I taki to był tydzień, w którym nie było Marcina Wichy

Aleksander Hudzik
przegląd tygodnia
31.01.2025
4 min. czytania

A tu wychodzi Wicha: okrągła twarz schowana w ramionach, ręce w kieszeniach, buty, które naprawdę przestały kochać dizajn. I sam ustawia się w kącie. Cichy obserwujący.

To był tydzień bez Marcina Wichy. I można by tu przywołać cytat Wichy o Wisze – jakiś pasujący, o śmierci, o rzeczach, o pożegnaniu. To będzie o Wisze, ale dopiero za chwilę, bo oto gdzieś w Polsce ktoś myśli sobie: „A chuj, mam za dużo pieniędzy, więc postawię w ogródku największy pomnik Matki Boskiej – taki, żeby Jezus ze Świebodzina nakrył się nogami, a ten w Rio de Janeiro poczuł się jeszcze gorzej”. I tak pod Toruniem powstanie rzeźba Matki Boskiej. 55 metrów wysokości! Totalna dominacja!

I przydałby się Wicha, żeby powiedzieć o tym, że ktoś gdzieś znów przestał kochać. Nie dizajn – tylko ludzi.

Bo Wicha pisał o przedmiotach i o sztuce, ale przede wszystkim o tym, jak być człowiekiem.

„Kiedyś sądziłem, że ludzi pamiętamy, dopóki możemy ich opisać. Teraz myślę, że jest odwrotnie: są z nami, dopóki nie umiemy tego zrobić. Dopiero martwych ludzi mamy na własność, zredukowanych do jakiegoś obrazka czy kilku zdań. Postaci w tle. Teraz już wiadomo – byli tacy albo śmacy. Teraz możemy podsumować całą tę szarpaninę. Rozplątać niekonsekwencje. Postawić kropkę. Wpisać wynik”.

Te zdania otwierają książkę Rzeczy, których nie wyrzuciłem Marcina Wichy.

Kiedy zmarł 25 stycznia, za szybko i za młodo, okazało się, że wielu, w tym ja sam, poczuło potrzebę zredukowania go do kilku określeń, którym potrafił sprostać tylko on. A był wielkim pisarzem i dobrym człowiekiem – połączenie, które w przyrodzie występuje zbyt rzadko.

Poznałem go przy okazji wywiadu. Napisał właśnie książkę Kierunek zwiedzania. Był już tym Wichą, który pisał o dizajnie i pokazał nam, jak na niego patrzeć. W książce Rzeczy, których nie wyrzuciłem, wspiął się na wyżyny humanizmu, ukazując własne cierpienie i stratę poprzez opis tego, z czym kojarzy nam się drugi człowiek: rzeczy, które po sobie zostawił.

Marcin Wicha w swoim mieszkaniu, Warszawa 2018, fot. Mikołaj Starzyński

To był Wicha, który postanowił napisać książkę o malarzu Kazimierzu Malewiczu – w dodatku tak, żeby z książki zrobić wystawę i wskazać nam tytułowy kierunek zwiedzania. Umówiliśmy się na spacer i rozmowę o tym eseju. Jak zawsze przed takim spotkaniem czułem strach, bo znam pisarzy i wiem, że jak ktoś jest diablo inteligentny, to wie, jak tej wiedzy użyć, żeby sprawić, że ktoś poczuje się gorzej. Żeby rozstawić po kątach tych, którzy myślą, że są jak on. 

A tu wychodzi Wicha: okrągła twarz schowana w ramionach, ręce w kieszeniach, buty, które naprawdę przestały kochać dizajn. I sam ustawia się w kącie. Cichy obserwujący. Mówi, żebyśmy poszli do parku, bo sam czasem się stresuje, gdy ma porozmawiać. I tak zestresowani spacerowaliśmy przez godzinę.

Opowiadał, że fascynuje go dziedzictwo rosyjskiej kultury. I słyszałem to, co wiedziałem z książek – że to namiastka jego wiedzy dowolny temat. A potem powiedział, żebym mu przesłał tekst do autoryzacji, że nie będzie problemu.

I nie było.

„Dwa zdania poprawiłem, nic nie przewalałem”, odpisał po piętnastu minutach, chociaż mógł zmienić wszystko. I załączył jedno zdjęcie z jakiegoś rosyjskiego muzeum, obraz, na którym widać napis Ty byś tak nie potrafił.

Nie potrafiłbym.

Nikt by nie potrafił. 

I taki to był tydzień, w którym nie było Marcina Wichy.