Patryk Różycki. Syn maluje nasze życie fot. J. Sokołowski

Namalowałem taki obraz: mój tata, brat i ja siedzimy i pijemy alkohol. Rozmowa z Patrykiem Różyckim

Katarzyna Kochmańska
sztuka
wywiad
27.07.2024
13 min. czytania

Rysował butelki, ale te nie przedstawiały jego życia wewnętrznego. Przerzucił się na akty czarnym tuszem i piórkiem. Rozmowa z artystą Patrykiem Różyckim

Redakcja przedstawia THE BEST OF MINT 2024 – w podwójnym numerze znajdziecie dziesięć tekstów z ostatniego półrocza, które najbardziej wam się podobały.

Wywiad Katarzyny Kochmańskiej z Patrykiem Różyckim ukazał się w 15. numerze tygodnika Mint.


Chciałeś kiedyś napisać powieść?

Chciałem stworzyć powieść autobiograficzną, żeby dokładnie opisać swoje życie. Teraz kompromisem między pisaniem i malowaniem ma być komiks. Pracuję nad komiksem.

Patryk Różycki. Syn maluje nasze życie fot. J. Sokołowski

A dlaczego potrzebujesz kompromisu?

Lubię jednocześnie obrazować i pisać. Na moich wystawach zawsze jest też dużo tekstu…

Dlaczego nie wystarczy ci obraz, tylko dodajesz jeszcze długi tekst wyjaśniający, co na nim jest? 

Tego, co opisuję, tak naprawdę nie widać na obrazie. Na przykład ta sytuacja z odłączeniem prądu, bo idzie kontroler. Niby sens jest zawarty w tytule dzieła, ale nie jest do końca jasne, co ci ludzie robią. Niby sięgają po przedłużacz, jest pokazana jakaś sytuacja ekonomiczna. 

Sądzę, że gdybyś nie dodał tego opisu do obrazu, to pozostawiasz pole do interpretacji odbiorcy. Lubię to dążenie do dosłowności, bo silnie przytrzymujesz odbiorcę na swojej ścieżce interpretacyjnej.

To prawda. Zależy mi na tym, żeby odbiorca usłyszał to, co chcę powiedzieć: że to są konkretni ludzie w konkretnej sytuacji. Czasami ktoś mnie pyta: czy to musi być tak osobiste, czy to muszą być faktycznie moi rodzice, dlaczego to nie są wymyśleni ludzie?

Naprawdę padają takie pytania?

Tak, i wtedy sobie myślę: właściwie dlaczego mam przed tym uciekać? Finalnie to były historie z konkretnymi ludźmi, w konkretnym czasie, w takiej miejscowości, z takimi emocjami. Zależy mi na precyzji i byciu totalnie zrozumianym. Zależy mi na dosłowności i bezpośredniości.

Słuchałam twoich piosenek i podcastów, bardzo mnie bawią. Oczywiście rozumiem twoje cierpienie, sama je odczuwam, a skoro rozumiem i odczuwam, to mogę się pośmiać. 

Cieszę się z tego rozumienia. Większość osób odbiera to jako użalanie się nad sobą, a ja nie mam problemu z opowiadaniem swoich historii. To moja przeszłość, poszedłem z tym dalej; myślę, że rzeczy, które robię, są tragikomiczne. Lubię być pomiędzy kategoriami.

Siedziałam w foteliku przy strasznej pogodzie i słuchałam tego twojego „marudzenia”.  Miałam wrażenie, że ty też tak siedzisz i nie wiesz, co masz zaśpiewać. Fajnie jest pozwolić sobie na bycie tu i teraz. Wśród twoich podcastów jest też odcinek, który mnie strasznie rozbawił: o piwie w Palomie [kawiarnia przy MSN] za 12 złotych. Opowiadasz tam, że jest Muzeum, które robi wystawy o wspólnotowości, równości, a obok jest kawiarnia, gdzie ludzie nie mogą kupić piwa, bo ich na to nie stać. Ale wszyscy tu są.

Dla mnie ciekawe w tej sytuacji było to, że jestem w tym osamotniony, że nikt poza mną w ogóle o tym nie mówi. Wszyscy czują i robią to samo, ale nikt się nie przyznaje, że to straszna sytuacja; że to wszystko jest niesamowicie drogie…

Patryk Różycki. Syn maluje nasze życie fot. J. Sokołowski

Jak myślisz, dlaczego ludzie się do tego nie przyznają?

