♡⟡ৎ౨ 𝓜𝓲𝓮𝓴𝓴𝓸𝓼𝓬_𝓢𝓮𝓻𝓬𝓪 ౨ৎ⟡♡ [opowiadanie Arka Kowalika]
Chcę tylko rozwalić się na kanapie na backstage’u i zniknąć. Powiedziała, że przyjdzie, ale jej nie było. Chłopaki coś do mnie mówią, przepraszam. Quan daje mi gibona. Buch i trzymam, nie chcę już więcej oddychać.
Publikujemy przedpremierowo jedno z opowiadań Arka Kowalika, które ukaże się w zbiorze pt. „Dźwięki ptaków” 7 kwietnia 2025 nakładem wydawnictwa ArtRage.
Budzimy się rano w łóżku jej brata. Na zewnątrz jest chłodniej i wreszcie pada. Mokry beton i chłodne powietrze. Może byłoby lepiej, gdybym wyszedł wcześniej. Z łóżka widzę czubki drzew i szare niebo. W tym świetle jesteśmy inaczej nadzy niż w nocy. Ma gładką twarz, widzę, że nie śpi. Widzę palec lewej stopy, złamany paznokieć, widzę kawałek piersi. Uśmiecha się do mnie, uśmiechamy się do siebie. Jej oczy też są inne teraz, bardziej szare niż niebieskie. Chcę ją pocałować, bardzo, bardzo. Ale najpierw chcę umyć zęby. Czuję kapcia po wczoraj. Może ona też. To by strasznie wszystko popsuło.
Wstaję, sięgam po bokserki. Znajduję telefon i głośnik. Pięć nieodebranych połączeń. Odpisuję, że już jadę. Myję zęby pastą jej brata. Odkładam tubkę wgniecioną jak wcześniej. Puszczam Rejjie Snow, Egyptian Luvr, zupełny chill, jeju, ale jest fajnie.
Nawet nie spaliśmy ze sobą. To znaczy dosłownie spaliśmy – razem. Bez seksu, bez loda, bez niczego. Dwa razy próbowałem zejść do niej. Powiedziała: Nie, nie, to dla mnie intymniejsze niż seks. Serio? No w sumie racja.
Rozebraliśmy się trochę przypadkiem. Było nam tak dobrze razem. Chcę być z tobą. Mieszkam obok, powiedziała. Ale wiesz, bez seksu. Rozumiem, jasna sprawa. Będę spał na sofie. Masz sofę? Mam.
To mieszkanie jej starszego brata. Są wakacje, brat poleciał na turniej frisbee. Ona wakacje spędza w Warszawie. Wróciła z Berlina po zakończeniu semestru. Pomieszkuje u rodziców i u brata. Co tam studiujesz? Taniec. Mogłem się domyślić po tym, jak się ruszasz.
Nie musieliśmy daleko iść. Impreza była na jednej z barek nad Wisłą. Mieszkanie w kamienicy na Powiślu. Z wejściem obok lokalu z pankejkami i pizzą.
Zupełnie przypadkiem się rozebraliśmy. Okej, wiadomo było, co się stanie, ale jednak przypadek. Było nam razem dobrze. Przytulaliśmy się całą noc. Lepka skóra, wilgotne włosy. Jej policzki były gorące i czerwone. Jakbym jadł truskawki, a potem trzymał jej buzię w dłoniach. Tak gorąco, a my całą noc – ciało przy ciele. Już prawie śpimy i znów się całujemy. Zdejmujemy z siebie koszulki, skarpetki, spodnie. Zsuwam jej legginsy, czy co to jest, są bardzo ciasne. Prawie spadam z łóżka. Ojej. Zaskoczony jak dzieciak. Może to majtki w kolorze ciała. To już? Tak, to już, to wszystko. Jaka ty jesteś urocza, ojej. Ty też jesteś uroczy.
Nie wiedziałem, że można się całować na tyle różnych sposobów. Aż zaczęło się robić jasno. Ugryzła mnie w ucho i powiedziała: O wschodzie słońca zmieniam się w buraka. Chodź spać. Okej, idziemy. Mój budzik zadzwonił o ósmej. To podłe tak dzwonić. Przesuń, drzemka, zatrzymaj.
Zrobić ci kawę?, spytała. Mój brat ma dużo pysznych.
Muszę się zbierać, muszę do pracy. I tak jestem spóźniony.
W sobotę?
Dzisiaj jest piątek.
Aha.
Jak ty się uroczo uśmiechasz.
Ty też.
Haha, okej, serio muszę.
Do zobaczenia, Antek.
Może numer? Może ig?
Zamawiam ubera. Zostawiłem samochód pod mieszkaniem mamy. Szczęśliwice, pięć dych, ja pierdolę. To przez deszcz tak drogo. Wszędzie są kałuże i nadal pada. Dwie godziny pracy w pizdu. Płatność odrzucona. Okej, popłynąłem wczoraj. Przelew z oszczędności. Czy ja mogę w ogóle dzisiaj jeździć? Nie, no luz, alko prawie nie piłem. Okhundzon przyjechał. Super, tylko gdzie? Cisnę na ulicę obok. W głośnikach disco polo. Jebać, w słuchawkach Joey Bada$$, I used to feel so devastated, w kolejce Mac Miller Love Lost, i znów Rejjie. But now we on our way to greatness. Cierpliwości, Antek, trochę cierpliwości.
