Reklama

Byung-Chul Han

Dlaczego (prawie) wszyscy kochają Byung-Chul Hana

Karol Kleczka
esej
literatura
15.02.2024
13 min. czytania

Twierdzi, że pracuje najwyżej godzinę dziennie, pisząc maksymalnie trzy zdania, nie więcej, a resztę dnia spędza na pieleniu roślin w ogrodzie i graniu Bacha.

Na zdjęciach wygląda na młodszego niż faktycznie jest. Włosy spięte w kitkę, nieśmiały uśmiech, skórzana kurtka i czarny t-shirt, na szyi szalik. Podczas wykładów, które można znaleźć na YouTube’ie, czyta z kartki, jąka się, zawiesza, jakby jego myśli wędrowały nie prosto, lecz po orbitach – ale to pozorne dyletanctwo, mówi z ogromnym skupieniem. Pisze w sposób skomplikowany i zdaje sobie z tego sprawę, skoro żartuje, że stara się budować takie gęste zdania, by czytelnicy jego esejów podkreślali każde z nich. Sam wpadłem w tę pułapkę. Redaktorzy nielicznych wywiadów, jakich udzielił, zawsze zaznaczają, że robi to niechętnie, co nie powinno dziwić, skoro praktycznie nie odbiera telefonów.

Przy całej swojej nieprzystępności, Byung-Chul Han jest dziś wiodącym filozofem publicznym, którego hermetyczne eseje zostały przełożone na kilkanaście języków. Niewielu myślicieli może liczyć na taką karierę na rynku wydawniczym. Zresztą sam nie uwierzyłbym, gdybym nie zobaczył: jakby ktoś mi powiedział, że uczeń Hegla, Heideggera, czytelnik Lacana i Foucaulta, dialogujący z Arendt interpretator Agambena, okazjonalnie biorący na tapet Schmitta i Jüngera, jest dziś gwiazdą czytaną przez osoby bez filozoficznego wykształcenia, to bym ich wyśmiał. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli! Han wszedł pod strzechy.

Byung-Chul Han

Urodzony w 1959 roku koreańsko-niemiecki filozof interesował się majsterkowaniem i budową urządzeń elektronicznych, lecz zanim zaczął się zajmować królestwem idei, studiował metalurgię. Porzucił te zainteresowania, gdy otarł się o śmierć z powodu wybuchu podczas eksperymentów w laboratorium. W wieku dwudziestu dwóch lat wyjechał do Niemiec, podobno nie znając języka. Gdy jako nastolatek pierwszy raz posłuchał Bacha, poczuł, jak sam mówi, że Niemcy są jego „duchową ojczyzną”. Prędko pokonał barierę językową i skończył studia z literatury i teologii w Monachium. W 1994 roku uzyskał doktorat z filozofii we Fryburgu, gdzie przedłożył pracę poświęconą legendarnemu fryburczykowi – Martinowi Heideggerowi.

Choć Han podkreśla, że jest filozofem języka niemieckiego, komentatorzy zwracają uwagę na jego dwujęzyczność. „Budowane przez niego frazy zawierają niewiele zdań podrzędnych, z których – słusznie bądź nie – słynie niemiecka filozofia; i mimo że jego telegraficzny styl może nudzić w trakcie lektury, to jednak cechuje go pisanie bez ogródek, co brzmi świeżo w dziedzinie pełnej wykalkulowanych zawahań” – pisał Adrian Nathan West w „Los Angeles Review of Books”. Zastanawiam się jednak, na ile zdolności językowe Hana odgrywają tu rolę, a w jakim stopniu jest to efekt zamierzony. 

Hanowi chodzi o to, by wstrząsnąć czytelnikiem. Jak mówił w rozmowie z „Die Zeit” w 2014 roku, „Myślenie to też dłubanina – i również może prowadzić do eksplozji. Myślenie jest niebezpieczną czynnością, może nawet bardziej niebezpieczną niż bomba atomowa. Może zmienić świat”. Pytany w tym samym roku przez „El Pais” o to, czym powinni zajmować się filozofowie, bez zawahania odpowiedział, że „dniem dzisiejszym, bieżącymi sprawami. W tym względzie podążam śladem Foucaulta, który określał filozofię jako radykalne dziennikarstwo. Staram się interpretować dzień dzisiejszy. To właśnie te myśli nas wyzwalają”.