Myślę, że się wstydzą. Boją się przyznać, że zależy im na byciu w tym środowisku, więc wykonują te wszystkie gesty, udają. Nie ma w tym nic złego, że ludzie chcą być w jakiejś grupie, ja też chcę być w tym środowisku. Możliwe, że ludzie muszą wykonać duży wysiłek, żeby być częścią jakiejś wspólnoty. To ich zawstydza, trudno przyznać się do tej niemocy.

Przekraczanie wstydu jest ważnym tematem twojej twórczości.

Dla mnie ważne jest zdemaskowanie tego, o czym faktycznie myślałem w danym momencie. Zdemaskowanie tego, czego chciałem i czego może lepiej byłoby nie wypowiadać, bo to jest takie krindżowe. Ale jeśli czegoś pragnę, o czymś myślę, to dlaczego mam tego nie powiedzieć? Im bardziej coś ukrywam, tym bardziej chcę to wypowiedzieć.

Podobnie jest u francuskiego pisarza Edouarda Louisa: ten wstyd jest taki silny, że jedynym sposobem, żeby go pokonać, jest bezwstydność. Przeglądałam twojego Instagrama i widziałam, że kiedyś często wstawiałeś nagie zdjęcia. Teraz od tego odszedłeś, ale nie usunąłeś tych zdjęć. 

Myślę, że wtedy zależało mi na tym, żeby wypowiedzieć swoje kompleksy i nimi zawładnąć, pokazując swoje ciało. Dzięki temu zaakceptowałem swoje ciało. Wówczas robiłem też takie prace z tekstem, że pisałem o pragnieniu miłości. Potem umówiłem się na randkę na Tinderze z jakąś dziewczyną, a ona mówi, że nie myślała, że ja pragnę miłości, więc chyba się ze mną nie umówi… Napisałem tekst o tym, że pragnienie miłości jest odstraszające, więc lepiej jakbym o tym nie mówił. 

Mam wrażenie, że twoja twórczość to ciągła praca badawcza. Testujesz, sprawdzasz, co jest dla ciebie okej: co cię przybliża do ludzi, a co cię od nich oddala.

Chyba zależy mi na sprawdzeniu, na ile mogę sobie pozwolić. Czy wypowiedzenie tych wszystkich brudów sprawi, że poczuję się bezpiecznie, spokojnie. Lubię też myśleć o tym, co robię wielowarstwowo i wielowątkowo. Z jednej strony są te obrazy, w których opowiadam o wstydzie rodziny, wstydzie samego siebie, a z drugiej – takie sprawy, które rozgrywają się na żywo… Lubię też, że moja twórczość – obraz, tekst, piosenka czy podcast – jest dedykowana różnym osobom, to rozmowy z ludźmi.

Robisz prace dla konkretnych osób?

Teraz rzadziej, ale na studiach, kiedy byłem bardzo zakochany w jednej osobie, zrobiłem taką sztukę mailingową, że 80 osób codziennie odliczało ze mną dni do zobaczenia się z nią; pisałem wierszyki, robiłem filmiki, piosenki o tym. Potem w końcu się zobaczyliśmy i te inne osoby trochę w tym partycypowały. Kiedy się rozstaliśmy, nie potrafiłem już mówić o miłości. Minęło kilka miesięcy i próbowałem napisać tekst o tym, że wstydziłem się rozstania i dlatego o tym nie mówiłem; że mi przykro, bo nie ma miejsca dla osób, które są nieszczęśliwe… i to był moment przełomowy. Zacząłem częściej mówić o uczuciach smutku i trudu.

Patryk Różycki. Syn maluje nasze życie fot. J. Sokołowski

Jest taki obraz na twojej ostatniej wystawie w Polana Institute, na którym pokazujesz libację alkoholową ojca z braćmi i siebie, małego chłopca, który wylewa wódkę do zlewu. Obok zdenerwowana matka z papierosem. Ten obraz mnie zainteresował, bo wcześniej nie opowiadałeś o przemocy.

