Po śmierci chciałbym zostać wysypany do kibla. Zespół Nagrobki

Jarosław Kowal
muzyka
wywiad
31.10.2024
9 min. czytania

Po śmierci chciałbym zostać wysypany do kibla, ale prawo na to nie pozwala. Rozmowa z Nagrobkami. Trójmiejski zespół obchodzi w tym roku dziesięciolecie działalności. Duet przygotował premierę wydawniczą, „Ostatnią wieczerzę” (wyd. Części Proste), czyli książkę kulinarną z przepisami na stypę.



To chyba dobrze, że albo niczego po śmierci nie ma, albo nie możemy mieć całkowitej pewności, czy coś jest, bo inaczej mogłaby się okazać nieco bardziej powabna – kto nie chciałby zobaczyć, co bliscy wymyślą nam na pożegnanie?

Adam Witkowski: Ja bym nie chciał i to był jeden z wielu powodów, dla których zrobiliśmy „Ostatnią wieczerzę”. To książka kulinarna, ale też próba zabezpieczenia się przed głupimi pomysłami bliskich po naszej śmierci. Z początku chcieliśmy nawet, żeby nosiła tytuł „Testament mój” – jak jedna z naszych piosenek.

Maciej Salamon: Zaczęliśmy od przygotowania ankiety i rozesłania jej do około pięćdziesięciu osób, które przez ostatnią dekadę miały istotny wpływ na nasz zespół – pomagały nam, coś razem zrobiliśmy i tak dalej.

AW: Pytaliśmy, jak chciałyby zostać pochowane i jak miałyby wyglądać ich stypy. Wszyscy mieli też wskazać, co najchętniej podaliby jako przystawkę, jaką wybraliby zupę, jakie danie główne i co chcieliby zaserwować na deser. Z tych czterech kategorii wybieraliśmy po jednej pozycji od każdej osoby. Żonglowaliśmy tymi daniami tak, żeby nic się nie powtarzało i żeby było różnorodnie.

MS: W rezultacie powstał pewnego rodzaju zbiór testamentów. Niekoniecznie związanych z dziedziczeniem majątku. Mamy nadzieję, że wszyscy zaproszeni poważnie potraktowali udzielanie odpowiedzi, bo kiedyś faktycznie mogą zostać wprowadzone w życie.

Nagrobki, fot. Daria Szczygieł

Któraś z potraw pojawiała się częściej od innych? Jest jakiś stypowy klasyk?

AW: Zdecydowanie królują ziemniaki, w różnych formach. Wyszło na jaw, że Polacy faktycznie je uwielbiają. Niektóre potrawy z tego powodu wręcz odpadały, bo inaczej niemal cała książka składałaby się z dań ziemniaczanych. Jeżeli już mielibyśmy uznać coś za klasyk, byłyby to frytki – wskazały je trzy albo cztery osoby. Zrobił to też Maciek, ale od niego wziąłem deser w postaci tabletki Strepsils, bo uznałem to za ciekawą propozycję.

Z książki wynika, że na pożegnanie wybierane są raczej proste, domowe potrawy – chociażby pomidorowa albo chleb z musztardą na przystawkę.

MS: Tak, na ogół są to dość proste dania, ale mamy też dwa konceptualne przepisy – podawana jest nie faktyczna potrawa, tylko medytacja. Większość dań rzeczywiście jest raczej łatwa w przyrządzeniu, ale niektóre z nich tylko pozornie. Ankietowani podawali ich nazwy, bez zastanawiania się, czy są wegetariańskie, czy mięsne, a zdecydowaliśmy, że książka będzie w całości wegetariańska. Przygotowanie na przykład sosu pieczeniowego było z tego powodu dość skomplikowanym zadaniem.

AW: Przy czym wszystkie przepisy są w stu procentach użytkowe, można sobie z nich gotować. Przyznam, że od czasu ich napisania, kilka dań powtórzyłem, korzystając z własnych wskazówek zapisanych w książce. To działa.

