I taki to był tydzień w kulturze. Tajne grupy na Signalu, Limp Bizkit i kryzys instytucji

Aleksander Hudzik
przegląd tygodnia
28.03.2025
3 min. czytania

Fraser ma w sobie tę bezczelność, która pozwala śmiać się w twarz publiczności, a my mówimy: „Wow, no w sumie to nas” – i chcemy oglądać dalej.

Gdybym mógł wybrać, w jakiej tajnej grupie na Signalu chciałbym się znaleźć, to zamiast tej z wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych wysyłającym emotikonki modlitwy, bomb i amerykańskiej flagi, wolałbym trafić do grupy, w której ktoś powiedziałby mi zawczasu, że w Łodzi gra zespół Limp Bizkit. A tak – nie wiedziałem i ominął mnie koncert roku.

Albo do takiej tajnej grupy, w której ktoś wyjaśnia, dlaczego twórcy South Parku nie pracują nad nowymi odcinkami serialu, skoro w ich kraju motocykliści z Hells Angels krążą wokół salonów Tesli, chroniąc swoimi spalinowymi silnikami nowy elektryczny ład.

Ale trudno. Wylogowałem się do rzeczywistości. Warto było, bo dzięki temu odwiedziłem jedną z najlepszych wystaw, jakie widziałem w Polsce od lat – solowy pokaz prac Amerykanki Andrei Fraser w Zachęcie. I chociaż po dubajskiej czekoladzie (zjadłem trzy) największym internetowym natręctwem ostatnich miesięcy w kulturze jest pisanie: „Najlepsze dzieło o Polsce, nie (nakręcone, napisane, wysmarowane) w Polsce”, to wyrażenie doskonale oddaje istotę wystawy tej performerki i wideoartystki. Od lat zajmuje się ona wyśmiewaniem mechanizmów rządzących instytucjami kultury, a jej sztuka jest potrzebna polskiej publiczności tu i teraz. Fraser ma w sobie tę bezczelność, która pozwala śmiać się w twarz publiczności, a my mówimy: „Wow, no w sumie to nas” – i chcemy oglądać dalej. Ale refleksje artystki, choćby na temat tego, jak pole sztuki podzieliło się i rozpadło na osobne ekonomie – rynek sztuki, instytucje, fundacje, publiczne domeny i artystów – sprawiają, że tę wystawę ogląda się jak złowieszczą kapsułę, którą ktoś z lat 90. wysłał nam do obejrzenia w 2025 roku, żebyśmy zobaczyli, jak bardzo jesteśmy… w kryzysie instytucji.

A na koniec dopchnąłem ten tydzień lekturą w stylu: polecam 10/10 (nie na Filmwebie). Chodzi o Ostatnią zagadkę Hiszpana Arturo Péreza-Reverte. Książka ma klimat na czasie, czyli White Lotus – wakacje, rajska wyspa, plaża, na którą w latach 60. trafia starzejący się aktor, który przez lata grał Sherlocka Holmesa. Wyspa zostaje odcięta od świata, w altanie wisi denatka, a nasz protagonista za bardzo wjeżdża w tryb zawodowy. Zaczyna dedukować, idzie mu to całkiem sprawnie, a cała wyspa klaszcze. Ale nie o tym jest ta książka. Bo Pérez-Reverte sięga po kryminał, żeby opowiedzieć o tym, jak prawdziwe poszukiwania prawdziwych zbrodniarzy po II wojnie światowej kończyły w ślepych zaułkach. I że w prawdziwym świecie, w przeciwieństwie do książek Conana Doyle’a, sprawiedliwości nie ma.

I taki to był tydzień w kulturze.