W pajęczynce ekranu sprawdzam jej insta. Nie wierzę. Ta dziewczyna to nie moja liga. Serduszkuję trzy zdjęcia i kilka stories. ♡˖⟡ৎ౨ 𝓜𝓲𝓮𝓴𝓴𝓸𝓼𝓬_𝓢𝓮𝓻𝓬𝓪 ౨ৎ⟡˖♡, dancer | performer | feminist; she/they. Ona nie tańczy, jej każdy ruch to słowa, z których składa opowieści. Stories: Tańce, Rozkminki, Czułości, Protesty. Wpadam w jej profil jak opos w pączki. Piękna, mądra i czuła Inga.
Inga, Inga, Inga, Inga. Powtarzam, przyzwyczajam język, obracam na języku, Inga.
Wtedy dostaję od niej dm.
Cieszę się, że Cię poznałam.
Serduszkuję. Też się cieszę. Emotka: niebieskie serce.
Wysyłam jej C U Girl Steve’a Lacy’ego. Może to za szybko.
Chuj tam.
Can’t wait to see you girl.
Wysiadam z ubera i biegnę po klucze do auta. Mama pyta, czy nie miałem być u wujka, no miałem, już lecę. Synu, kiedy ty dorośniesz. Już przestałem rosnąć, metr siedemdziesiąt pięć musi wystarczyć. Lecę, mamo, do jutra!
Na Bakalarską już blisko. Wpadam do sklepu wujka. Opieprza mnie, przepraszam. Jeszcze raz się spóźnisz, możesz się nie pojawiać. Okej, wujek, to się nie powtórzy. Ładuję kartony na pakę.
Piszę do Ingi, co robisz w sobotę? Gramy w Pomruku, wpadnij, jeśli masz czas? Ze znakiem zapytania, że niby luz, jak nie.
Lecę na Sycylię.
Ała.
Wysyłam: uśmiech i łezka.
Nie widzimy się przez dwa tygodnie. Ona jeździ fiatem 500 wokół Sycylii. Ja zapierdalam volkswagenem caddy po restauracjach. W Pomruku jest ogień. Ale kiedy wchodzę na scenę, czuję… W sumie nie wiem, co czuję. Ekscytacja, jasne. Niepokój, jak zawsze. Ale też smutek. Inny niż mój standardowy smutek. Widzę ciemność, jak się porusza przede mną. Ciemność pulsuje i oddycha. Wchodzę na pętle i znikam. Puste serce, zimne dłonie, nie chcę dalej być sam | Mieszam proszki, żeby nie czuć emocji, które mam | Ciągle dystans, nie potrafię siebie dać więcej | Jebać tych wszystkich ludzi, złap mnie za rękę. Inaczej wypluwam wersy. Ciemność to słyszy.
Serduszkuję jej wszystkie storiski. Ona serduszkuje moje. Piszemy codziennie. Wysyła mi zdjęcia makaronów. Ja wysyłam swoje kawy we Flat Elephant, jak piszę teksty. Ona na plaży wygląda obłędnie. Wysyłam jej zdjęcia znad Wisły, jak ćwiczę na drążkach z chłopakami. Wczoraj godzinę siedziałam na piasku; niebo miało wszystkie kolory, aż zrobiło się zupełnie ciemno; niebo i morze zlały się w jedno; w oddali świecił port, myślałam o Tobie. Wow, chyba wysłała mi wiersz. Każde kolejne serduszko znaczy mniej. Każde kolejne jest obowiązkiem. Wracaj wreszcie. Nie ma mnie tutaj, nie ma mnie tam, gdzie chcę być. Nie ma mnie nigdzie.
Wysyła: lecę, samolocik i take-off.
Znów u jej brata, znów poleciał grać we frisbee. Wcześniej niebo jak atrament i spacer wzdłuż Wisły. Siedliśmy na schodkach, znów czułem się jak dzieciak. Po drugiej stronie stadion, po moście leciał pociąg. Mnóstwo ludzi, co chwila widziałem znajome mordki, jej, jaki ten świat jest piękny.
Z balkonu patrzymy na Pałac Kultury. Podajemy sobie jointa. Jej oczy się błyszczą. Włosy ma spięte w kitkę na czubku głowy. Lubię twoją kitkę. A ja twoje niebieskie włosy, odpowiada. Balkon jest duży, na paletach leżą wielkie poduchy. Jesteśmy ukryci przed światem. Jesteśmy nadzy szybciej niż ostatnio.
Antek, to dziwne, ale przy tobie czuję się jak za pierwszym razem, jakbym znowu była w liceum.
A to nie będzie pierwszy? Haha.
Haha, nie.