„Ostatnia wieczerza”, fot. Ania Witkowska

Jak to rozumiecie? Całe życie trenujemy kulinarny gust, próbujemy nowych warzyw, przypraw i różnych ich konfiguracji, a jak przychodzi dzień ostateczny, to lepszym wyborem okazuje się prostota i coś, co znamy od lat dziecięcych.

AW: Nostalgia to niewyczerpane źródło. Z innej perspektywy pokazuje to też wielką moc polskiej kuchni, która wciąż jest mocno niedoceniana. Wcale nie jest tak prostacka, jak niektórzy sądzą. Wśród polskich evergreenów znalazło się u nas kilka, których sam wcześniej nie gotowałem i musiałem trochę z nimi poeksperymentować, by sporządzić odpowiedni przepis. Wszystko powstało jednak w jak najmniej skomplikowany sposób, bez niespodziewanych twistów i molekularnych poszukiwań. Jest tam też kilka moich osobistych odkryć – nigdy wcześniej nie jadłem na przykład żurku. Kojarzył mi się z kiełbasą i obleśną przydrożną knajpą. Trochę na przekór sobie wybrałem go z propozycji Magdaleny Grzebałkowskiej i nie żałuję. Nie było naszym zamiarem przygotowywanie wyłącznie polskich potraw, ale okazały się najpopularniejsze.

Już wcześniej miałeś zacięcie do gotowania czy zmobilizowałeś się dopiero przy tym projekcie?


AW: Od dawna lubię gotować, jeść i pić wino, więc wyszło to bardzo naturalnie. Stricte kulinarna geneza projektu wiąże się z naszym wyjazdem do Włoch. Pomiędzy pierwszym a drugim lockdownem wybraliśmy się do Toskanii – Maciek ze swoją Anią (Steller) w jedno miejsce, ja ze swoją Anią (Witkowską) w drugie. Ania Maćka napisała do mnie któregoś dnia z prośbą o podanie przepisu na risotto. Zacząłem go więc spisywać, poszło w miarę fajnie i zabawnie, a do tego miałem kilka nieoczywistych i jednocześnie praktycznych wskazówek.

MS: W tamtym czasie prowadziliśmy już rubrykę w „Notesie na 6 Tygodni”, było to coś w rodzaju fotostory w stylu czasopisma „Bravo” z lat 90. Kilka miesięcy później Bogna Świątkowska, wydawczyni „Notesu”, zadzwoniła do nas z sugestią, że dobrze byłoby coś zmienić i odświeżyć formułę. Zaproponowałem coś kuchennego i tak to się zaczęło.

AW: Później, na stypie Anety Szyłak (kuratorki i krytyczki sztuki, pierwszej dyrektorki Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia w Gdańsku – przyp. aut.), spotkaliśmy Bognę i doszliśmy razem do wniosku, że można by tę rubrykę z „Notesu” zmienić w książkę. Podzieliliśmy się kompetencjami i zaprosiliśmy do współtworzenia całości Anię Witkowską, która została kimś w rodzaju dyrektora artystycznego projektu i zajęła się składem oraz fotografiami. Maciek wszystko zilustrował rysunkami i liternictwem, a ja zabrałem się za gotowanie i pisanie.



W ankiecie pojawiło się też pytanie o muzykę na stypie. Muszę przyznać, że na stypach, w których dotąd uczestniczyłem, nie było żadnej muzyki.


MS: Na pogrzebach częstym motywem jest facet z trąbką, ale te obrządki na szczęście powoli się zmieniają i na stypach też jest już inaczej niż przed laty. Ewa Pawlik opowiedziała o tym w wywiadzie, który można znaleźć w książce. Prowadzony przez nią Instytut Dobrej Śmierci organizuje świeckie pogrzeby – nie odbywają się według sztywnej formuły i w zgodzie z całym tym katolickim zadęciem.

