Raperka, która wydziwia. Tierra Whack

Angelika Kucińska
muzyka
recenzja
23.05.2024
8 min. czytania

W wywiadach, które towarzyszą premierze nowego albumu, powtarza, że ledwie dożyła 28. urodzin, a „World Wide Whack” jest zapisem żmudnego wychodzenia z kryzysu psychicznego.

Gdyby Bella Baxter z „Biednych istot” i André 3000 z Outkast mieli córkę, dziewczyna wyrosłaby na raperkę, do której Beyoncé mówi: „Tierra, ty głuptasie, kocham cię!”. Na nowej płycie Tierra Whack konsekwentnie podąża własną ścieżką – z entuzjazmem dziecka i odwagą wizjonerki.

Beztroskiego błaznowania tu zdecydowanie mniej niż w debiutanckim albumie, który trwał piętnaście minut i mieścił piętnaście utworów. Amerykańska raperka wymieniła efekciarski surrealizm na brutalny realizm i uczciwość emocjonalnego oczyszczenia, więc świat zareagował ignoranckim: „Ojej, depresja? Co za nuda!”. Recenzenci tu i ówdzie marudzą, że muzyka Tierry Whack straciła swój dawny kolor, tymczasem dla mnie zyskała zupełnie nowy wymiar, a ta rzekoma zwykłość „World Wide Whack” – drugiego długogrającego albumu muzyczki, który ukazał się w połowie marca – jest tyleż bezwstydna, co kojąca w czasach nadmiarowej stymulacji. 

Premierowy materiał wydaje się doskonałym kompromisem pomiędzy rozpędzonym eksperymentem wczesnych utworów raperki a konwencjonalną piosenką. „World Wide Whack” to jednak wciąż rzecz wybitnie eklektyczna. Płyta potwierdza, że Tierra Whack jest ukształtowaną, dojrzałą, kompletną artystką, która z imponującym zapałem realizuje autorski pomysł na rap i r’n’b. W jej muzyce można doszukać się polityki Little Simz, refleksji Lauryn Hill, humoru Nicki Minaj i brawury Outkast, ale efekt jest czymś więcej niż sumą słusznych inspiracji. Tierra Whack może mniej szokuje, ale nieustannie zadziwia.

Bo fantazja jest od tego

„Rap jest moim przeznaczeniem” – mocna deklaracja w ustach piętnastoletniej dziewczyny w grzecznym różowym sweterku, która właśnie stoi na skrzyżowaniu i otoczona grupą dorosłych gości nawija własny tekst. Uwagę zwraca nie tylko wysoka jakość wersów, ale też swoboda, z jaką rapuje. Nagranie z tego wydarzenia jest dostępne na YouTube’ie, wtedy Tierra Whack korzystała jeszcze z pseudonimu artystycznego Dizzle Dizz, a w szpony miejscowej hiphopowej ekipy We Run The Streets, która zrzeszała twórców rapu z Filadelfii, posłała dziewczynę jej własna matka. Wiedziała, że córka pisze teksty, że próbuje rapować, kojarzyła też lokalną scenę na tyle dobrze, by wiedzieć, pod którym blokiem stoją. 

Tierra Whack regularnie opowiada o tym, że bez wsparcia matki nie odniosłaby sukcesu w branży muzycznej. „Jestem jej pierwszym dzieckiem, więc mogła poświęcić mi trochę więcej uwagi” – wspominała w 2019 roku w wywiadzie dla brytyjskiego magazynu „Dazed”. „Gdy widziała, że coś mnie interesuje, podsuwała mi narzędzia, które pozwalały utrzymać skupienie na jakiejś zajawce. Na przykład kiedy zauważyła, że lubię pisać, dała mi notesy. Gdy zorientowała się, że lubię rysować – dostałam kredki”. O nieobecnym ojcu wspomina czasem w piosenkach, ale nie rozwija tematu w rozmowach z mediami, choć te często wskazują, że jej notoryczne ucieczki w pstrokate fantazje są podręcznikowym przykładem reakcji dziecka na ból porzucenia. Że bogactwo życia wewnętrznego stało się lekarstwem na trudną codzienność. Regularnie dawała dyla w świat cudacznych stworów i abstrakcyjnych scenerii, a z tych intensywnych fantazji w multikolorze zrodziła się jej publiczna persona – zmieniająca peruki jak rękawiczki i ekstrawagancko wystylizowana. 

Prawdziwy rap o żyrafach na imprezie

Pytana przez dziennikarki i dziennikarzy, co ją najbardziej inspiruje, odpowiadała bez wahania, że „Ulica Sezamkowa”, a potem nagrywała numer o wygłodniałym hipopotamie. „Gdy zaczynałam pisać, wydawało mi się, że powinnam mówić o tym, o czym mówili wszyscy” – tłumaczyła w niedawnej rozmowie z „The Guardian”. „Słuchałam Wu-Tang Clanu, zgrywałam twardzielkę, próbowałam się dopasować. A potem słyszałam od ziomków, że przecież nie żyję stylem życia, o którym rapuję. Do tego mama zabroniła mi bluzgać w tekstach. Porzuciłam rap i przestałam pisać, dopóki nie odkryłam Busty Rhymesa, Missy Elliott, Eminema – cool postaci, jak z kreskówek. Zaczęłam nawijać o naprawdę dziwacznych sytuacjach, na przykład o imprezie, na którą przyszły same żyrafy”. 