Ile miałaś lat?
Szesnaście.
To masz dziesiątą rocznicę, gratki!
Haha, tak. I to też było w wakacje. Dawno tego nie robiłam.
Jak długo?
Ze trzy lata.
Dlaczego?
Milczy chwilkę i przykłada buzię do zasłonki balkonu. Patrzy na zewnątrz. Patrzy na mnie.
Mam złe doświadczenia. Może trafiałam do tej pory na złych chłopców, Antek. Ale nie psujmy tej chwili.
Okej, odpowiadam i bawię się jej włosami. Pod tym niebem mają fioletowy odcień.
Inga, nie przeszkadza ci, że jestem młodszy?
Czemu miałoby mi to przeszkadzać?
Nie wiem. Zwykle jest odwrotnie.
To tylko cztery lata.
Ma drobne piersi, drobne dłonie. Rysuje palcami wzory
na moim torsie, wokół pępka i sutków. Rzuca na mnie zaklęcia.
A ty, ile miałeś?
Co ile?
Ile miałeś lat, kiedy pierwszy raz z kimś spałeś?
Dziewiętnaście.
Skłamałem, nie wiem czemu.
Mordo, całą noc rzeźbiłem bity. Nie śpię, nie wychodzę z domu, nie widzę słońca, zapominam zjeść. Rozwalił się na przednim siedzeniu jak do grania w Fifę. Tylko mu dać pada. Ale w przedniej szybie zero zieleni, tylko beton. Wieżowce tańczą w gorącym powietrzu nad asfaltem.
Patrzę na niego z powątpiewaniem.
Wiem, że nie wygląda, jakbym nie jadł. 32 stopnie, wtranżalam nocami, jak w ramadan. Vuzi, bracie, ten album rozpierdoli wszechświat. Za rok będziemy w innym miejscu.
Lepiej zapnij pasy.
Lepiej zepnij dupę! – i już skręca w palcach blanta. Polecimy jak SpaceX!
Quanimodo, Quantakadabra, Gruby Mały, Kurczak Majonez, Wiadro, Quanuszek, po prostu Quan. Mój brat z innej matki. Jedziemy caddy, biały lakier, opuszczone okna. Fura oblepiona po obu stronach. Po jednej olbrzymie mochi. Po drugiej wielkie logo Vege Asia. Puste ulice, znów weekend. Quan walczy z bluetoothem, w końcu się wpina. Puszcza album Metro Boomin. Mocny bas, 808, tu-tu-tu-tu-pum, tu-tu-tu-tu-pum. Caddy cały trzeszczy. Znamy się z Quanuszkiem od podstawówki. W każdej szkole razem, nigdy w jednej klasie. Dopiero studia osobno. On poszedł na inżynierię dźwięku na polibudę. Ja na SGH na zarządzanie, lol. Poznaliśmy się w szkółce pływackiej, mieliśmy po siedem lat. Prawie się utopiliśmy na pierwszej lekcji w dużym basenie. Ja go prawie utopiłem. Woda była zimna. Wypuściłem deskę. Wpadłem w panikę. Machałem łapami na oślep. Spieniłem wodę. Trzasnąłem go piętą prosto w nos. Poleciała krew. Musiało to wyglądać jak atak rekina. Rekin ludojad na Szczęśliwicach. Chwyciłem się Quanuszka i razem poszliśmy pod wodę.
Ale pierdzą te głośniczki.
No mordo, nawet nie mam kołpaków. Dobrze, że nie jest na kasety.
Czekaj, mam głośnik.
Jeszcze raz Metro Boomin i Travis Scott, potem Playboi Carti. Bas wypełza z kierownicy, wchodzi w moje palce. Quan wpycha głośnik w uchwyt na napój.
Co tam u twojej dupki?
Nie słyszę, co mówisz.
Jak tam z Ingą?
Fajnie. Tylko ona znowu gdzieś jedzie. Ze znajomymi na Mazury.
Czekaj, Vuzi. Spotkaliście się już dwa razy. Dwa razy spaliście w jednym łóżku. Ale dalej się nie puknęliście. Tylko prowadzicie głębokie rozmowy i drapiecie się po brzuszkach.
I ciągle piszecie. I nawet nie wiesz, co ona robi, jak jej nie ma.
Wiem, co robi. Wysyła mi zdjęcia.
Vuzi, musisz stawić czoła faktom. Jesteś simpem.
Pierdol się. Przynajmniej nie muszę robić castingów, żeby znaleźć dziewczynę.
Nie robię tak, ziomek. Potrzebujemy wokali na płytę.
Wszystkie zrobisz i potem nie będzie miał kto nagrywać.
Domka sama mnie zaprosiła do siebie! Simpie.
Akurat zaraz po tym, jak twój track zrobił sto tysięcy.
Imponuje jej mój talent.
No raczej nie kondycja.
Simping simp.