Myślę, że to jest dopiero początek mojego przyglądania się tym tematem. Wcześniej chciałem zbudować te postaci filmowo: najpierw pokazać dobre relacje z nimi. W domu jestem ukochanym synem, który ma immunitet od zawsze. Chyba będę wracał do tych elementów przemocy w kolejnych wystawach. Miałem jedną sytuację, w której ktoś chciał mnie zaatakować. Nie chcę teraz o tym mówić, ale kiedyś to zrobię, bo faworyzowanie mnie przez ojca sprawiło, że byłem nielubiany przez moje rodzeństwo, które było znacznie gorzej traktowane ode mnie. 

Namalowałem taki obraz: mój tata, brat i ja siedzimy i pijemy alkohol. I brat powiedział wtedy do ojca: ty kurwa tylko Patryk i Patryk, a mnie masz za gówno. Byłem załamany, że brat się źle czuje przeze mnie, bo zabieram mu miłość ojca. Nie lubię jak ojciec opowiada, szczególnie mojej starszej siostrze, o moich osiągnięciach, to mnie kłopocze. Nie chcę znowu czuć dystansu, który doprowadził do tego, że moje rodzeństwo jest na mnie złe. Ale chcę wrócić do tego wątku przemocy.

Na tej wystawie pojawia się też obraz, który ukazuje twojego dziadka bijącego twojego ojca.

To jest moment, kiedy mój ojciec pierwszy raz w życiu doświadcza przemocy. Ojciec przestraszył się pająka, spadł z drabiny, a dziadek go uderzył i nakrzyczał na niego. Bardzo zależy mi na zrozumieniu takich osób, chcę sportretować ich życie w sposób totalny, a potem swoje własne… Łatwo jest tych ludzi sprowadzić do roli przemocowych rodziców, którzy nie potrafili zaopiekować się swoimi dziećmi, ale staram się pokazać, że to nie jest takie proste. Nie chcę, żeby byli oceniani; ja też nie chcę ich oceniać ani sądzić.

Strasznie zabiegasz o ojca, z kolei matka na obrazach jest duża i często pokazana od tyłu.

Tu chodzi o dystans wobec niej, do ojca mam jednak bliżej. Matka ma złość do ojca, że mnie faworyzuje, wiec mnie trochę obniżała na tych obrazach… A ojciec mnie chyba po prostu rozczula. Myślę o jego życiu wewnętrznym, chciałbym być bliżej niego, bo jest milczący…

Czy odnajdujesz się w jakimś nurcie, który daje ci schronienie?

To może zacznę od van Gogha. Kiedy byłem w liceum, moi rodzice subskrybowali dla mnie książeczki z serii„Wielka kolekcja sławnych malarzy”. W jednej z nich znajdował się rysunek van Gogha, na którym przedstawił on pochyloną kobietę. Obraz był podpisany: Sorrow (smutek). Pomyślałem wtedy, że przecież chodzę do tego liceum plastycznego, rysuję tam butelki, ale one nie przedstawiają mojego życia wewnętrznego, a ten facet zobaczył w tej kobiecie swój smutek i go ukazał. To był przełomowy dla mnie moment, bo zacząłem rysować swoje akty czarnym tuszem i piórkiem.

Wtedy postanowiłem, że w sztuce już zawsze będę opowiadał o sobie. Jak ktoś mnie pytał, dlaczego chcę iść na te studia, bo przecież wszystko już było. Odpowiadałem, że mnie jeszcze nie było, jeszcze nie opowiedziałem swojej historii. Po studiach utożsamiałem się z byciem artystą instagramowym. Wtedy zauważyłem, że jest tam dużo nurtów autobiograficznych, opowiadania konfesyjnego, na przykład selfie feminizm. Ten rodzaj twórczości uprawiały głównie kobiety i do tego było mi najbliżej.

Dużo mówisz o uczuciach, co jest ciągle uważane za mało męskie w naszej kulturze. Czy znalazłeś jakieś grupy męskie, w których odnajdujesz się z tego typu wrażliwością?

Nie czuję, żebym przynależał do jakiejś grupy. W liceum miałem moment, kiedy nie chciałem myśleć o sobie jako o mężczyźnie, bo dużo słyszałem od koleżanek o przemocowych zachowaniach mężczyzn. Brzydziłem się tego. Wtedy chciałem być po prostu „osobą”. Dopiero potem pomyślałem, że jestem mężczyzną i lubię być mężczyzną. 

