Fajni, źli i brzydcy. 25 lat „Rodziny Soprano”
( 16.02.2024 )
Siła tej epickiej historii tkwi w brutalnej szczerości i intymności, wcześniej niespotykanych w telewizji. Jakub Nowak o „Rodzinie Soprano”.
Początki rewolucji bywają przeoczane, patrzysz i nie rozumiesz, że to pierwsze w historii toczące się koło. Ci, którzy oglądali pilot Rodziny Soprano ćwierć wieku temu, nie zdawali sobie sprawy, że są świadkami przełomu.
Ten pierwszy odcinek dostarczał wiele satysfakcji, lecz budził też zdziwienie. Mafijne historie powinny być seksowne, a gangsterzy stylowi podczas walki z konkurencją czy policją. W pilocie tego nie ma, jest za to błyskotliwa obyczajowa satyra. Ciemność nadciągnie później.
Stacja HBO zaufała Davidowi Chase’owi i pozwoliła mu przygotować serial po swojemu. Showrunner dostał wolną rękę, bo prywatna, kodowana telewizja uznała, że może pokazać więcej niż w filmie kinowym. Tak powstała wielka opowieść, rozciągnięta na 86 odcinków w 6 sezonach (1999–2007), która przyniosła jej twórcom niemal setkę nagród, w tym 21 nagród Emmy i 5 Złotych Globów. Otworzyła zupełnie nowy rozdział w historii telewizyjnych seriali – twórcy Mad Men, Breaking Bad czy Better Call Saul powtarzają, że wszystkie te produkcje nie powstałyby bez Rodziny Soprano.
Rodzina Soprano, HBO
Dziś, ćwierć wieku później, telewizja jest czymś zupełnie innym, a seriale stały się wszechobecne. Są omawiane i wielbione, funkcjonują jako budulec, z którego współtworzymy nasze popkulturowe tożsamości. Rodzina Soprano dała początek tej rewolucji.
Tony Soprano (James Gandolfini) to cierpiący na ataki paniki boomer, mąż i ojciec dwójki rozpieszczonych nastolatków, żyjący pod presją podwładnych, którzy domagają się awansów i podwyżek. Tony Soprano to jeden z szefów mafii z New Jersey, bezwzględny i sadystyczny bandyta, złodziej i morderca.
Ta kwantowa superpozycja oddaje nam sprawczość, pozwala decydować, na kogo patrzymy.
Dość lekki nastrój pilota serialu szybko zastępują mrok i moralna dwuznaczność, lecz oś fabuły pozostaje ta sama: śledzimy opowieść o rodzinnych i zawodowych perypetiach Tony’ego. Soprano jest zarobiony, przesrane jest być szefem małomiasteczkowej mafii. Bohater tańczy wokół podwładnych, próbując pogodzić ich aspiracje, tak samo jak wokół najbliższych – to przecież serial również o rodzinie. Bo rodzina to dżungla, sugeruje Chase, która z biegiem czasu wydaje się tylko gęstnieć. Obserwujemy Tony’ego, kiedy stąpa przez pole minowe pokoju nastolatka albo nie radzi sobie z toksyczną matką. I wtedy nabieramy sympatii.
Showrunner znakomicie wyzyskał nieśpieszną formułę serialu, dając nam mnóstwo czasu z Tonym. Bohater jest prostacki, wulgarny, kłamliwy i – momentami – przerażający. Chase jest uczciwy, w serialu nie ma miejsca na naiwną transformację. Tony się zmieni, lecz nie stanie się dobry. Świat wokół niego również się zmienia; bycie bandytą, szefem czy ojcem coraz częściej wymaga charyzmy innej niż ta wynikająca z fizycznej siły i groźby przemocy. Ta utrata koordynatów wywołuje w Tonym panikę i wymusza wizyty u psychiatry.
Fantastyczny zabieg: Soprano relacjonuje swoje życie psychoterapeutce – pobicia, podpalenia, morderstwa – doktor Jennifer Melfi (Lorraine Bracco), i wtedy szefowanie mafii staje się historią biznesowej udręki, szamotaniną z regułami rynku i trudnymi kontrahentami. Wiele z tych rozmów należy do najlepszych dialogów serialu. Bywają pełne dyskretnego seksualnego napięcia, kobieta i mężczyzna są zafascynowani sobą nawzajem, z zaciekawieniem podglądają kogoś, kto przynależy do innego środowiska. Nie chodzi tylko o seks, Tony szuka rozgrzeszenia i nie rozumie, że nie dostanie go w gabinecie terapeutki. Melfi nie wyjdzie z roli i go nie rozgrzeszy, choć będzie bronić Tony’ego w prywatnych rozmowach z ludźmi z jej świata.