Nie jestem simpem. Z Ingą to co innego. To jest poważne. Mam poczucie, jakbyśmy się znali od zawsze. Miałeś tak kiedyś, mordo? Poznajesz kogoś i nie czujecie żadnych barier? Od razu czułem, że możemy się dotknąć. Tak zwyczajnie dotykać. Nigdy nie byliśmy sobie obcy. Tylko po prostu wcześniej się nie spotkaliśmy. I było tak super, że po prostu nie chcieliśmy się rozstawać.
Mam tak za każdym razem po emce.
A spierdalaj.
Rób, jak chcesz, nie moja sprawa. Zaraz ci się zacznie zwierzać ze związków. Just saying, bruh. Wygląda jak simping.
Wjeżdżamy w Stary Mokotów. Parkuję pod teatrem. Quan wygrzebuje się z siedzenia. Wysiada i z nerki na chodnik wypada mu giet zioła, cały sprzęt do skręcania i dwie samary molly. Dokładnie pod stopy starszej pani. Nie żeby po raz pierwszy tak się zdarzyło.
Mordo, wyraźnie nie jesteś tajnym agentem.
We Flat Elephant jest nowy barista. Mówi do nas od razu po angielsku. Śmiejemy się, odpowiadamy po polsku, że to, co zawsze, i na zniżkę, chłopak się miesza. We Flacie zawsze lecą dobre oldskulowe rapy. Napisałem tutaj Puste Serce. Właścicielem jest Słoniu SLG, ziomek z jednej z legendarnych ekip. Czterdzieści siedem lat, emeryturka i dripy zamiast rapów. Mógłby być moim starym. Mimo tych wszystkich blantów pewnie i tak jest lepszym ojcem, bo Słoniu ma jedną zajebiście ważną zaletę: nie spierdala do Wietnamu, tylko całe życie siedzi na Moko.
Ej, a w zasadzie co znaczy SLG? Pytam Quanulka.
Skręcam Lolka z Grama.
Serio?
Aha.
No nieźle.
Inga przesyła mi znikającą wiadomość. Oglądam trzy razy, zanim wyparuje. Nie pomyślałem nawet, żeby zrobić screena.
Nie zdążyłem zrobić screena; hot face emoji.
Nie wolno.
Tęsknię za Tobą.
Ja też.
Kiedy się widzimy?
Wracam w sobotę.
Quan ściska swój telefon i piszczy jak dziewczynki na k-popie.
Więc w sobotę.
Tak; niebieskie serce.
Stary, w listopadzie gramy przed DEADBOYEM! Robi tour po Europie. Zagramy w Zaćmieniu!
Spotykamy się, życie jest snem. Wieczorami powietrze ciepłe niby w dzień. Słońce przyłapuje nas w dziwnych miejscach. Na barkach nad Wisłą. W podwórkach kamienic. Na plaży przy dogasającym ogniu. Wychodzimy z piwnic pełnych muzyki i mrużymy oczy. Tańczymy dalej. Tańczymy pod pałacami, pod drzewami, na dachach i w podziemiach. Jesteśmy zmęczeni i szczęśliwi. Nie wierzymy w inne pory roku. Nie istnieje żaden czas poza latem. Oddychamy muzyką. Żyjemy muzyką. Śnimy muzyką. Spójrz, mamy muzykę na zębach. Muzyka ścieka nam po brodzie. Lepi palce. Muzyka jest naszym wszystkim.
Odbieram ją z treningu. Wierny biały caddy. Opuszczam szybę. Hej.
No hej.
I wtedy Inga widzi drugą stronę twarzy.
Boże, co ci się stało?!
Lepiej spytaj, co z tym drugim typem. I trzecim.
Inga ma na sobie szorty adidasa i krótki top. Wciąż rozgrzane policzki. Miękkie usta, chciałbym jeść z nich czereśnie.
Znasz Szczęśliwice?, pytam. Nie bardzo. Świetnie. Warszawa znikąd nie wygląda tak pięknie.
Pędzimy przez zakurzone ulice. Klima się zepsuła. Otwarte okna, uchylony daszek. Wiatr targa włosy, jaka ona jest piękna. Puszczam Franka Oceana, a niebo jest pink and white.
Wchodzimy na górkę w parku Szczęśliwickim. Wow, nie wiedziałam, że stąd jest taki widok. Nie jest wysoko, ale przed nami cały skyline Warszawy. Wieżowce wyrastają wprost z drzew. Liście falują jak w tybetańskiej modlitwie. Albo jak smok, który ułożył się nam pod nogami. Trawa jest sucha, rozkładamy koc.
Z turystycznej lodówki wyciągamy bubble tea, papier ryżowy, tofu, mango, zioła, czereśnie i wino, którego nazwy nie potrafimy wymówić. Latające mrówki przepychają się do zgniecionych owoców.
Pojechałem wcześniej na Bakalarską, na targowisko, żeby to wszystko kupić. Blisko wejścia salony manicure. Zapach acetonu i lakieru do paznokci. Dziewczyny zapraszały do środka. Pokazałem czarne paznokcie, sorry, już mam zrobione. Fryzjerzy zapraszali do środka. Pokazałem niebieskie włosy, sorry, jeszcze nie trzeba. Czekałem na zamówienie przed lokalem z bubble tea. Dwóch typów gapiło się na mnie. Stali przed remontowanym sklepem. Jeden miał na sobie starą koszulkę Legii, drugi ciemny T-shirt ujebany białym pyłem. Pewnie cały dzień piekli razem bagietki.
