, trochę z radości. Książka ukaże się w październiku 2024 roku nakładem Wydawnictwa W.A.B.

Zakładam rajstopy, bo jak spódnica, to i rajstopy potrzebne. Październik jest albo listopad. Chyba jeszcze przed Świętem Zmarłych. Tak, na pewno przed, bo dopiero w Święto Zmarłych się okazuje… Wtedy matka odkrywa. Czyli październik.

Dwudziestki czy trzydziestki, nie pamiętam. Na pewno nie te najgrubsze. Chociaż najgrubsze może jakoś lepiej by wchodziły na nogi. Cieliste brzydsze niż czarne. W cielistych widać włosy na łydkach, nogi są jeszcze grubsze. Ale innych niż cieliste nie mam.

Już kiedyś zakładałam rajstopy, ale dawno, bardzo dawno temu. Rzadko jest tak, że trzeba obowiązkowo w spódnicy. Pamiętam, żeby zwracać uwagę na szwy. Najpierw na ten bardziej po lewej w kroku, bo jak jest po lewej, to znaczy, że przód, a jak po prawej, to znaczy, że tył. Że tam, gdzie miejsce na cipkę, będzie dupa. No i stopy nie po tej stronie, co trzeba. Upewniam się, czy jest po lewej. Jest. Druga rzecz: najpierw naciągnąć całą nogę rajstopy na kciuki i dopiero wsadzać stopę. Nie tak jak spodnie, że od razu, leciutko.

Naciągam, najpierw lewa noga. Kolejny szew ma być na opuszkach palców. Inaczej będzie stopie niewygodnie. Siadam na krześle, zakładam. Cała łydka idzie łatwo. Już myślę o prawej nodze, ale przy udzie coś się zaczyna zawijać. Rajstopa skręca. Nie wychodzi, żeby w kroku było równo. 

Zdejmuję. Jeszcze raz. Dlaczego to mi w drugą stronę poszło. Specjalnie uważnie wkładałam. Teraz siłą skręcam w prawo, naciągam materiał. Tak, żeby akurat przy udzie na krok wyszło równo. Dobrze, mam. Ale ciasno w rajstopie. Gorąco. Swędzi. Jak tak można cały dzień…

Druga noga. Zsuwam trochę rajstopy z uda, bo lewą za wysoko naciągnęłam. Luzuję, żeby nie rozerwać. Już się zmęczyłam. W prawej to samo. Najpierw naciągam na ręce, sprawdzam szwy na palcach, i do góry. Wciskam delikatnie, wszystko dobrze. Ale w kroku coś znowu. Naciągam siłą i skręcam, żeby krok był w kroku dokładnie. Nic z tego.

Udaje się za trzecim razem. Piecze mnie już twarz z wysiłku albo z upokorzenia. Późno się robi, a ja ze sztandarem mam stać. Spokojnie, spokojnie, powtarzam sobie. Ręce spocone, między nogami też gorąco w obcisłym.

Ze spódnicą będzie łatwiej. Spódnica na targu kupiona, nowa, sama wybrałam. Mówiłam, że w tej starej już nie pójdę, bo za ciasna. Prawda, że za ciasna, brzuch mam duży. Ale też za długa. Za kolano. Jak mam spódnicę zakładać, to niech chociaż będzie jak u innych dziewczyn. 

Prosta, czarna spódnica. Wkładam. Dużo łatwiej. Wciągam, od dołu w górę, zasuwam suwak, gotowe. Tylko stan ma za wysoki. Spódnica z wysokim stanem. 

Próbuję trochę zsunąć, bo za krótka na dole, za długa na górze. Nie da się. Dopasowana jest po prostu. Suwak musi być do końca, bo inaczej się cały rozsunie i mi z dupy spadnie. Nie mam wyboru. Teraz bluzka.

Bluzka biała, prosta, ale też ciasna. Bluzki wcześniej nie mierzyłam. Ostatnio była dobra, nie pomyślałam, żeby jeszcze sprawdzić. Cycki mi spina i między jednym guzikiem a drugim robi się napięcie, przerwa, że widać stanik i kawałek ciała. Obrzydliwe. Jak to zakryć teraz. Garbię się, jak mogę. Wkładam żakiet, ale on też nie zakrywa piersi. Jeszcze bardziej widać zgrubienia.

Stoję przed lustrem. Już w butach. W kozakach, traperach bardziej. Nie bardzo pasują, ale to jedyne buty na jesień. Na obcasie nie założę, chociaż matka wyciągnęła, że pasują. Góra też nie pasuje. Nic tu nie pasuje. Rajstopy, spódnica, bluzka. Zgarbienie nie pasuje. Cycki nie pasują. Morda blada nie pasuje i wory pod oczami. Krosta na nosie. Nie mogę tak iść. 

Zdejmuję wszystko. Spódnicę, żakiet, bluzkę. W bluzce rozrywam guziki, siłą muszę, nie mogę inaczej. Rajstopy ściągam, stoję na jednej nodze i ściągam. Przykleiły się do stopy, przewracam się. Walę łokciem w róg szafki, w to miejsce, co są ciarki. Kończę na siedząco. Rwę nowe rajstopy i rzucam za szafę. Przed Świętem Zmarłych matka znajdzie i zapyta, w czym byłam na apelu.

Otwieram szafę po ojca garnitur. Może będzie pasował. Nie mam już czasu, ale inaczej przecież nie pójdę, muszę coś wymyślić. Jest. Zwykły czarny garnitur, co ojciec na pogrzeb babci kupił. To znaczy swojej matki, mojej babci. Normalnie by nigdy nie kupił, ale na pogrzeb matki musiał. Już się widzę w garniturze. Wyglądam jak chłopaki z filmów. Biała koszula z kołnierzykiem, marynarka, buty lakierki, płaszcz na marynarkę, jak zimno. Płasko, bez żadnych wzniesień na ciele. Też będę tak wyglądać.

