„Homofobia comes as no surprise”. Odpowiedź na słowa Wojciecha Bąkowskiego
To nie queerowe jasełka są problemem, tylko homofobiczne gówno, które wybiło. Przez wiele lat nie było nas w kilku instytucjach, prawdopodobnie nikt po nas nie płakał, a teraz słyszymy, że JESTEŚMY WSZĘDZIE.
„Nawet jeśli mówimy w kółko to samo, ponieważ oni robią w kółko to samo, to nam zarzuca się, że się powtarzamy” – Sara Ahmed. Czytając wywiad z Wojciechem Bąkowskim, a zwłaszcza fragment o queerowych jasełkach, byłem raczej wkurzony niż zaskoczony. Jest rok 2025, a redakcja Mint puszcza tekst, który może „wywołuje dyskusję” i kliki, ale przy okazji jest też pełen uprzedzeń nazywanych potocznie homofobią. Nie byłem zaskoczony – my, osoby queerowe, mierzymy się z homofobią i stresem mniejszościowym na co dzień. Jestem wkurzony, że nikt na to nie zareagował, więc w tym tekście wypiszę w kontrze wszystkie oczywiste dla queerśrodowiska rzeczy, o których większość heteryków nie ma pojęcia.
Bardzo jestem ciekawy, czym są te „queerowe jasełka”, które „są wszędzie”. Mam ochotę zapytać, czy są teraz z nami w pokoju. To mocne hasło, które nie nazywa po imieniu niczego, ale zarzuca jakiejś grupie społecznej – uwaga – jakąś aktywność w przestrzeni publicznej. Nie sądzę, żeby queerowa sztuka nagle „zawładnęła instytucjami” – może po prostu mogła do nich wrócić po grudniu 2023 roku, jest widoczna, zajęła jakiś fragment przestrzeni, takie 5%. Właśnie taki odłamek osób w Polsce określa swoją orientację psychoseksualną jako „niehetero”. Przez ostatnie lata osoby „niehetero” były ofiarami homofobicznej nagonki w rządowych mediach, #tvp #kurski. Nasze tematy wałkowano non stop w telewizji polskiej, tylko niekoniecznie w taki sposób, jak byśmy chcieli. To się nie działo specjalnie dawno, byliśmy „wszędzie” i parę lat temu, ale w roli „zagrożenia dla rodziny” i Polski.
Stwierdzenie, że queerowe performanse nie podlegają krytyce, ponieważ grozi to „cancelowaniem,” jest, delikatnie mówiąc, oderwane od rzeczywistości. Cancel culture w Polsce nie działa, nawet Masza Potocka „podzieliła środowisko na dwa obozy”. Te performanse (jeśli mówimy o tych samych jasełkach) były jednak oceniane i krytykowane, ktoś na pewno miał na ten temat jakieś zdanie, ale być może nie uderzał w orientację seksualną performerów. Ja zresztą tych orientacji nie znam, nie było o nich wzmianki przy nazwiskach w opisach wydarzeń. Mam wrażenie, że Bąkowski próbuje jednocześnie deprecjonować te kilka okołoqueerowych wydarzeń, które odbyły się w różnych instytucjach w ostatnim roku, a przy okazji nimi straszyć, jakby stała za nimi potężna grupa nietykalnych i narzucających się nieokreślonych ONYCH. Warto wspomnieć, że wydarzenia te nie były nazywane przez organizatorów queerowymi, to były po prostu wydarzenia artystyczne. Akurat jestem autorem queerowego performansu, który odbył się w państwowej instytucji w zeszłym roku. Pewnie usłyszę od kolegów: „no ale to nie o tobie” – to kogo właściwie dotyczy wypowiedź Bąkowskiego o queerowych jasełkach? „No wiesz sam” – no nie wiem. Jeżeli gdzieś czai się jakiś wróg, pójdźcie na zwiady i nazwijcie go po imieniu. Nam udało się bardzo łatwo nazwać i zlokalizować takich Januszy Janowskich, Piotrów Bernatowiczów i innych, te zagrożenia miały własne adresy mailowe, biurka i fotele służbowe. Wojciech Bąkowski jest reprezentowany przez galerię Stereo.