Fajne buty, oryginalne, co?
Typ w koszulce Legii wskazał na moje air jordany. Zignorowałem go, ale nie odpuszczał. Podszedł bliżej. Co, nie nauczyli cię po polsku, co, skąd masz te buty, co? Czułem, jak mu gnije z japy.
Chuj ci do tego, co?
Patrz, mówi po polsku. Matka ci je uszyła, co?
Pchnąłem typa i wyjebał się, szmaciak, na murku. Drugi był, widać, mniej pijany. Jebnął mi pizdę pod oko. Lekko, ale zupełnie z zaskoczenia. Zaczęliśmy się szarpać. Odwinąłem mu się, łokciem w nos. Rozdzieliło nas trzech czarnych. Krew drugiego szmaciaka zajebała mi nową koszulkę. Zaprowadzili mnie na stragan swojego kumpla. Ten dał mi za free T-shirt supreme. Zapłacę następnym razem, no need, brother, no need, zapłacę, dzienks za pomoc. Thảo, dziewczyna ze sklepu wujka, opatrzyła mi oko.
Wygląda dobrze, nic takiego się nie stało. Ale idź do lekarza, Vũ.
Dodała, że mam szczęście, bo skończyła szkołę pielęgniarską, więc wie, co robić. To tak jak moja mama, też była pielęgniarką, zanim tu przyjechali, ale nic nie powiedziałem. Tylko coś mi podeszło pod gardło i zapiekły mnie oczy. Zauważyła, bo przecież miała twarz tuż przy mojej. Pomyśli, że to przez szmaciaków, ale to w ogóle nie to. Chuj, wymrugałem, nie ma co się tłumaczyć.
Serio, Vũ, wszystko jest okej.
Pójdę później do lekarza, dzięki.
Ingę podpala ta historia. Wpada w rant o Polakach i o rządzie, tym i poprzednim, o murze na granicy, prawach kobiet, aborcji, rasizmie i patriarchacie, jakby to wszystko było jedno i to samo.
Nic się nie zmienia w tym gównokraju. Nie chcę tu wracać, Antek.
Luz, tak się zdarza. Przywykłem.
I właśnie w tym jest problem.
Wtedy ona płacze, a ja ją pocieszam. Trochę dziwne, bo to ja dostałem pizdę pod oko, ale okej. Patrzę na mrówki, jak wdrapują się na kolejne owoce.
Hej, lepiej zjedzmy te czereśnie. W ogóle patrz, latające mrówki, haha. Jak jakiś upgrade w grze. Co będzie dalej, lewitujące pająki, szczury-skorpiony?
Słońce utopiło się w wieżowcach, ale niebo wciąż jest jasne. Jest lato i noce przestały istnieć. Pod kocem czuję kamyk, który wbija mi się w łopatkę. Wynajdujemy wciąż nowe techniki całowania. Księżyc jest olbrzymim pomarańczowym balonem. Tak ciężki, że z ledwością wisi nad miastem. Mogę strzelić w niego pestką czereśni i pęknie, mówię do Ingi. Sflaczały, spadnie prosto na centrum. Przykryje biurowce i w poniedziałek ludzie nie będą wiedzieli, co ze sobą zrobić. W końcu odpuszczą i pójdą tańczyć, mówi Inga. Nachyla się do mnie i ustami podaje mi kolejną czereśnię. Obracam w ustach pestkę. Strzelaj.
Pawełek robi bibkę, w domu starych w Starej Miłosnej. Duży salon, stare drewniane meble, wszędzie pełno gratów i rodzinnych pamiątek. W każdym pokoju krzyż. Ktoś powiedział, że ojciec trzyma w sypialni obraz pradziadka na koniu, ale dzisiaj wszystko wygląda inaczej. Tam, gdzie był telewizor, stoją wielkie głośniki. Quan z Beatrootem rozstawili mixer i laptopy. Szkło się trzęsie, dach podskakuje jak w chatce Panoramiksa. Jest nas tu chyba setka osób albo i więcej.
Inga poznaje moją ekipę. Wszyscy ją kochają. Leje się alko, sypią pasy. Beatroot gra oldskul. Natu wchodzi luźno na bit. To młodsza siostra jednego z naszych ziomków. Małe cycki, gruba dupa, w piździe mam, co myślisz | jak chcę, jestem tom boy | ty masz mordę jak tampon | zaliczysz, jak ci się przyśni.
Quan, bierzmy ją do ekipy.
Za bardzo zrzyna z Princess Nokii.
Każdy z czegoś bierze. Brakuje nam dziewczyny.
Mamy przecież.
Wokalistki, ale nie raperki.
No nie wiem.
Pomyśl.