Twierdzi, że pracuje najwyżej godzinę dziennie, pisząc maksymalnie trzy zdania, nie więcej, a resztę dnia spędza na pieleniu roślin w ogrodzie i graniu Bacha. Mimo to co roku publikuje jeden esej. „Nie silę się na pisanie, słowa zawarte w książkach nie należą do mnie” – opowiada enigmatycznie we wspomnianej rozmowie z „El Pais”. „Słowa mnie odwiedzają i je kopiuję, dlatego nie roszczę sobie prawa do autorstwa mych książek. Słowa w nich zawarte są mądrzejsze ode mnie, dlatego dziennikarze powinni odpytywać moje książki, a nie mnie. Ja jestem idiotą”. 

Zresztą ci, którzy czytali więcej niż jedną książkę Hana, nie powinni być zaskoczeni. Filozof nieustannie wraca do tych samych idei i pojęć, przedstawiając je w odmiennych kontekstach, ale tak, jakby to był jeden kilim złożony z kilku powracających wzorów. Wytykają mu to krytycy, którzy twierdzą na przykład, że Han produkuje „zestawienia błyskotliwych, krótkich fraz, kojarzące się raczej z literaturą i poezją niż z esejem  filozoficznym”, albo że hołduje filozoficznej konsumpcji (Jesús Zamora Bonilla). Trudno jednak nie zauważyć, że ta metoda działa – niezależnie od oceny filozoficznego wkładu Hana w rozwój dyscypliny, dziś jest on po prostu masowo czytany. Tak, to filozoficzna komercha, ludzie Hana chcą.

Byung-Chul Han

Przełomem w karierze niemiecko-koreańskiego filozofa była praca Społeczeństwo zmęczenia wydana w 2015 roku (w późniejszej wersji uzupełniona o dwa inne eseje: Społeczeństwo wypalenia i Czas święta). W 2022 esej ten ukazał się w opublikowanym przez Wydawnictwo Krytyki Politycznej zbiorze pod tym samym tytułem, wprowadzając polskiego czytelnika w myśl Hana (wcześniej można go było przeczytać w „Krytyce Politycznej”, ale chyba już mało kto o tym pamięta – wtedy przeszedł bez echa, a dziś Agnieszka Smoczyńska czyta, Wojciech Szot czyta, Max Cegielski i Wojciech Engelking czytają, i ja też czytam Hana). 

W Społeczeństwie zmęczenia Han wychodzi od prostej obserwacji: żyjemy w świecie, w którym nikt nas już nie musi wyzyskiwać, bo sami siebie wyzyskujemy. Presja pozytywności popychająca do podkreślania własnych osiągnięć – macie LinkedIna? Widzieliście styl, w jakim tam się pisze? – to konsumowanie samych siebie. Jeśli ciągle muszę osiągać sukces, to cierpię od nadmiaru pozytywności, ale też zanurzam się w narcyzm. 

„Nadmiar pracy i osiągnięć przeradza się w samowyzysk. Jest on bardziej wydajny niż wyzysk zewnętrzny, gdyż łączy się z poczuciem wolności. Wyzyskujący jest jednocześnie wyzyskiwanym, sprawca i ofiara nie dają się od siebie odróżnić” – pisze Han, wprowadzając kluczowe pojęcie samowyzysku, które jak refren powraca w kolejnych esejach filozofa. Przejawem samowyzysku jest powszechny w miejscach pracy multitasking, wielozadaniowość. Han zauważa, że nie jest to cecha dystynktywna dla współczesnych społeczeństw informacji, ale coś, co łączy nas z dzikimi zwierzętami – ciągłe zagrożenie sprawia, że zwierzę uczy się efektywnie robić wiele rzeczy naraz. Sytuacja nieustannego napięcia przynosi wyczerpanie, ale i depresję. „Ekscesywne zwiększanie wydajności prowadzi do zawału duszy” – zauważa Han. Pękają wtedy wszystkie powiązania, również z samym sobą.

Warunkiem uleczenia i wyrwania z tego kołowrotu nadmiernej pozytywności jest według filozofa otwarcie na negatywność Innego – to drugie kluczowe pojęcie ze słownika Hana. Tu przejawiają się szczególny heglizm Hana, ale także nieco bardziej filozoficznie niepokojące tropy, jak choćby wątki z Carla Schmitta, ulubieńca nurtu awangardowych konserwatystów lat trzydziestych ubiegłego wieku, którzy flirtowali z nacjonalizmem. Konieczność negatywności wyraża potrzebę dopełnienia: jeśli stała pozytywność skutkuje wypaleniem i depresją, to remedium może polegać wyłącznie na odwrocie od siebie w stronę Innego. To dialektyka w praktyce: ja sam jestem niczym, bo staję się kimś w konfrontacji z Innym, różnym, moim negatywem. Takie spotkanie oczywiście może być niebezpieczne i chyba zawsze trochę jest, skoro wyrywa z narcystycznej łatwości bycia tylko dla siebie.