Mój performans nie powstałby, gdyby nie pieniądze z budżetu państwa. To całkiem fajne, że państwo polskie, jak bardzo homofobiczne by nie było przed każdymi wyborami i po nich, ma jakiś gest sponsorski i wydaje – uwaga – pieniądze na kulturę – zamiast na (tu wstaw). Bardzo chciałbym tu wstawić złośliwy przytyk w kierunku Bąkowskiego, któremu budżet państwa wypłaca pensje. Jak Bąkowski poradziłby sobie na wolnym rynku pracy w charakterze wykładowcy? Rynek nie weryfikuje ani nie waliduje wartości artystycznej czegokolwiek, rynek weryfikuje wartość rynkową. To że queerowe performance na rynku sztuki nie są dobrem luksusowym (to takie dobro, na które popyt rośnie razem ze wzrostem jego ceny), nie oznacza, że nie da się o nich mówić w kategoriach rynkowych. Osoby płacą pieniądze, żeby te wydarzenia obejrzeć, ktoś decyduje się performerów zatrudnić i zapłacić im pieniądze. Ktoś stara się te pieniądze pozyskać. To nie queerowe jasełka są problemem, tylko homofobiczne gówno, które wybiło. Przez wiele lat nie było nas w kilku instytucjach, prawdopodobnie nikt po nas nie płakał, a teraz słyszymy, że JESTEŚMY WSZĘDZIE.
Przyjrzyjmy się samemu wyrażeniu QUEEROWE JASEŁKA. Po lewej mamy określenie jakiejś tożsamości seksualnej i kulturowej, po prawej nazwę wydarzenia, które nie kojarzy się z wysokim poziomem artystycznym. Jak gdyby jedno wynikało z drugiego. Np: HOMOFOBICZNY WYSRYW. W kulturze queerowej istnieje zjawisko, które nazywa się RECLAIMING THE SLUR. Staramy się odzyskiwać obraźliwe epitety dla naszych potrzeb, by przestały być obraźliwe. W język niemieckim odzyskane zostało słowo SCHWULE, w polskim pracujemy nad słowami PEDAŁ oraz LESBA. Pojawia się też casus N-word w USA. Ale, psiakrew, nie dokładajcie nam niepotrzebnej roboty. Oczywiście ja mógłbym założyć koszulkę z tekstem PODSTARZAŁY DUPOJEBCA, ale naprawdę, naprawdę wolałbym tego nie czytać, patrząc w lustro, bo chyba mogę określać się inaczej. Przy okazji – założyłem już adres mailowy queerowe.jaselka@gmail.com na wypadek, gdyby trzeba było to określenie odzyskiwać. My potrafimy naprawdę bardzo dużo wytrzymać, ale jednak domagam się: przestańcie nas obrażać. Wsadźcie sobie to siano z jasełek sami wiecie gdzie.
Bąkowski tak bardzo patronizuje uczestników „jasełek”, że być może chodzi mu o osoby młode, które „są dorosłymi ludźmi”. Tylko zaznaczę, że osoby queerowe, które w zeszłym roku ukończyły studia, jeśli poszły na nie zaraz po maturze, urodziły się pewnie w okolicach roku 2000. Kiedy ja z kolegami stałem na otwarciu ARS HOMO EROTICA w Muzeum Narodowym i wierzyliśmy, że teraz będzie tylko lepiej, one miały 10 lat. Aktualnie mam 45 lat i powiem: NIE JEST LEPIEJ. Te osoby po zdaniu matury usłyszały o pojawianiu się stref wolnych od LGBT (szczegóły na atlasnienawisci.pl), dowiedziały się, że są tęczową zarazą, gorszą od komunizmu, usłyszały od prezydenta Polski, że nie są ludźmi, tylko ideologią, widziały pokłosie Tęczowej Nocy na Krakowskim Przedmieściu, kiedy służby partyjne dostały nakaz aresztowania każdego z tęczowym emblematem. How cool is that? Not cool at all.
Bąkowski wyszydza „bezpieczne przestrzenie” – my tych przestrzeni potrzebujemy, bo państwo polskie udaje, że nas nie ma. Jesteśmy chronieni przed dyskryminacją tylko w prawie pracy – ten przepis pojawił się podczas wchodzenia do UE, natomiast nowelizacja kodeksu karnego i rozszerzenie kategorii przesłanek „przestępstw motywowanych uprzedzeniami” jest „w resorcie”. Już tłumaczę osobom, które nie rozumieją tego przepisu: jestem bardziej chroniony przez prawo jako katolik, którym nie jestem, niż jako „zdeklarowany homoseksualista”. Za pobicie mnie jako katolika jest extra paragraf, za pobicie mnie jako pedała już nie.