Impreza płynie, nie wiemy już, którą godzinę. Po drodze wpadają psy, ale szybko wychodzą, bo tak się składa, że ojciec Pawełka jest, no cóż.
Idziemy z Ingą na górę. Przyciskamy się do ścian. Spadają jakieś obrazy. Ona zaciska nogi na moich biodrach. Trafiamy na zamknięte drzwi. Znajdujemy kluczyk w doniczce rododendrona. Zamykamy się w środku. Kochamy się w łóżku starych Pawełka. Pradziadek Pawełka patrzy na nas z konia.
Budzę się, czuję się dobrze. Jesteśmy w salonie. Cała reszta wciąż śpi. Ciepłe ciała na fotelach, poduszkach, dywanie. Spokojne, miarowe oddechy. Głowa Ingi na moim ramieniu, nie widzę jej twarzy pod splątanymi włosami. Po całej nocy wciąż ładnie pachną. Oboje siedzimy pod brązowym kocem z tygrysem. Wysuwam się spod niej i układam jej głowę na oparciu sofy.
Nie wiem, jak Pawełek wyjaśni, czemu meble i dywany walą ziołem. W kuchni piętrzą się miski z resztkami chipsów, walają butelki. Godzina 14:23 na ekraniku piekarnika. Nalewam sobie szklankę wody. Chłód spływa po krtani. Czuję się dobrze. Tylko lekki smutek, lekka nostalgia, lekkie zmęczenie. Jak zawsze po emce, wiadomo. Idę się odlać.
Pawełek, kurwa.
Pawełek nie słyszy. Leży pod kiblem, twarz na dywaniku, prawa ręka w bidecie. Próbował, nie trafił. Próbował bardziej. Resztka rzygów zaschła na krawędzi muszli. Staję nad nim w rozkroku i bardzo długo sikam. Do muszli. Myję dłonie, myję twarz. Małe, zmęczone oczy, ale czuję się dobrze. Limo pod okiem jest żółte, prawie zniknęło. Już nie boli, kiedy dotykam. Poprawiam włosy. Są wciąż ciemnoniebieskie, ale trochę pojaśniały od słońca. Mama mi wczoraj poprawiła odrosty. W sumie to wyglądam zajebiście.
Dobra noc, dobrzy ludzie, moje mordki. Rozmawialiśmy do wschodu słońca. Przyciśnięci z Ingą do siebie. Palce muskające ramiona. Mówiliśmy prosto do uszu. Było cudownie, teraz lekki smutek, normalne. A jednak zastanawiam się, czy to nie jest tak, że mamy pomiędzy sobą jakąś barierę. Granicę, której nie potrafimy przejść. Odgarniam rzeczy na blacie stołu w kuchni. Zbieram to, co nadaje się do jedzenia. Ser, papryka, chleb, jajka w lodówce. Kroję paprykę na mniejsze kawałki i robię jajecznicę. Znamy się już dwa miesiące, ale czy wiem o niej więcej, niż wiedziałem po tygodniu?
Ała!
Ciachnąłem się w palec. Krew ma gorzki smak pokruszonej tabletki. Zastanawiam się, ile mdma jest wciąż w mojej krwi i czy mogę się nią znowu porobić.
Jest koniec sierpnia, a my gramy w Hydro. Mówiła, że przyjdzie, ale wciąż jej nie ma. Ostatnio rzadziej się widzimy. Mówi, że ma projekty. Tańczy w różnych rzeczach. To ważne, żeby dużo robić, jak tu jestem. Nie tracić kontaktów. W Hydro jest duszno i gorąco jak w batyskafie na dnie morza. Jesteśmy zamknięci, sto pięćdziesiąt osób. Nasze lepkie ciała kleją się do siebie. Oddychamy wspólnym powietrzem z naszych płuc. Wynurzymy się dopiero za godzinę. Quanimodo, scholes, Patryś, Kotti i ja, Vuzi. Robimy miazgę w piątkę na scenie. Ledwo się mieścimy. Ta scena to tylko podest. Wyciągam rękę, opieram się na dłoni jakiejś dziewczyny i krzyczę swoje wiersze. scholes wchodzi po mnie ze swoją strofą. Staję za Quanimodo. Bujam się, niby patrzę, jak miksuje. Ale zarazem skanuję tłum. Szukam jej kitki, jej daszka, jej oczu. Chuja widzę w tych światłach. Kotti zaczyna skakać, wszyscy skaczą. Już nic nie zobaczę. Pod sceną rozkręca się pogo. Patryś rzuca mokrą koszulkę. Wchodzi w młyn z majkiem. Jak wodne polo. scholes chlapie typów wodą z butelki. Mnie pochlap, słabo mi się robi. Wylewam na siebie sam. Zaraz posypią się ściany. Pochowa nas to miasto. Ale my wypełzniemy z ruin. Kotti przejmuje wersy Patrysia. Ten wdrapuje się z powrotem. Mówiła, że przyjdzie, ale wciąż jej nie ma. Nie wiem, czy to woda, czy mój pot. Zmiana tempa, większy luz. Cisza. Gaśnie światło. Ciemność sapie i pulsuje. Moja pętla. Wpierdalam się nie w tempo, jakbym jebnął się o schodek. Puste serce, zimne dłonie | złap mnie za rękę, bla bla bla. Mieszam linijki, dobrze, że i tak nikt już, kurwa, nic nie słyszy. Kotti mnie ratuje, kończy zdania. Sam wypluwa całość. Jakoś dolatujemy do końca.
