Dojrzewanie, Netflix
Tacy jak ty uwielbiają mówić o „bullyingu”. Miniserial „Dojrzewanie”
Twórcy Dojrzewania przekonują w wywiadach (a recenzenci to chętnie podchwytują), że nie jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego Jamie wyjął nóż i zadźgał swoją koleżankę. Tylko że sam serial mówi coś innego.
Trzynastoletnia Jade siedzi na ławce na korytarzu szkolnym. Czeka na policjantów, którzy mają ją przesłuchać. Nad dziewczyną wiszą tablice korkowe. Na jednej z nich zapisano kapitalikami sztampowy slogan: Change your words change your mindset. Jade nie zwraca uwagi na tęczowe akcenty wystroju szkoły i hasła z pozytywnym przekazem. Myślami jest z przyjaciółką, którą ich rówieśnik, Jamie, zadźgał nożem na pobliskim parkingu. Za kilkadziesiąt sekund Jade zirytuje się pytaniami pary policjantów, którzy wydają się kompletnie nie rozumieć, co się stało. A może właśnie używają niewłaściwych słów. Wściekła Jade opuści salę.
Jeśli oglądaliście Dojrzewanie tylko raz, prawdopodobnie też nie zauważyliście napisu na tablicy. Kamera pokazała go tylko przez chwilę, kiedy policjanci wchodzili do szkoły. Przy pierwszym podejściu do serialu łatwo przeoczyć też inne detale, przede wszystkim ukryte w świetnych dialogach. Czasem chodzi o dobór konkretnego słowa, czasem o szczególny sposób, w jakie zostaje wypowiedziane. Nic dziwnego, że tego nie zauważamy. Każdy z czterech odcinków został nakręcony w jednym ujęciu. One-shot movies (takie jak 1917 czy Boiling Point) pogłębiają wrażenie immersji i trzymają widza w ciągłym napięciu. Pod tym względem Dojrzewanie nie różni się od innych produkcji. Kamera podąża za zaaferowanymi bohaterami, a my robimy to samo. Chcemy się dowiedzieć, dlaczego bystry i ładny chłopiec, jakim jest Jamie, wyjął nóż i zadał kilka śmiertelnych ran koleżance ze szkoły. Miał doświadczenia przemocy w domu? Problemy psychiczne? Patologiczną szkołę? Złych kolegów? Uległ czyimś namowom?
Recenzenci Dojrzewania zachwycają się, że serial nie udziela prostych odpowiedzi. Zamiast morału, który pojawia się w wielu produkcjach z nurtu realizmu społecznego, otrzymujemy polifoniczną opowieść, która mówi tyle, że wszystko jest bardziej skomplikowane. Pierwszy odcinek pokazuje aresztowanie Jamie’ego, pobyt na komendzie i przesłuchanie. Drugi towarzyszy śledczym, którzy przychodzą do szkoły oskarżonego, by odgadnąć motyw zabójstwa i znaleźć narzędzie zbrodni. Trzeci niemal w całości obrazuje rozmowę chłopca z psycholożką sądową. Wreszcie czwarta część to sceny z życia rodziny Jamie’ego w chwili, gdy chłopiec czeka w zamknięciu na proces. Kolejne odcinki ukazują prawdę z innej perspektywy, ale twórcy serialu zdają się mówić – ustami policjantki w jednej ze scen – że pełne zrozumienie, czemu doszło do takiej tragedii, pozostanie niemożliwe.
Fabuła nie jest oparta na faktach, ale została zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami, do których dochodziło w brytyjskich szkołach. Stephen Graham, grający w serialu ojca Jamie’ego, przyszedł do swojego kolegi i scenarzysty, Jacka Thorne’a, z pomysłem, by nakręcić historię o morderstwie dokonanym przez nastolatka. Graham przyprowadził też reżysera, Philipa Barantiniego, z którym wcześniej nakręcił Boiling Point (2021) – gastrothriller o szefie kuchni przechodzącym załamanie nerwowe. Jak można przeczytać w wywiadach, to właśnie Graham zaproponował, by wszystkie cztery odcinki Dojrzewania były one-shotami, tak jak nowatorski Boiling Point. Z kolei Thorne dał tej produkcji to, z czego był wcześniej znany: zacięcie scenarzysty podejmującego aktualne, społeczne tematy. To on wprowadził do serialu wątki subkultury inceli i zmagań nastolatków z męskością. Co łączy Grahama, Thorne’a i Barantiniego? Wszyscy trzej są mężczyznami w średnim wieku i, przede wszystkim, ojcami niedorosłych dzieci. Sami przyznają, że fabułę ich serialu przenika lęk odczuwany przez nich samych: „to mógł być mój syn”. I taki jest wydźwięk Dojrzewania: bywa, że dzieci dopuszczają się patologicznych zachowań, chociaż nie pochodzą z patologicznych rodzin. Czasami o podobnych wydarzeniach decyduje łut szczęścia. Lub jego brak.