AW: W innych kulturach zostało to zresztą przerobione dawno temu, na różne sposoby. W niektórych muzyka na pogrzebie albo stypie jest czymś oczywistym. Dla nas samych granie na stypie było bardzo ciekawym doświadczeniem, z którym wcale nie było tak łatwo się zmierzyć. Najpierw nie mieliśmy śmiałości się na to zgodzić.

MS: Ale Aneta sama powiedziała, że chce, by Nagrobki zagrały na jej stypie i dzięki temu nie mieliśmy poczucia włażenia komuś z butami w pogrzeb.

Takie działania można docenić dopiero wtedy, kiedy weźmie się udział w pogrzebie bliskiej osoby, która po śmierci zostaje potraktowana jak ktoś zupełnie inny, wbrew wszystkiemu, za czym się opowiadała. To wzbudza zażenowanie i żal.

MS: Często jest przecież tak, że zaprasza się księdza, choć wiadomo, że zmarła osoba nie chciała, żeby przychodził. Dlatego mamy w ankiecie też pytanie o to, kogo nie chcemy zapraszać na pogrzeb.

AW: Poza wspomnianymi frytkami, najczęstszą odpowiedzią było: „Nie zapraszamy księdza”.

MS: Wciąż wiele osób, które nie mają niczego wspólnego z kościołem, jest chowanych w obecności watykańskich urzędników. Może ta książka nie zmieni wiele od razu, ale będzie kroplą drążącą skałę.

Nagrobki, fot. Daria Szczygieł

Wychodzi na to, że jest skierowana raczej do osób świeckich.

AW: Nie wiem, czy do takich jest skierowana. Raczej przez takie jest tworzona. Po prostu w naszym towarzystwie nie ma wielu wierzących osób. We własnym imieniu mogę powiedzieć, że nie chcę mieć w gronie znajomych katolików. Maciek może jest bardziej tolerancyjny w tym względzie.

MS: Mam dzieci w państwowej szkole i rodzice ich rówieśników są katolikami, ale to nie są znajomi – nie wybierasz rodziców dzieci, z którymi uczą się twoje dzieci. Przy czym w ankiecie nie postawiliśmy pytania z tezą. Nikogo nie pytamy o wyznanie, tylko o osoby, których nie chcemy zapraszać na pogrzeb. Przypuszczam, że każdemu z nas przyszedłby ktoś na myśl.

Nagrobki, fot. Daria Szczygieł

Częstą odpowiedzią jest także pochówek w urnie, a nie w trumnie.

AW: Nie liczyłem tego i nie jestem pewien, która forma pochówku była wskazywana częściej. Wiem natomiast, że niektóre osoby wybierały trumnę nie ze względu na przywiązanie do tradycji, a dlatego że jest bardziej ekologicznym rozwiązaniem.

MS: Ja wpisałem urnę.

AW: Ja wpisałem urnę, ale wolałbym nie wybierać ani jednego, ani drugiego. Chciałbym zostać wysypany do kibla, ale prawo na to nie pozwala.

Mam podobnie – jak już mnie nie będzie, to wszystko mi jedno, co się stanie z moim ciałem. Może zostać wyrzucone do śmietnika.


MS: Wpisz to koniecznie w swoją ankietę – na końcu książki jest jedna pusta rubryka, przeznaczona do wypełnienia dla każdego chętnego.

AW: Przy czym w Polsce jest to nielegalne, ale może do tego czasu będzie inaczej. We wstępniaku napisaliśmy, co należy zrobić, żeby zwiększyć szanse na przekazanie bliskim naszej woli. Chcemy przyspieszyć tą książką proces uświadamiania, że pogrzeby i stypy nie muszą odbywać się w tej samej, skostniałej formule. Pokazać, co i jak można zmienić, żeby żegnać bliskich takimi, jacy byli za życia.

„Ostatnia wieczerza”, fot. Ania Witkowska

Reklama