Byung-Chul Han fot. S. Fischer Verlag

Jeśli zabraknie takiego napięcia między mną a Innym, czy to pozytywnego, czy negatywnego, następuje coś, co Han opisuje w eseju Agonia Erosa jako koniec miłości. Eros wymaga wyrwania z nastawienia na siebie, odrzucenia zwierciadła, w którym widać tylko mnie. Pożądanie rodzi się ze spotkania kogoś różnego ode mnie, a nie ze skupienia na samym sobie. Szukając prostszego uchwytu dla tej myśli, zastanawiam się nad szczególną popularnością autobiografizujących debiutów w literaturze polskiej ostatniej dekady. Wiem, że każdy nosi w plecaku tę jedną powieść, ale dla Hana autobiografizm jest znakomitym przejawem narcyzmu, który wiąże się z kryzysem wyobraźni – nieumiejętność budowy świata przedstawionego wynika ze zniknięcia Innego i z hegemonii ja.

Han omawia nieco odmienny przejaw braku Innego w opublikowanym niedawno eseju zatytułowanym W cyfrowym roju (z niedawno wydanego po polsku zbioru Kryzys narracji). Opisując homo digitalis, człowieka ery cyfrowej, Han zwraca uwagę, że choć sieć przynajmniej teoretycznie sprzyja komunikacji symetrycznej, zawiesza hierarchię i władzę, to jednak równorzędność podmiotów wyrażających opinie skutkuje wojną wszystkich ze wszystkimi – shitstormem. Gównoburze nie tworzą wspólnot, bo nie spotykamy się w nich z innymi – są nietrwałe, brakuje im dystansu, powietrza. Wszyscy siebie podglądają i pilnują (ponownie samowyzysk), ale nie powstaje w tym żadna wspólnota. 

Cyfrowe oburzenie zapala się i znika, bo kultura cyfrowa sprzyja kreowaniu określonych profili, utwierdzaniu w przekonaniach, które już mam. Jako zarówno twórcy i konsumenci treści, poszukujemy nieustannego potwierdzania (like albo share), a nie podważenia zdania. Dlatego w internecie nie spotykamy Innego „w jego odmienności”, ponieważ Inny jest nam zawsze dany przez skrojone przez nas samych filtry. Dokonując nadprodukcji treści, postów, komentarzy – potęgując szum cyfrowego roju – zamykamy się na ciszę. „Człowiek suwerenny jest zdolny wytworzyć absolutną ciszę, usunąć wszelki hałas, w mgnieniu oka nakazać wszystkim milczenie” – pisze Han reinterpretując Schmitta. Wprowadza trafną obserwację, że cisza to przywilej nie posiadania opinii, który dziś jest na wagę złota.

Cyfrowy rój nie tworzy opowieści, a rozlewający się w internecie gniew „zamyka się na pieśń” – pisze Han. Filozof w wielu tekstach posługuje się opozycją liczenie (Zählung) versus opowiadanie (Erzählung); to ten podział jest trzecim elementem ożywiającym dyskurs Byung-Chula. Kultura cyfrowa, czy też „infokracja”, poprzez wywoływanie szumu, i brak mediowania treści doprowadza do kolejnego nadmiaru pozytywności.

Już nie tylko praca, ale i sama cyfrowa obecność, napędzają machinę samowyzysku. Kolejne dostarczane i przetwarzane przez nas informacje „zliczają się”, tworząc stosy, lecz te najczęściej – o ile nie zostają uporządkowane jakimś niezależnym od naszego widzi mi się kryterium – przypominają rupieciarnie, bo rzadko kiedy bywają porządkowane. W Agonii Erosa Han napisze, że „nie istnieje myślenie napędzane danymi. Dane napędzają jedynie kalkulacje”, eksplorując podział na liczenie i opowiadanie, ale i zwracając uwagę na potrzebę przyjmowania teorii porządkujących doświadczenie.

Byung-Chul Han, film „Müdigkeitsgesellschaft”

Do myśli tej wróci Han we wspomnianym już eseju W cyfrowym roju, gdy pisze, że „podstawą kultury cyfrowej jest liczący palec”. Kryzys współczesności polega na sprowadzeniu narracji do tweetów, które nie rodzą opowieści, lecz tylko nawarstwiają treści. Przewrotnym przykładem takiego zniszczenia narracji jest uprawiany przez influencerów storytelling. Han w Infokracji opisuje influencing jako mistrzostwo technik władzy – jego zdaniem potentaci cyfrowego contentu kreują się na zbawicieli, którzy zachęcają do dołączenia do ich kościołów przez kupno reklamowanych przez nich treści. Han bez wahania używa określenia „cyfrowa Eucharystia”, bo influencerzy zawsze powtarzają to samo, jak podczas rytuału. Weźmy choćby Dzikiego Trenera, który działa w sposób maksymalnie uproszczony: dodaje sobie zbiór zdań przewijających się w sieci w reakcji na jakieś zjawisko, a potem je wylicza. Nie ma tu przestrzeni na narodziny jakiejś narracji zrodzonej ze słuchania Innego, jest tylko potwierdzanie tego, co już wiedzą jego widzowie. Dziki Trener jest jak spis treści internetowych strachów.