Chcę tylko rozwalić się na kanapie na backstage’u i zniknąć. Powiedziała, że przyjdzie, ale jej nie było. Chłopaki coś do mnie mówią, przepraszam. Quan daje mi gibona. Buch i trzymam, nie chcę już więcej oddychać.
Wszystko ok?
A jak myślisz?
Podchodzi Natu, podchodzi Domka, jakieś typy, których nie znam, a jej nie ma. Napisała tylko, że przeprasza, że nie mogła, smutna buźka, łezka.
Stoję na moście Świętokrzyskim. Zapinam pod szyję kurtkę northface. Wiatr zostawia smugi na Wiśle. Na schodkach pod mostem siedzi kilka skulonych osób. Na drążkach ćwiczy jeden typ w czapce i windstoperze. Wiem, że ona jest w Warszawie, widziałem na jej stories. Dzisiaj gramy przed DEADBOYEM. Ona o tym wie. Wyświetliła moje story. Nie liczę, że przyjdzie. Nie mam już caddy, muszę jechać metrem i dwoma autobusami. Wujek przeniósł mnie na kuchnię. Moje włosy śmierdzą smażonym mięsem. Wracam do mieszkania, myję głowę dwa razy. Po drodze jadę na SGH złożyć podanie o powtórzenie semestru. Już skończę te studia, dla mamy. Niech dostanie ten dyplom.
Przyjeżdżam do Zaćmienia godzinę przed otwarciem bramek. Chłopaki już są. Quan robi ostatni check set-upu. Jest też Natu. Podekscytowana, cały czas coś mówi. To będzie jej drugi występ z nami.
Super wyglądasz.
Dzięki.
Przebieram się na backstage’u. Czarne air maxy flyknit, czarne joggersy nike, czarna koszulka fejk supreme, którą dał mi Kamal, jak dostałem w mordę, lekka czarna kurtka do biegania ze stójką i z kapturem northface, czarna balaklawa under armor, czarne rękawiczki northface. Wszystko zakryte, oprócz oczu, i wszystko czarne, oprócz włosów. Górę balaklawy naciągnę później. Ekipa DEADBOYA sprawdza światła i dźwięk. Lampy błyskają i parzą mi oczy. Salwa basu jak lawina, jakby olbrzym spadał ze schodów.
Lokal się zapełnia, powoli. Nigdy nie graliśmy w tak dużym miejscu. Quan mówi, że DEADBOY się wyprzedał. Oczywiście na nas przyjdzie tylko mała część publiki. Ludzie stoją w kolejkach po piwo. Hałas rośnie. Quan łapie mnie za rękę, chodź, DEADBOY przyszedł. Wyjebane mam, czy go poznam. Stoi w korytarzu i gada z Patrysiem. Skurwysyn jest wysoki, nie spodziewałem się. Patryś ma metr dziewięćdziesiąt, a ten jest wyższy. Włosy długie do łopatek. Koszulka Mastodona z jeleniem i czaszkami. Muszę zadzierać głowę, jakbym, kurwa, karmił żyrafę. Patryś każde zdanie kończy słowem mate, jakby był z Australii, a nie z Ursynowa. Chłopaki się z czegoś śmieją, DEADBOY się śmieje, ale nie wiem z czego. See ya, brothers, cheers, mate. Zbijają piątki, zbijam piątkę, idziemy do naszej kanciapy.
To pewnie nasza największa publika, ale wcale tego nie czuję. Ludzie stoją rozsypani po całej sali. Tylko mała grupka zbiera się pod sceną. Jak skrzydlate mrówki do czereśni, myślę. Po bokach rosną kolejki do alko. Quanimodo staje za konsolą i ciska basy. Zakładam balaklawę, jakbym miał robić napad na bankiet. Wchodzę za chłopakami i Natu. Może jednak przyjdzie. Nie mogę się powstrzymać, by nie szukać jej wzrokiem. Nie wyłączyli jeszcze wszystkich świateł. Nie ma ciemności.
Natu rozpierdala temat. Tłum gęstnieje po jej wersach. Zarzuca nogę na głośnik i twerkuje. Grupka dziewczyn naśladuje ją pod sceną. Patryś łapie mnie za ramię. Zaczyna skakać, skaczę, skaczemy. Lecimy z nowym trackiem, rzucam swoją zwrotkę. Przed nami pulsują cienie. Napierdalamy drum’n’bassem, biegamy po całej scenie. Pyk, światła na full. To już koniec. Mieliśmy tylko 45 minut. Zdejmuję tę jebaną balaklawę, po chuj mi ona była, włosy mam całe mokre od niej. Czuję się tak, jakby spływał z nich atrament. Sprawdzam telefon, sprawdzam jej stories.