Unikając prostego morału, Dojrzewanie wyróżnia się na tle przyciężkiego kina zaangażowanego. W dodatku eksperymentuje z formą, nie tracąc nic z wigoru wciągającego serialu na jeden wieczór. Już to pozwala zaliczyć dzieło Grahama, Thorne’a i Barantiniego do szeregu nie tak licznych produkcji Netfliksa, którym warto poświęcić czas. Dojrzewanie oferuje jednak znacznie więcej. Wszystko dzięki owym detalom, które trudno dostrzec przy pierwszym podejściu do serialu. Składają się one na spójną strukturę opowieści, w której najdrobniejsze elementy mają znaczenie dla całości.
Serial rozpoczyna się od luźnej rozmowy pary policjantów. Inspektorowi Bascombe’owi odbija się po jabłkach, które żona każe mu jeść zamiast palenia fajek. Sierżantka Frank krzywi się, że to „zajebiście obrzydliwe”. To ostatnie chwile ich luźnej rozmowy, bo wkrótce oboje wejdą w role służbowe. Od tej pory Bascombe zacznie posługiwać się angielszczyzną formalno-urzędową, będzie używał takich słów jak custody czy complaint. Jedyną wyrwą w jego sztucznie ugrzecznionym języku będzie zachęcanie członków rodziny Jamie’ego do napicia się („pijalnej”) kawy z policyjnego automatu. Ale to tylko wywołuje irytację rodziny – przecież przed kilkunastoma minutami Bascombe aresztował ich Jamie’ego, postawił mu ciężkie zarzuty, rozwalił przy tym chałupę, a teraz oferuje jego rodzicom kawę i upewnia się, czy wszystko u nich OK. Chcąc nie chcąc, policjant reprezentuje bezosobowe prawo. Jego język jest językiem władzy, a rozpaczliwe starania ojca, by przemówić do sumienia inspektora (you’ve got it wrong, mate), tylko to potwierdzają.
Sam Jamie nawet nie podejmuje takich prób. Zapytany, czy rozumie, co to znaczy, że „zostaje aresztowany” i dlaczego może „potrzebować prawnika”, odpowiada poprawnie, ale już na pytanie o to, kto ma być jego „uprawnionym dorosłym” (appropriate adult), rozkłada ręce. Gdyby policjanci zapytali po prostu, kto z osób dorosłych ma być obecny na przesłuchaniu, chłopiec wiedziałby, co powiedzieć. Ale to Jamie musi się dostosować do języka instytucjonalnych procedur, nie odwrotnie. Nic dziwnego, że nastolatek aż kilka razy musi odpowiadać, czy rozumie, co się do niego mówi. W tym kontekście symboliczna staje się porada udzielona mu przez prawnika. Kiedy podczas przesłuchania policjanci zapytają o cokolwiek w związku z wydarzeniami z poprzedniej nocy, Jamie ma mówić: „Bez komentarza”. To sformułowanie, wyjęte z mowy oficjalnej, nie pasuje do trzynastolatka, ale teraz najlepiej dla niego byłoby, gdyby zastępowało jego własne słowa i przemyślenia.
W kolejnym odcinku role się odwracają. Akcja toczy się już nie na komisariacie, lecz w szkole. Tym razem detektywi Bascombe i Frank nie są w pozycji władzy. Ich prośby o dostarczenie informacji, które mogą okazać się pomocne w śledztwie, zderzają się z murem. Wywołują albo irytację, jak w przypadku Jade, albo salwy śmiechu. Nastolatkowie nie czują bowiem potrzeby wchodzić w urzędowo-formalny dyskurs, którym posługują się policjanci. Mimo pozorów utrzymywania tajemnicy o przebiegu śledztwa przez detektywów, każde dziecko w szkole wie już, kto zabił i z jakiego powodu. To ostatnie nie jest tak trudne do odgadnięcia – wystarczyłoby wejść na Instagram, poprawnie zinterpretować to, co się tam znajduje i przede wszystkim potraktować to poważnie. Jednak ani policjanci, ani nauczyciele nie próbują tego robić. Przesłuchując kolegę Jamie’ego, ci pierwsi wolą upewniać się, czy chłopiec rozumie, co znaczy słowo motivated, a zamiast tego mogliby doszkalać się z semantyki instagramowych emotikonek. Ci drudzy, kiedy zawodzą kulturalne prośby o spokój, dyscyplinują młodzież krzykiem. Albo, jak pan Malik od historii, po prostu sobie odpuszczają, narzekając, że „te dzieciaki są, kurwa, niemożliwe”.