Narracja to jednak odwaga uwierzenia w prawdę, czyli przekroczenie rozpędzonego obiegu informacji i, co istotne, przyjęcie jakiegoś niezależnego od nas, wyrazistego kryterium. Han podkreśla, że dziś informacje obracają się „w przestrzeni hiperrealnej, w całkowitym oderwaniu od rzeczywistości”, a wraz ze znikaniem faktów niezależnych od podmiotów, znika nasz wspólny świat. Aby to powstrzymać, należy jednak podjąć krok radykalny: ustalić prawdę, czyli jakieś obowiązujące kryteria, a tego nie da się zrobić na bazie jakiegoś odczucia. Popularność teorii spiskowych polega właśnie na tym, że udają prawdę, odwołując się do jakichś „intuicyjnych” przekonań i potwierdzając tożsamość odbiorców, ale brakuje im tej narracyjnej odwagi, która prowadziłaby poza nie – do niezależnych faktów.

Tymczasem wprowadzenie prawdy polega na poddaniu się opowieści różnej ode mnie samego, skonfrontowania z czymś innym, czego nie znam. Opowieść wymaga słuchania, poświęcenia czasu, głębokiej uwagi. Pisząc o opowieści w eseju Kryzys narracji, Han posługuje się licznymi metaforami, mówiąc, że opowieść przenosi nas w przestrzeni, podczas gdy informacja jest kotwicą, ale da się to ująć prościej: opowieści tworzyły marzenia i plany, a informacje zaledwie wyliczają jak wygląda świat (bądź nie, przecież fake news zanim zostanie zweryfikowany, działa jako news). 

Rzeczywistość, aby się zmienić, wymaga wprowadzenia „narracyjnej siły napięcia”, obecnej choćby w religii czy sztuce, przestrzeniach rytuału. Świat, do którego zaprasza Han, jest światem ponownego zaczarowania, zawierzenia przypowieściom i mitom, inicjowania nowych sposobów postrzegania. To brzmi jak marzycielstwo, ale diagnoza jest w gruncie rzeczy prosta: musimy mieć siłę, by zmierzyć się z prawdą różną od naszych przekonań.

Byung-Chul Han

Warunkiem opowieści jest inność, bo „dotykająca dłoń osiąga taki sam efekt leczniczy jak opowiadający głos. Daje bliskość i zaufanie. Znosi napięcia i lęk. (…) Dotyk zakłada inność Innego, która odbiera go powszechnej dostępności”. Potrzebujemy opowieści, które dają nadzieję, wprowadzają w święty czas, ponieważ – jak pisze Han – spowolnienie założone w czasie święta daje przestrzeń dla nowych form życia, o czym traktują eseje poświęcone rytuałom (póki co fragment jednego – Znikania rytuałów – opublikował Miesięcznik „Znak”)

Uff, ale się naprodukowałem, a przecież sprawa jest prosta. Świat wszedł w takie obroty, że już nikt nas nie musi pilnować, bo sami się wykańczamy. Przesłanie Hana jest zatem bardzo proste, co zapewne tłumaczy popularność tego myśliciela. Co ciekawe, jest też przewrotnie konserwatywne, lub przynajmniej antynowoczesne – Byung-Chul Han szuka remedium na kryzys w relacji z kimś innym od nas, w powrocie do rytuałów, czy – jak wprost podkreśla – do religii (sam jest katolikiem, a pytany przez „El Pais” o stosunek do Kościoła, odpowiada: „gdy inni wychodzą, ja wchodzę do środka”). Osobnym powodem są poruszane tematy: przecież depresja, wypalenie, cyfrowe uzależnienie to kwestie nie schodzące z czołówek gazet i książkowych topek. Han umie się wstrzelić.

Czy myśl filozofa jest nowatorska? Może nie, a może właśnie takiej myśli dziś potrzebujemy. Aforystycznej, kuszącej jakąś tajemnicą, ale i powtarzającej stare prawdy – daj sobie czas, naucz się świętować, wyjdź naprzeciw innym od ciebie, zawierz mitom, a przyniosą ci porządek w chaosie. Może po prostu trzeba nam dotyku i zaufania, o których uczy ten częściej narzekający, niż dający rozwiązania filozof.