Patryk Różycki. Syn maluje nasze życie fot. J. Sokołowski

Nie chcę tworzyć jakiegoś odłamu mężczyzn wrażliwych, nie-mężczyzn czy mężczyzn czułych. Stwierdziłem, że chcę być basic mężczyzną, który mówi te wszystkie rzeczy, które ma na myśli; nie chcę przynależeć do żadnego nurtu, bo to hermetyczne. Lubię być outsiderem. Kiedy ludzie mówią mi, po co tyle o sobie opowiadasz, to nie jest interesujące, to nie jest uniwersalne, to odpowiadam, że subiektywizm jest najbardziej uniwersalny.

W twojej rodzinie jest delikatny temat choroby serca, który kojarzy mi się z motywem wrażliwości w twojej twórczości. Że da się zachorować na wrażliwość.

To ciekawe, bo serce często pojawiało się na moich rysunkach. Na przykład: moje wrażliwe serce albo serce mówi: cześć, co u ciebie, człowieku?

W tym kontekście chciałam też zwrócić uwagę na wątek ukrywania choroby serca. Opowiadałeś kiedyś, że ukrywano przyczynę śmierci twojej siostry. 

Tak, przez długi czas przyczyny były nieznane, coś tam się mówiło, że może błąd lekarza. Później zastanawiałem się, czy to nie było samobójstwo; potem pytałem tatę o przyczynę śmierci i dowiedziałem się, że coś było nie tak z sercem. To niejasne sprawa, sam nie potrafię się do tego tematu dobrać. 

Na twojej wystawie na WGW zauważyłam, że kombinujesz z kątem patrzenia: podglądanie, odbicie w czymś, zaglądanie przez okno czy dziurę w płocie. To temat, ale też wielki niepokój w twojej twórczości. Na ostatniej wystawie wycieczka na cmentarz z ojcem jest pokazana z perspektywy grobu, z kolei brata idącego po schodach pokazujesz od góry, jakby z perspektywy boskiej. 

Te dziwne perspektywy mają swój początek w okresie, kiedy miałem około dziesięciu lat. Mój ojciec uczył się wtedy być bioenergoterapeutą i pytałem go, czy można wychodzić z ciała. Powiedział, że wystarczy się tego pouczyć, żeby się udało. Pomyślałem wtedy, że jak wyjdę z ciała, to będę wchodził w różne przedmioty. Wyobrażałem sobie, że mieszkam w aparacie fotograficznym albo siedzę w solniczce-śwince i z tej perspektywy oglądam świat. Po studiach starałem się do tego wrócić i narysowałem siebie z perspektywy gumki do włosów mojej dziewczyny; potem zastanawiałem się, jak wyglądam z perspektywy liścia na drzewie… Dziwaczne, niemożliwe spojrzenie. Chyba mi to zostało. 

A to spojrzenie na brata, który pozuje na castingu do Big Brothera w jakimś wagonie?

Chodziło mi o to, żeby zobaczyć jego marzenia i aspiracje. Nie uosabiać się z nim, bo to mi się wydaje bezczelne – ale będąc z nim, można stanąć za nim i zza jego pleców spojrzeć na sytuację. Próbować zrozumieć, co wtedy czuł, w tym przykucu, kiedy patrzył na fotografa, na pejzaż. Chciałem mu towarzyszyć.

Patryk Różycki. Syn maluje nasze życie fot. J. Sokołowski

Czyli jest też spojrzenie wspierające… A dlaczego na ojca dokładającego do pieca patrzysz z wnętrza pieca?

Nie wiem… że on tak trochę w nas rzuca to drewienko? Ta perspektywa jest dla mnie ważna, bo wprowadza niepokój, dynamizm. A pamiętasz obraz „Śmierć mojego brata w kontenerze”? Tam było spojrzenie przez okno do wnętrza kontenera. Kątem oka widzimy bok kontenera… Zależało mi na byciu intruzem, który zjawia się przypadkiem przy tym kontenerze i patrzy z zewnątrz.

Poczucie winy?

Tak, że tylko podglądam z dystansu.

Częste wychodzenie z siebie, przyjmowanie perspektywy martwych przedmiotów. To mi się wydaje dysocjacyjne. 

Myślę, że kiedy to robiłem, często towarzyszyło mi poczucie oddzielenia od siebie.

Opowiadasz nam o śmierci, smutku, przemocy i za każdym razem musisz sobie z tym poradzi, na przykład kombinując z perspektywą.

Czy o tym opowiadać, czy nie, a przede wszystkim, jak opowiadać…