Michael Imperioli, Rodzina Soprano, HBO
Serial ma twarz (i olbrzymią, onieśmielającą sylwetkę) Jamesa Gandolfiniego, trzydziestoparolatka, wyciągniętego z czyśćca dla drugoligowych aktorów przez Davida Chase’a. Soprano to jedyna wielka rola aktora, który zmarł w 2013 roku, kilka lat po zakończeniu produkcji. Gandolfini jako Soprano jest wybitny, on jest Tonym Soprano. Jest masywny i ociężały, a przy tym potrafi być jednocześnie straszny i wyjątkowo kruchy. Widzimy Tony’ego, kiedy ślini się z wysiłku, dusząc drugiego człowieka. Niedługo potem tańczy we własnej kuchni z radości, że nie zabił kogoś innego (a Chase nie ułatwi nam oceny, oszczędzony zostaje licealny trener piłkarski napastujący uczennice). Potwór nie popełnia zbrodni, uniknięcie zła przynosi dreszcz euforii.
Historia mafii to (również) opowieść o kłamstwie i wyparciu. Wielką kreację buduje Edie Falco w roli żony Tony’ego, Carmeli Soprano. To samodzielna postać, nieredukowalna do roli kobiety mafiosa. Jest hipokrytką żyjącą z brudnych pieniędzy męża, lecz czasem ten pancerz z wyparcia pęka, jak w poruszającej scenie, w której zamiast przespać się z księdzem, którego pragnie, pijana Carmela spowiada się z własnej wygody i hipokryzji. Ten akt staje się dużo bardziej intymny niż seks. Wyparcie Carmeli nas drażni, bo wywołuje dysonans – dzięki temu, jak gra ją Edie Falco, trudno stracić do niej sympatię. Kibicujemy jej walce o sprawczość i szacunek do samej siebie – walce, którą prowadzi pod krytycznym spojrzeniem dorastającej córki.
Wspaniałych kreacji jest więcej: świetni są aktorzy grający wiernych kapitanów Tony’ego. Albo Michael Imperioli, który gra Christophera, krewniaka Carmeli, uwikłanego w ojcowską relację z Tonym. To właśnie Chrisa i jego narzeczonej Adriany (Drea di Matteo) dotyczy jeden z najbardziej dramatycznych wątków w serialu: jedna z najbliższych Tony’emu osób zostaje informatorem FBI, a historia tej współpracy kończy się na wstrząsającym odcinku z sezonu piątego. W „Long Term Parking” każda scena i linia dialogu jest na swoim miejscu. Brakuje mi lepszych słów – to najlepsze 53 minuty w historii telewizji.
Lorraine Bracco, Rodzina Soprano, HBO
David Chase opowiada o złu uczciwie. W Rodzinie Soprano zdarzają się oczywiście momenty satysfakcji, kiedy Tony pokonuje kolejnych przeciwników w wojnie o mafijną władzę. Lecz showrunner nie pozwala zapomnieć, że mafia nie jest seksowna, jest podła, przykra i tandetna. To błazny bez klasy, w koszulach z krótkim rękawem, żonobijkach i dresach z ortalionu, prowincjonalne chamstwo. I robią rzeczy wstrząsające. Jeden z ludzi Tony’ego pobije na śmierć striptizerkę w ciąży, a oburzenie kapitanów wywołuje to, że morderca nie okazał szacunku szefowi. Zaglądamy do piekła.
Rodzina Soprano to jednocześnie opowieść totalna, epicka panorama. Chase przygląda się mieszczanom w New Jersey na przełomie tysiącleci. Za oknami willi Tony’ego w bólach wykluwa się nowy świat, Stany ery Busha juniora, gdzie tożsamość jest coraz częściej wynikiem performensu. Bycie mafiosem, amerykańskim Włochem, mężem czy ojcem – to wszystko opiera się na powtarzanych rytuałach. Żołnierze Tony’ego odgrywają sceny z filmów Scorsese czy de Palmy, bo nośne wzorce czerpią z popkultury. Serialowy dwudziesty pierwszy wiek zaczął się dekadę wcześniej, od Miami Vice i Twin Peaks, lecz to Rodzina Soprano jest pierwszym wielkim serialem z antybohaterem w centrum. Bohaterowie nie są sympatyczni jak agenci Cooper, Mulder czy Scully i nie mają swagu policjantów z Miami. Przeciwnie, są śmiertelnie niebezpieczni, biją ludzi dla przyjemności, a jeśli unikają zabijania, to dlatego, że zabijanie męczy i jest kłopotliwe.