Zakładam. Lekko wchodzi, luźno. Z niczym nie trzeba się szarpać, nic na siłę. Spodnie sporo za duże w pasie, ale to ścisnę paskiem. Na dole podwinę. Koszulę się zapina normalnie, nie to, co tamta. Luźna, jak na wieszaku na mnie wisi, podoba mi się. Za duża w ramionach, ale nie będzie widać, bo jeszcze marynarka na to i płaszcz. Płaszcz swój wezmę, to trochę się ściśnie wszystko, bo on mniejszy. Marynarka bardzo szeroka. Chyba za bardzo. A już się cieszyłam. Nie myślałam, że ojciec taki szeroki. Kręcę się przed lustrem, jedna strona, druga. Może nie jest tak źle. Na pewno lepiej niż w tym przebraniu z rajstopami.

Płaszcz potrzebny, chociaż w samym garniturze dobrze wyglądam. No ale jesień, a cała uroczystość na dworze. Wybrali mnie do warty pod pomnikiem. Tylko ta spódnica… No nic, pójdę po swojemu. Wreszcie będzie tak, jak ja chcę.

Płaszcz będzie pasował do garnituru, zwykły kremowy płaszcz. Damski, ale nie widać, że damski. Wciągam na jedną rękę. Ciężko. No tak, za dużo materiału pod płaszczem. Marszczy się ojca garnitur. Szerokie jednak te rękawy, za szerokie. Zdejmuję i próbuję złożyć materiał z rękawa prosto, wtedy wejdzie, powinno wejść. Wciskam na siłę. Znowu jak z rajstopami. Jakoś rękaw wszedł, ale barki całkiem za szerokie mam do płaszcza rozmiar S. No to trudno. Bez płaszcza. Jakoś wytrzymam te dwie godziny. Na pewno będą też osoby bez płaszczy.

Dochodzę do szkoły. Dziewczyny w spódnicach, a mi ten garnitur leży coraz gorzej. A tak dobrze się w nim czułam całą drogę, jak sama z nim byłam. Chłopaki w garniturach, niektórzy bez płaszczy, tak jak ja. Tylko na nikogo się nie patrzą, a na mnie się patrzą. Czuję, że patrzą. Dziewczyny spuszczają wzrok, jak na nie patrzę. Cześć, mówię. Cześć. Odpowiadają, cicho, nie tak jak zwykle. Chcę im powiedzieć, że co się patrzycie, ale nie umiem, bo już sama wiem, jak wyglądam w garniturze. Proszę wszystkich, którzy pełnią wartę przy pomniku, o przejście do sali trzydzieści sześć, mówi Komorowska, i idę z resztą. Tylko czwórkę nas wybrali, najlepszych uczniów.

A przecież mówiłam, że dziewczyny w spódnicach. Ola, co tu się stało? Komorowska się mnie pyta i wtedy inni też patrzą. Już nie odwracają wzroku, tylko patrzą i czekają, co powiem. Co mam powiedzieć, jak nie mam spódnicy, to przecież nie miałam. Nie miałam, nie wiedziałam… Mówię cicho. Nie miałam, powtarzam głośniej, chociaż przecież matka mi wszystko kupiła. Powinnam założyć normalnie, tak jak kazali.

Komorowska kręci głową, ale już nic nie mówi na mnie i mój strój. Pierwsza zmiana idzie dobrze, jeszcze się apel nie zaczął. Szkoła tylko się zbiera, widownia się zapełnia klasami. Dużo klas, całe gimnazjum i podstawówka. Pomnik zasłonięty biało-czerwoną płachtą. Płachta ledwo się trzyma pomnika, bo duży wiatr. Najpierw każą nam stać na baczność przy pomniku, a potem już też pilnować płachty, żeby nie zwiało. Trzecia C, trzecia B, potem idą pierwsze klasy. 

Goście już są, władze miasta i przedstawiciele innych szkół ze sztandarami. Niby na pomnik patrzą, ale widzę, że i na mnie. Wiatr wieje coraz większy, aż trudno stać na baczność. Ja po jednej stronie, Marcin po drugiej stronie pomnika. Oboje w garniturach, o jedną spódnicę za mało. Poprawiam garnitur, kołnierz sobie stawiam, bo nawet szalika nie wzięłam, nie pomyślałam, a w szyję mi wieje. Płachta z pomnika spada na mnie, bo najmocniej zawiewa z prawej strony, nie dopilnowałam. Uczniowie się śmieją, bo nikt nie miał prawa widzieć popiersia przed odsłonięciem, a nagle wszyscy widzą. 

Wyglądam zza płachty i razem z Marcinem próbujemy ją zawiesić z powrotem na pomniku. Podnoszę ręce i myślę tylko, że mi te spodnie ściśnięte paskiem teraz widać. Nie mogę zawiesić. Wuefista podchodzi i pomaga mi machnąć płachtą od mojej strony. Zamiast ciebie stanie Ala, idź się ogrzej, mówi do mnie, jak płachta już znowu na pomniku. Ala nie była mianowana do warty, mówię mu, a on na to, że to nic. Idę do sali się ogrzać i już nie wychodzę do końca apelu. Siedzę sama w klasie, patrzę przez okno na odsłonięcie pomnika. Ala stoi w czarnej spódnicy z wysokim stanem i w butach na obcasie. 

Fragment obrazu Patryka Różyckiego „Lepiej o tym zapomnij”. Dzięki uprzejmości artysty.

Reklama