Wracając do „bezpiecznych przestrzeni”: tak, potrzebujemy bezpiecznych przestrzeni. Takimi mogą być szkoły artystyczne. Uczelnie najczęściej nie organizują pomocy psychologicznej na własną rękę, kierują osoby studiujące do inicjatyw zewnętrznych. Uniwersytet w Kielcach założył jednak darmową poradnię psychologiczną, gdzie wsparcie obejmuje też problemy z określeniem tożsamości psychoseksualnej. Pracujący tam na Wydziale Sztuki Maciej Zdanowicz mówi, że „są tak poranieni w domach, że musimy się nimi zająć. Wiedzą, że u nas jest bezpiecznie”. Niektóre wydziały szkolą wykładowców, jak postępować z queerowymi studentami. Niektóre, jak UAP, nie robią nic, a z serii artykułów w poznańskiej „Wyborczej” można przekonać się, jakie to ma skutki. Kobiety oznaczają ginekologów na znanylekarz.pl opinią „rzułty”, jeśli w swojej praktyce nie kierują się wiedzą medyczną, ale „przekonaniami” i „klauzulą sumienia”. Nie wiem, jak osoby queerowe mogłyby oznaczać homofobów. Etykietką „chujowy”?
Co do „performowania wspólnego bycia” – może te osoby performerskie w trakcie studiów znalazły swoja grupę rówieśniczą, w której mają poczucie przynależności? Przeciętny wiek coming outu w polsce to około 19, 20 lat. To jest ten czas, kiedy jest się już dorosłym (w końcu) i można zacząć żyć po swojemu. Można odciąć się od toksycznej rodziny (Bąkowski w wywiadzie przyznaje, że był wypieszczonym dzieckiem, co dla osób queerowych nie jest standardem po coming oucie), wyjechać do większego miasta, zacząć życie na własną rękę i odkrywać „wspólne bycie”. W ostatnim odcinku podcastu Marty Niedźwiedzkiej padło zdanie, że w Polsce łatwiej powiedzieć „aborcja” albo „apostazja” niż „z własnej woli nie rozmawiam z moimi rodzicami i chcę, żeby tak zostało do mojej śmierci”. Zerwanie kontaktów z rodziną to nie jest doświadczenie przynależne tylko osobom queerowym. Mam jednak wrażenie, że o ile osoby hetero mogą zdecydować: „rozmawiam z rodzicami czy nie”, osoby queerowe mogą urwać taki kontakt od razu, gdy zostaną wyrzucone z domu rodzinnego w momencie coming outu albo wyrwą się z niego natychmiast po „gwałcie naprawczym”. Odstajesz od normy? Jedź do dużego miasta, na przykład do takiej queerowej Warszawy. Ale czy tu jest bezpieczniej? W listopadzie prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski zezwolił na przejście przez Warszawę Marszu Niepodległości, na którym skandowane były hasła: „Antifa ma hifa”, „jebać pedałów”, „znajdzie się kij na pedała ryj”, „zakaz pedałowania”. Wcześniej w czerwcu po raz kolejny otwierał Paradę Równości słowami: „Mam nadzieję, że te wszystkie postulaty, z którymi jesteśmy od wielu lat na ustach, będą realizowane”. Nie zostały zrealizowane. Na pytanie o równość małżeńską Trzaskowski odpowiada: „związki partnerskie”. „Tęczowy Rafałek” albo „Rafalala” obrywa za samo przebywanie w naszym otoczeniu. Wyobraź sobie, że twoja obecność w pobliżu twojego kandydata na prezydenta ściąga w dół jego notowania (od razu dodam, że nie głosuję na Rafała Trzaskowskiego).
Bąkowski w wywiadzie cytuje Nałkowską, mówiąc: „jesteśmy tacy, jak nas widzą inni”. Czy to znaczy, że jestem „pedałem jebanym”? Czytałem to wielokrotnie, te słowa były adresowane do mnie, pojawiały się po paradzie, marszu i publicznym zabraniu przeze mnie głosu, kiedy wspomniana była moja orientacja seksualna. Ta sama Nałkowska jest autorką słynnego hasła „Chcemy całego życia”, które jest tytułem wystawy w PGS Sopot. My, queery, też chcemy całego życia. Od lat osiemdziesiątych XX wieku, kiedy środowiska homoseksualne w Polsce zaczęły się organizować, walczymy o akceptację i tolerancję. Nie jesteśmy w stanie niczego na społeczeństwie wymusić, nadal w polityce ton nadają osoby, które z kampanii na kampanię obiecują nam to samo, a raczej coraz mniej, żeby nie zrazić do siebie (tu wstaw). Od 1989 nie było nigdy queerfriendly rządu. To Bąkowskie „wymuszanie akceptacji” (szkoda, że jeszcze nie „ostentacyjne”) w przestrzeni instytucji jest po prostu naszą tam obecnością. Kolektyw STOP BZDUROM w roku 2020 mówił: „sam fakt, że istniejemy, jest radykalny”. Ja jestem szczerze zmęczony takim istnieniem, kiedy ciągle muszę powtarzać to samo, bo ktoś inny ciągle robi to samo.