Czas powstania serialu widać też po tym, że Chase nie próbuje zaimponować widzom na siłę. To serial sprzed ery telewizyjnych panczlajnów. Sceny kończą się bez fajerwerków i puenty dopowiadamy sobie sami. Właśnie wtedy bywają momenty wielkie, choć ciche i nieostentacyjne, jak z Altmana czy Felliniego.
Rodzina Soprano stawiana jest dziś obok Breaking Bad i Better Call Saul, fantastycznych produkcji Vince’a Gilligana. Gilligan przyznawał, że bez Tony’ego Soprano nie byłoby Waltera White’a, ale to David Chase wymaga od nas, widzów, więcej niż Gilligan. Ten ostatni pozwalał White’owi mieć chwile telegenicznego triumfu, z których największa to ta, gdy wycedził: I am the one who knocks, czym przypieczętował przemianę z nauczyciela-safanduły w bezwzględnego gracza z narkotykowego półświatka. Jednocześnie Walter White jest w porządku, bo jego antagoniści są jeszcze gorsi. Przeciwnicy Tony’ego są do niego bardzo podobni. Oczywiście kapitalizm robi swoje: serial jest jednym z flagowych produktów HBO i możemy kupić sobie koszulki z logami mafijnych melin – nocnego klubu czy masarni. Tylko kto chciałby je nosić, skoro wypadają słabo nawet jako insajderskie pozdro dla kumatych, bo kojarzą się z syfem z wnętrza tej opowieści, i to bez żadnego ironicznego nawiasu.
Rodzina Soprano, HBO
Jeszcze a propos współczesnych skojarzeń i kapitalizmu: Rodzina Soprano ciekawie rozmawia z Sukcesją Jesse’ego Armstronga. Pierwszy serial opowiada o kraju u progu wielkiej zmiany, drugi pokazuje świat dwie dekady później, z perspektywy tych, którzy najbardziej na niej skorzystali. Barbarzyńcy z New Jersey, kradnący zestawy stereo z plandek ciężarówek, i czempioni późnego kapitalizmu, obalający medialne imperia z wnętrz opancerzonych limuzyn, zostają zredukowani do pierwotnych instynktów: chodzi o kruchą dumę i chorobliwą ambicję, za którymi czają się deficyty rodzicielskiej uwagi i uznania. Kendall Roy z Sukcesji do końca będzie się kulił w cieniu demiurgicznego ojca. Tony Soprano siłuje się z toksyczną matką, jego najstraszniejszą przeciwniczką, która – zupełnie dosłownie – próbuje go skasować. Wspomnienia z dzieciństwa nie przynoszą ukojenia, zamiast nostalgii wracają powidoki rodzinnych traum. Kendall i Tony przegrywają w wyścigach, w których nie powinni startować, napędzani energią, którą obaj dopiero uczą się dostrzegać.
Ci, którzy Rodzinę Soprano widzieli, z reguły do niej wracają, bo aktorskie i scenariuszowe niuanse za każdym razem oferują inne przyjemności. Chyba trudniej zachęcić do serialu tych, którzy jeszcze go nie oglądali. Nieśpieszne, szczególnie z początku, tempo nie uwodzi od razu. No i ta skala: jako konsumenci kultury, funkcjonujemy w neoliberalnym paradygmacie nietracenia czasu, a Rodzina Soprano jest olbrzymim projektem.
Te sześć obszernych sezonów prowokuje do refleksji, ile innych tytułów można by obejrzeć czy przeczytać podczas tych osiemdziesięciu kilku godzin. Ale przecież warto, również dlatego, że opowieść Chase’a rozwija się tak powoli. Lubimy tych bohaterów, bo tak dobrze ich znamy, stają się nam bliscy. Tony spowiada się u doktor Melfi i w jej gabinecie kryje się pułapka zastawiona przez Chase’a. To tam powstaje więź między mną a potworem i jego hordą.
Rodzina Soprano, HBO
Rodzina Soprano, jak inne wielkie teksty kultury – piosenki Bruce’a Springsteena, powieści Cormaca McCarthy’ego czy Dona DeLillo – opowiadała nam o Ameryce. Siła tej epickiej historii tkwi w brutalnej szczerości i intymności, wcześniej niespotykanych w telewizji. David Chase i James Gandolfini sprawili, że zżyłem się z Tonym Soprano, polubiłem go i może nawet się w nim przejrzałem. Częściej niż chciałbym przyznać.
Na marginesie: całą Rodzinę Soprano widziałem cztery razy. Przygotowując się do napisania tego tekstu, włączyłem sobie pierwszą scenę serialu. Dziś, parę dni później, sześć odcinków jest za mną. Zostało osiemdziesiąt.