Zajebiście było! Chodźmy w tłum, mówi Kotti, i wszyscy idą. Ja mówię, że chwilę posiedzę.
Wychodzę na balkon z boku sceny. Kilku typków, nikogo nie znam. Jeden to chyba tour manager DEADBOYA. Gasną światła. W końcu ciemno. Cisza taka, jaka tylko może być przy dwóch tysiącach par napełnianych płuc. Zapach suchego lodu z dymiarek. DEADBOY staje sam na środku sceny. A po chwili zaczyna się burza. Błyskają światła, grzmi bas. DEADBOY zarzuca głową i zgina się wpół. Headbanger jak heavy metal. Krzyczy, nie słyszę słów, nieważne. Włosy zakrywają mu twarz. U jego stóp fale rąk, pulsująca, spieniona ciemność.
Po trzech utworach sztorm słabnie. Gra wolniejszy kawałek. Tour manager poznaje mnie, mówi, yo, man, it was lit, zajebisty performance, for real. Jego twarz rozświetlasię z każdym buchem. Ma drobny zarost, trzydzieści paręlat. Thanks, mate.
Ziomek, ta dziewczyna to ogień. To jest diament. Nie rozumiem nic z jej rapów, haha, ale występ mega.
O, dzięki. Powiem jej. Can I get some?
Podaje mi blanta i mówi, że mocne. Zaciągam się, teraz on widzi moją twarz. Rozmawiamy jeszcze chwilę. DEADBOY znów przyzywa pioruny. Nie chcemy krzyczeć. Ziomek podaje mi ogarek. Wdycham, czuję, że mi wystarczy, ale to już końcówka, więc wypalam do tipa. Lights off, lights off, słyszymy ze sceny. Ciemność znów zaczyna pulsować. Nad ciemnością unosi się mgła. Paruje z ciał i płynie na scenę. Jakbyśmy byli na cmentarzu i z ziemi podnosiły się dusze. Jeszcze chwila ciszy. Ciemność buzuje. Jeszcze moment. Wrzenie.
Buch za dużo. Jak za pierwszym razem, gdy paliłem trawę. Ledwo schodzę po schodach. Wiszę na poręczy. Plączą mi się nogi. Ale gdy wsuwam się w tłum, nie muszę już łapać równowagi. Nie muszę wiedzieć, gdzie idę. Zmieniam się w ciemność i pulsuję. Ciemność przesuwa mnie coraz bliżej sceny. Tam światła płoną jak fosfor, jak benzyna rozlana na wodzie. Długie włosy unoszą się i opadają na falach dźwięku. Zanurzam się. Tłum ciągnie mnie na dno, by po chwili wyrzucić do góry. Haustami łapię powietrze. Wtedy ktoś łapie mnie za rękę. Drobna kobieca dłoń. Obracam się i widzę tylko sylwetkę, w przerywanych błyskach. Kitkę sterczącą na czubku głowy. W końcu cię znalazłam. Chodź, Vuzi, krzyczy mi do ucha. Przepychamy się przez unoszące się ciała. Uczę się pływać, a ona trzyma mnie za rękę. Byle tylko nie puścić. Trzymaj mnie za rękę, nie puszczaj. Nie wiem, jak długo tak płyniemy, chyba dwanaście godzin. W końcu czuję mokre męskie ciało, miękki spocony brzuch. Quan przyciska mnie do siebie. Obok unoszą się scholes, Patryś i Kotti. Natu puszcza moją dłoń.
Arek Kowalik (ur. 1991) – autor opowiadań. Publikował w „Piśmie”, „Tekstualiach” i „Stronie Czynnej”. W ramach stypendium artystycznego m.st. Warszawy pracuje nad swoją pierwszą powieścią. Pochodzi z Dolnego Śląska, mieszka w Warszawie.
I taki to był tydzień w kulturze. Tajne grupy na Signalu, Limp Bizkit i kryzys instytucji
Fraser ma w sobie tę bezczelność, która pozwala śmiać się w twarz publiczności, a my mówimy: „Wow, no w sumie to nas” – i chcemy oglądać dalej.
czytaj więcej ->Marzec w kulturze: „Dojrzewanie” serialem roku? Gdzie są pieniądze za „Chłopki” i co z koncertem Quebonafide?
Czy „Dojrzewanie” to najważniejszy serial Netflixa w tym roku? Dlaczego Ministerstwo Kultury nie wspiera awangardowych festiwali, a Quebonafide musi grać dwa pożegnalne...
czytaj więcej ->„Wszystko jest ze wszystkim powiązane”. Wystawa „Hans Haacke: Retrospective” we Frankfurcie
Wielu moich przyjaciół i innych ludzi ze świata sztuki mówiło mi, że Haacke jest trudny. Moje doświadczenie było zupełnie inne, zawsze był przyjazny, ale i nieco sceptyczny, kie...
czytaj więcej ->