Piosenki o głodnych hipopotamach czy balujących żyrafach, choć pozornie wyglądają na kabaret bez znaczenia, są potrzebną odmianą na scenie pogrążonej w tak zgranej, że aż komicznej narracji. W tekstach hiphopowych dominuje obraz stereotypowego twardziela z przeszłością, który kiedyś był dilerem narkotyków i/lub łobuzem z ulicznego gangu, marzącym o złotym zegarku (zgodność refrenów z życiorysami autorów tychże refrenów to temat na osobną dyskusję). Debiutancki album Tierry Whack, „Whack World”, wywracał utarte schematy, miksując klasyczne z nowoczesnym, zestawiając konkret rapu z niewinnością bubblegum popu czy spirytualizm nowego soulu z flirciarskim tonem r’n’b. Każdy utwór liczył sobie około minuty i każdy został zilustrowany teledyskiem. Całość tworzyła minifilm. Wydany w 2018 roku „Whack World” był szaloną multimedialną przygodą, muzycznie świeżą i wizualnie satysfakcjonującą. Tierra Whack została sławna, więc kilka lat później opowiedziała o tym w horrorze.

Tierra, ty głuptasie

Film „Cypher” z 2023 roku w reżyserii Chrisa Moukarbela (Disney+) jest przewrotną krzyżówką dokumentu muzycznego z kinem grozy. Doskonała rzecz, błyskotliwa, nieprzewidywalna, wielowymiarowa jak muzyka Tierry Whack. Początek przypomina klasykę filmowych biografii, od ujęć z występu na żywo i spotkania z fanką. Potem teoria sukcesu w przemyśle rozrywkowym przechodzi w teorię spiskową o iluminatach pociągających za sznurki. Dokument ukazujący rozwój kariery Whack to jednocześnie horror o niecnych działaniach tajemnego zakonu, który decyduje o tym, kto zostaje gwiazdą. Tylko najbardziej przenikliwe jednostki są w stanie zdemaskować tę manipulację, ale ich odwaga pozostaje niedoceniona, bo reszta ludzkości ochoczo uczestniczy w akcie zbiorowej halucynacji. 

Makourbel i Whack tworzą udany traktat o sławie, prowokują pytania o granice między naturalną potrzebą „bycia widzianą” a toksyczną obsesją podglądania znanych i lubianych. Ile kosztuje sukces w show-biznesie i dlaczego aż tyle? W 2018 roku teledysk do „Mumbo Jumbo” zdobył nominację do nagrody Grammy, a sama Whack na wieść o wyróżnieniu krygowała się, że „to chyba jakiś żart”. Od klipu, w którym niewyraźnie rapuje, bo siedzi na fotelu dentystycznym w mocno futurystycznym gabinecie, skąd wyjdzie z demonicznym uśmiechem Jokera, rozpoczął się jej triumfalny pochód przez branżowe salony. Najpierw Grammy, niedługo później koncerty z Lauryn Hill i współpraca z Beyoncé. Ta ostatnia zaprosiła ją do ekipy, z którą pracowała nad ścieżką dźwiękową do nowej wersji „Króla Lwa”. „Powiedziano mi, że mam się do niej zwracać per Miss B., a ja wjechałam ze swoim «Hejka, Beyonce!». Gdy reszta uwijała się w trosce o królową, ja po prostu byłam sobą, na co Beyoncé zareagowała: «Tierra, ty głuptasie, kocham cię»” – to też fragment cytowanej już rozmowy z „The Guardian”. 

Kreskówka dla dorosłych

Debiut, który wzbudził zainteresowanie mediów, zdobył uznanie branży, zjednał sympatię publiczności, okazał się błogosławieństwem i przekleństwem Tierry Whack. „Żyłam z niego do tej pory. Karmił mnie przez sześć lat, a to się przecież nie zdarza. Stąd wiem, że ta płyta jest klasykiem” – opowiadała w wywiadzie dla „Vulture”. Gdy brakowało pary, by tworzyć, nie musiała nagrywać byle czego, by przeżyć, bo popularność „Whack World” pozwoliła jej wystarczająco dużo zarobić. 

fot. Alex Da Corte

Sukces krążka był też czymś, co przerosło artystkę. „Sława mnie przytłoczyła. Chciałam zniknąć. Chciałam, żeby o mnie zapomniano” – wyznała w „The Guardian”. W zasadzie we wszystkich wywiadach, które towarzyszą premierze nowego albumu, powtarza, że ledwie dożyła 28. urodzin, a „World Wide Whack” jest zapisem żmudnego wychodzenia z kryzysu psychicznego. Nie pamiętam, kiedy ostatnio słyszałam piosenkę powodującą taki dyskomfort, jak zamykające płytę „27 Club”. Może w 2007 roku, gdy wyszedł singiel „Back To Black” Amy Winehouse. To zresztą utwory zbudowane na podobnym patencie – kontraście łatwej formy i trudnej treści. Melancholijna melodia, aranżacja bez odciągających uwagę trików, Whack śpiewnie powtarza słowo „samobójstwo” jak mantrę. W teledysku do piosenki przebrała się za klauna, a towarzyszą jej cheerleaderki i orkiestra, symbole werwy i radości życia.

Sensacyjny debiut Tierry Whack przyniół jej opinię raperki, która wydziwia, buduje swoje fantastyczne, surrealne uniwersum. Choć rapowała o żałobie, doświadczeniu bezdomności (gdy ojczym wyrzucił ją z domu, przez kilka miesięcy tułała się po znajomych), dorastaniu bez ojca, miała wizerunek żwawej, pociesznej postaci z bajki dla dzieci. Album „World Wide Whack” obnaża powierzchowność takiego odbioru – jak się publiczność przyzwyczai, to nie ma przebacz. Tymczasem na drugim albumie też jest sporo humoru – chociażby w znakomitym „Shower Song” – a teledyski Tierry Whack nie wytraciły fabularnego rozmachu. A cała płyta, której wytykają, że jest zbyt zwykła, bywa niezwykle poruszająca.