Trzeci odcinek, pewnie najlepszy w serialu, wydobywa napięcia pulsujące w poprzednich częściach na powierzchnię, jest o krok od nazwania ich po imieniu. Jamie czeka na swój proces, trwają prace nad jego profilem psychologicznym. Chłopca czeka kolejna sesja rozmowy z psycholożką sądową. Pani Ariston (Erin Doherty) jest inteligentną, wykształconą kobietą po trzydziestce, która w rozmowie z natrętnym policjantem pokazuje, że potrafi wyznaczać swoje granice. Rozmowę z Jamiem rozpoczyna luźno: od kulinariów. Ale już tu zaznaczają się różnice między nimi, ponieważ psycholożka dopytuje, do czego odnosi się słowo slice, którym posłużył się chłopiec. Jamie wzrusza ramionami. Przecież chodzi mu o kromkę chleba (slice of bread), bo niby czego innego. Po czym śmieje się z kobiety: God, you’re so posh. Potem chłopiec jeszcze dwukrotnie powtarza słowo posh, które w nieformalnym angielskim jest przymiotnikiem odnoszącym się do osób z wyższej klasy społecznej. Ariston może się zarzekać, że po prostu pochodzi z innych stron niż Jamie, ale chłopcu nie chodzi o lokalne różnice językowe, lecz o to, że psycholożka nie jest taka jak on. Nawet gdy próbuje z nim luźno porozmawiać, jej rzeczywistą pozycję zdradza odrębna mowa.
W gruncie rzeczy cała sesja jest zderzeniem dwóch kodów językowych: potocznej mowy trzynastolatka oraz formalnej, trochę akademickiej angielszczyzny psycholożki. Oboje niby rozumieją się wzajemnie, ale nie próbują się do siebie dostroić. I Ariston, i Jamie pozostają przy swoich słowach. Najlepiej to widać, gdy rozmowa schodzi na temat seksualności. Pani Ariston posługuje się sformułowaniami medycznymi (vulva, vagina). Kiedy w pewnym momencie Jamie mimo wszystko próbuje zrobić ukłon w stronę jej języka i poprawia słowo tits (cycki) na chest (klatka piersiowa), psycholożka prostuje: You don’t have to use my language. W tym miejscu warto się na chwilę zatrzymać. Być może komuś z was przemknął przed oczami grudniowy status facebookowy Anny Krawczak, która pracuje w Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. Badaczka pisała w nim, że podstawowym błędem terapeutów rozmawiających z dziećmi z trudnymi doświadczeniami seksualnymi jest skłanianie ich do używania słownictwa medyczno-akademickiego:
jeśli dziesięcioletni chłopiec powie Wam o „ruchaniu w kakao”, a Wy się stropicie i uprzejmie dopytacie, czy chodzi mu o stosunek analny, to w 9 przypadkach na 10 będzie to koniec rozmowy z tym dzieckiem, a zarazem koniec przesłuchania lub notatki służbowej. […] Musicie więc odbijać ich słownictwo i gesty bez drgnienia powieki, bez zakłócania potoczystości dziecięcej narracji, bez ujawnienia własnego gniewu, strachu czy odrazy.
Pani Ariston postępuje z Jamiem dokładnie na odwrót, choć to oczywiście nie terapia, lecz profilowanie nastoletniego mordercy. Pytanie, czy kobieta robi tak z braku kompetencji, czy też celowo, pozostaje otwarte. Być może konsekwentne trzymanie się formalnej angielszczyzny przynosi pożądany efekt, bo aż trzykrotnie doprowadza Jamie’ego na skraj wściekłości, a to z kolei dowodzi, że chłopak łatwo traci kontrolę. You’re putting words in my mouth, nastolatek krzyczy do psycholożki, a kiedy ta belferskim tonem pyta go: Are you going to sit down?, w odpowiedzi słyszy gniewne Fuck off. Oczywiście, to symboliczna walka o dominację, ale nie tylko o nią tutaj chodzi. Tak samo, jak Jade zirytowała się formalnymi indagacjami policjantów, tak teraz Jamie wkurza się, gdy pani Ariston pyta go, czy on i jego koledzy byli nękani w szkole (bullied). People like you just love talking about „bullying”, wykrzykuje Jamie, bo zapewne czuje, że to nadużywane w liberalnym dyskursie określenie mija się z jego doświadczeniami. Jest łatką, którą przyszywają niektórzy dorośli, by mieć poczucie, że rozumieją, co dzieje się we współczesnych szkołach. Dla psycholożki nie stanowi to jednak problemu. Ona bowiem tak naprawdę nie chce się zbliżyć do Jamie’ego. Jej język cały czas kontrastuje – i ma kontrastować – z mową małego mordercy.