W trakcie pisania tego tekstu rozmawiałem z kilkoma hetero kolegami i usłyszałem, że:
To, co Bąkowski nazywa „bezpieczną przestrzenią”, w rzeczywistości jest koniecznym zabezpieczeniem przed dyskryminacją i przemocą, z którymi ciągle się spotykamy. I te przestrzenie organizujemy na własną rękę, na własnych warunkach, uprawiamy socjoinżynierię wernakularną. Jeżeli ktoś uważa, że te wymienione powyżej teksty, które usłyszałem od swoich kolegów, są neutralne i OK, to czekam na #heterosplaining. Czekam też na telefony od nich, bo nie wiedzą, że są cytowani (to oczywiście nie są dosłowne cytaty, nie mam w zwyczaju nagrywać rozmów z kolegami).
Przez 35 lat „wolnej” Polski i 20 lat w Unii Europejskiej w naszych sprawach pod względem prawnym nie wydarzyło się nic, oprócz faktycznie zwiększonej widoczności medialnej i rosnącej świadomości społecznej. Dorastałem w czasach „Stevena z Dynastii”, który po swoim coming oucie został przez scenarzystów zabity, po czym cudem powrócił do serialu ze zmienioną twarzą i w wersji hetero. Więcej szczęścia miała moja bohaterka z okresu dojrzewania, Małgorzata Rawińska, jedna z osób zaproszonych przez Andrzeja Woyciechowskiego do odcinka „Na każdy temat”, w którym pokazywał „prawdziwych gejów” i „prawdziwe lesbijki”. Widoczność grup mniejszościowych w przestrzeni publicznej sprzyja emancypacji członków tych grup. Ja jako punkt odniesienia miałem Małgorzatę, ktoś młodszy może mieć „performerów z jasełek”, przedstawionych jako naturalną część środowiska kulturalnego, a nie w atmosferze skandalu oraz śmierci. Bąkowski chyba kompletnie nie zauważa, że jest heteroseksualnym białym mężczyzną polskiego pochodzenia żyjącym w Polsce i tutejsza scenografia została zaprojektowana z myślą o nim.
Niestety usłyszałem też teksty „w obronie Bąkowskiego” – jak gdyby „on pierwszy powiedział to pod nazwiskiem”. Jak gdyby był to akt odwagi. Jeżeli powszechne jest przekonanie, że „queerowe jasełka są wszędzie” oraz że nie da się ich krytykować, no to mamy totalnie gruby problem z homofobią. Mnie to nawet nie dziwi ani nie zaskakuje, mieszkam w Polsce, homofobia comes as no surprise. Pewien artysta wyznał mi, że też jest w Polsce dyskryminowany, bo nie może kupić jakiejś substancji chemicznej. Gurl, do you really wanna play this game? Naprawdę zestawiasz dostęp do praw człowieka z dostępem do substancji, którą spokojnie mógłbyś wymordować pół miasta?
Nigdy nie pisałem tekstu, w którym musiałbym tłumaczyć najbardziej podstawowe sprawy funkcjonowania grupy mniejszościowej w kraju, gdzie obywatele są bardziej progresywni niż ich własny pierdolony rząd. I jeszcze tłumaczyć to wszystko komuś, kto teoretycznie jest wykształcony. Jeżeli nasza obecność i widoczność jest problemem, to jest to problem tak stary jak rasa ludzka. Tak, jesteśmy wszędzie, zawsze byliśmy i będziemy.
I taki to był tydzień, w którym nie było Marcina Wichy
A tu wychodzi Wicha: okrągła twarz schowana w ramionach, ręce w kieszeniach, buty, które naprawdę przestały kochać dizajn. I sam ustawia się w kącie. Cichy obserwujący.
czytaj więcej ->Piętra i warstwy. Recenzujemy „Brutalistę”
215 minut gniecenia dupska w kinie, przecięte na pół obowiązkową, wmontowaną w film przerwą, może być waszym własnym kinematograficznym Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Po...
czytaj więcej ->Co robił Kentridge w Białymstoku
Za każdym razem, kiedy zdarza mi się wejść w jedną z filmowych instalacji Williama Kentridge’a, czuję, że to jeden z największych współcześnie żyjących artystów. Potem, już na c...
czytaj więcej ->