Reklama

Biedne Istoty

Biedne istotki, oj biedne. Może potrzebujecie emancypacji? Recenzja Krajewskiej

Aleksandra Krajewska
film
recenzja
26.01.2024
8 min. czytania

Marketingowa decyzja, by promować Biedne istoty jako „feministyczne arcydzieło” działa na ich niekorzyść.

Bella Baxter (Emma Stone), bohaterka nowego filmu Jorgosa Lanthimosa, to kobieta silna, niezależna, inteligentna. Wyemancypowana przede wszystkim. Otwarcie eksploruje swoją seksualność, prowadzi filozoficzne dysputy, zarabia ciałem, chodzi na zebrania socjalistów, studiuje medycynę. Obiecująca. Młoda. Kobieta, bez wątpienia. Ale to wszystko już wiecie. Widziałyście film, choć wcale nie musiałyście, by to wiedzieć, bo przecież sam zwiastun zapowiada, że oto kobieta obiera kurs na wolność. O feministycznych kontekstach Biednych istot pisały zresztą mądrzejsze ode mnie. Ale ja nie o tym.

Willem Dafoe, Biedne Istoty

Grecki reżyser miał tego pecha, że jego film wszedł na ekrany kin niedługo po premierze Barbie Grety Gerwig. Choć niektórzy powiedzą pewnie, że to raczej pech Amerykanki; w końcu to Lanthimos i Stone, nie Gerwig i Robbie, triumfowali na niedawnej gali Złotych Globów w rywalizacji o tytuł najlepszej komedii/musicalu. Rzecz w tym, że tematyczne powinowactwo uczyniło z Biednych istot „ambitną Barbie”. Bo, wiecie, podobieństw faktycznie nie brakuje. Bella, podobnie jak Barbie, odcina się od korporacji Matte… przepraszam, odcina się od doktora Godwina Baxtera (Willem Dafoe), zostawia faceta i opuszcza bezpieczny Barbie Land (laboratorium Godwina), by pisać swoją dalszą herstorię. Wszystko pięknie, szkoda tylko, że brzmi to jak ściąga na teście Bechdel-Wallace. 

Podczas rozmowy zrealizowanej dla telewizji ARTE w 2012 roku prowadzący próbował przekonać Lanthimosa, że Kieł to film o systemie męskiej dominacji. „Czy to nie metafora greckiego społeczeństwa? Czyż nie jest ono zbyt zamknięte w sobie, zbyt konserwatywne, czy wreszcie – samo nie jest ofiarą patriarchatu?”. Interpretacja z całą pewnością interesująca dla rozsmakowanego w politycznych analizach widza; dla Lanthimosa – niekoniecznie. Kieł rzeczywiście opowiada o rodzinie podporządkowanej władzy ojca, ale to, kto nią rządził, było dla reżysera kwestią wtórną. Zajmowało go raczej to, jak działają mechanizmy kontroli, jak grupa może oddziaływać na jednostkę i gdzie kończą się granice jej wpływów. Może podobna, szersza perspektywa należy się dziś Biednym istotom.

Zasady są proste: skoro film opowiada o kobiecie, szybko zostanie sklasyfikowany jako opowieść o emancypacji. Jeśli natomiast stawia w centrum mężczyznę – tu szanse na dostrzeżenie jego uniwersalnego wymiaru zdecydowanie rosną. Załóżmy więc, przynajmniej na potrzeby tej recenzji, że film o kobiecie też zdradza ogólne prawdy o człowieku. Szalony pomysł, wiem, ale niech będzie to pretekst, żeby pogadać nie tylko o feministycznych aspektach ósmego pełnometrażowego obrazu Lanthimosa.

Popaprane kino

Międzynarodowa publiczność usłyszała o nim w 2009 roku, gdy Kieł został wyróżniony na festiwalu w Cannes. Rok później premierę miał Attenberg Athiny-Rachel Tsangari, a już w 2011 na łamach dziennika „The Guardian” pojawił się artykuł Steve’a Rose’a o greckiej „dziwnej fali”, w którym autor pytał, „czy to naprawdę zbieg okoliczności, że najbardziej popaprany kraj świata tworzy najbardziej popaprane kino?”. Dekadę później możemy oczywiście zastanawiać się, na ile orientalistyczne kategorie dziwności i popaprania były tu rzeczywiście adekwatne, a na ile kierunek obrany przez nowe pokolenie greckich twórców odbiegał po prostu od kadrów-widokówek znanych z Mamma Mia. Faktem pozostaje jednak, że globalny kryzys finansowy z lat 2007–2008 odcisnął swoje piętno na całej generacji filmowców z południa Europy.

Emma Stone, Biedne Istoty

Tego rodzaju łatki cieszą nas, kinomanów; twórców raczej wprawiają w zakłopotanie. Nie inaczej było w tym przypadku – podczas gdy krytycy wskazywali na wspólne mianowniki w twórczości Koutrasa, Economidesa i Tsangari, Lanthimos był zdania, że tym, co rzeczywiście ich łączy, jest brak funduszy, z którego biorą się „kameralne filmy”. Z czasem przyznał jednak, że wszyscy przejawiali szczególną fascynację tym, w jaki sposób grupa jest w stanie zarządzać jednostką. Biedne istoty również opowiadają o mniej lub bardziej udanej próbie wyjścia poza paradygmat rodziny.