Na tym tle czwarty i ostatni odcinek serialu jest całkowicie odmienny. Ojciec, mama i siostra Jamie’ego mówią z grubsza tym samym językiem: potocznym, prywatnym. Owszem, czasami dochodzi między nimi do nieporozumień, w końcu córka ma siedemnaście lat, to czas jej buntu. Niemniej po konfrontacjach różnych kodów językowych z poprzednich części nie ma tutaj śladu. Oglądamy sceny z życia rodziny, która przechodzi właśnie przez dramatycznie trudny okres i choć funkcjonuje na patriarchalnych schematach (na przykład normalizując agresywne zachowania ojca), zasadniczo jest zgrana i wystarczająco dobra dla prawidłowego rozwoju dzieci. Zgodność języka członków rodziny Jamie’ego ma tego dowodzić. Jedynym kontrapunktem dla ich mowy jest slangowe słowo nonce (zwyrol), które okoliczny nastolatek wymazał sprejem na vanie ojca. Nie wiadomo, czemu to zrobił i wybrał akurat to określenie. Obcość i niezrozumiałość tego słowa – przeliterowanego przez matkę zgłaszającą sprawę na policję – początkowo staje się symbolem zewnętrznego zagrożenia dla bytu rodziny, lecz ostatecznie tylko zbliża Millerów do siebie.
Twórcy Dojrzewania przekonują w wywiadach (a recenzenci to chętnie podchwytują), że nie jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego Jamie wyjął nóż i zadźgał swoją koleżankę. Tylko że sam serial mówi coś innego. Nie rozumiemy tego, bo – niczym inspektor Bascombe i psycholożka Ariston – nawet nie próbujemy. Zamiast tego wolimy sięgać po atrapy poznania, które dają złudne poczucie kontroli, takie jak na przykład słowo-wytrych bullying. Granice naszego języka, jak wiadomo, są granicami naszego świata. Dopóki nie będziemy w stanie – i nie zechcemy – wydostać się z bezpiecznego kokonu mowy, która organizuje nasze poznanie, zrozumienie przyczyn podobnych tragedii będzie niemożliwe. Tak samo niemożliwe, dodajmy, jak szczera i otwarta rozmowa z własnym dojrzewającym dzieckiem.
Przyznam: imponuje mi, że nowy serial Netfliksa wyłapuje te niuanse w niemal bezbłędnym scenariuszu, a przy tym ani przez chwilę nie zapomina, że wiernymi towarzyszkami sporów o język są – jak zawsze – władza i przemoc.
I taki to był tydzień w kulturze. Tajne grupy na Signalu, Limp Bizkit i kryzys instytucji
Fraser ma w sobie tę bezczelność, która pozwala śmiać się w twarz publiczności, a my mówimy: „Wow, no w sumie to nas” – i chcemy oglądać dalej.
czytaj więcej ->♡⟡ৎ౨ 𝓜𝓲𝓮𝓴𝓴𝓸𝓼𝓬_𝓢𝓮𝓻𝓬𝓪 ౨ৎ⟡♡ [opowiadanie Arka Kowalika]
Chcę tylko rozwalić się na kanapie na backstage’u i zniknąć. Powiedziała, że przyjdzie, ale jej nie było. Chłopaki coś do mnie mówią, przepraszam. Quan daje mi gibona. Buch i tr...
czytaj więcej ->Marzec w kulturze: „Dojrzewanie” serialem roku? Gdzie są pieniądze za „Chłopki” i co z koncertem Quebonafide?
Czy „Dojrzewanie” to najważniejszy serial Netflixa w tym roku? Dlaczego Ministerstwo Kultury nie wspiera awangardowych festiwali, a Quebonafide musi grać dwa pożegnalne...
czytaj więcej ->