Dimitris Papanikolaou, autor książki Greek Weird Wave: A Cinema of Biopolitics, upatrywał źródeł niepokoju greckich dziwnofalowców w nowych praktykach inwigilacji społecznej, neoliberalnej polityce zaciskania pasa i kontroli nad ciałem. Próby ucieczki ze świata w stanie wiecznego audytu i optymalizacji stały się również udziałem bohaterów Lanthimosa, choć nie w sensie dosłownym. Reżyser unika otwartych deklaracji politycznych, osadzając akcję swoich filmów z dala od współczesnego krajobrazu – w dystopijnej przyszłości lub alternatywnej przeszłości. Bohaterowie Kła czy Alp stają się więc nie tyle zakładnikami unijnego długu, co raczej nowoczesnych narzędzi nadzoru społecznego. Podobnie rzecz ma się z historią Belli Baxter. Być może dlatego Lanthimos przestał opisywać Biedne istoty jako film o „kobiecie, która dostaje drugą szansę” i już kilka miesięcy po premierze w Cannes podczas rozmowy z Markiem Kermode’em mówił już tylko o „człowieku”.

Powikłania po ekstrakcji

Centralną relacją w życiu Belli nie jest bowiem romans z podstarzałym libertynem, lecz relacja z Godwinem, ojcem-Bogiem, przywracającym ją do życia przeciwnikiem bioetyki. Biedne istoty zaczynają się tam, gdzie skończył się Kieł. Starsza Córka (Angeliki Papoulia) wyrywa tytułowy ząb i ukrywa się w samochodzie ojca, próbując tym samym opuścić jedyny znany sobie dotychczas świat – rodzinny dom. Lanthimos zamknął Kieł zbliżeniem na bagażnik, a jego klapę podnosi dopiero czternaście lat później w Biednych istotach. Bella próbuje wszystkiego, co bohaterka Papoulii znała jedynie z zakazanych VHS-ów. Smakuje nowych potraw i zapachów, seksu, przemocy, literatury i… wraca do domu.

Wydaje się, że wraca „na własnych warunkach”, bo na końcowy happy end składają się studia medyczne, drinki z przyjaciółką, popołudniowe czytanie w ogrodzie i przemocowy były zamieniony w kozę. Jest jednak w tym sielskim obrazku coś niepokojącego i nie mówię tu ani o psie z głową kaczki, ani o kurze z łbem świni. Bella z zadowoleniem rozgląda się po swoim podwórku niesamowitości – stworzyła swój własny świat, nie świat Duncana, Maxa, Alfiego czy Godwina… I w żadnej innej scenie tak bardzo nie przypomina ojca.

Mark Ruffalo, Biedne Istoty

Oto prawdziwa tragedia człowieka w dziełach Lanthimosa. Nieważne, jak długo ucieka od losu, ostatecznie zawsze się o niego potyka. Jego bohaterowie nie są w stanie uwolnić się od rodziny (Kieł), normy (Lobster), przekleństwa (Zabicie świętego jelenia), namiętności (Faworyta) i wreszcie kieratu wychowania (Biedne istoty), choć sięgają po radykalne środki – od samodzielnej ekstrakcji zęba, przez codzienne rozbijanie własnego nosa, po zabójstwo jedynego syna. Bella próbowała oderwać się od ojca-Boga, przemierzając dalekie krainy, oddając się nieskrępowanej przyjemności, podejmując społecznie piętnowaną pracę, poświęcając się nauce i naprawie świata. I chociaż na końcu śmiejemy się, gdy w akcie sprawiedliwej zemsty okalecza despotycznego generała, to ciężko zapomnieć, że wcześniej sama stała się wytworem eksperymentu Godwina, którego z kolei w imię nauki kiereszował i siekał własny ojciec.

Lanthimos i Stone niewątpliwie żartują sobie z kruchego ego wszystkich Alfich i Duncanów tego świata, jednak marketingowa decyzja, by promować Biedne istoty jako „feministyczne arcydzieło” działa na ich niekorzyść. Gdyby dekadę temu ktoś powiedział mi, że filmy skoncentrowane wokół kwestii kobiecego wyzwolenia staną się „modne”, ucieszyłabym się. Cóż, okazuje się, że reżyserka genialnej Frances Ha może zrealizować film-produkt w postaci Barbie, a zainteresowanie Hollywood kwestią równouprawnienia musiało skończyć się katastrofą. Biedne istoty sprowadzone do opowieści o zdobywającej niezależność lalce pozostają… kolejną kliszą.

Bardzo życzyłabym sobie i innym „biednym istotom”, żeby naszych historii nie sprowadzano wyłącznie do kwestii tożsamości płciowej. To trochę jak z podziałem na literaturę i literaturę kobiecą. Jak gdyby ta druga była jedynie młodszą, nie w pełni jeszcze dojrzałą siostrą tej pierwszej. Lanthimos zrealizował film o osobie, która próbuje stworzyć siebie w opozycji do własnego pochodzenia, domu rodzinnego i tradycji. I jak to u Greka bywa, krwawa próba odcięcia się od własnych korzeni zamieniła się w farsę. A że opowieść snuje z perspektywy kobiety? Cóż, stereotypowe odgrywanie „kobiecości” wciąż w znacznym stopniu opiera się na posłuszeństwie i podległości, a to właśnie uczyniło z Belli Baxter idealną kandydatkę na bohaterkę lanthimosowej tragikomedii.